„Kiedyś przyjście do kina to było takie małe święto”. Pan Mirek z Ustki wie o tym jak mało kto [ROZMOWA]

To miała być przygoda na jeden sezon, ale trwa już 40 lat. Pan Mirosław Prusik jest jednym z najstarszych kinooperatorów w Polsce. W kinie Delfin w Ustce pracuje od 20 roku życia. Teraz ma 61 lat. Reporterowi Radia Gdańsk opowiedział o swojej pasji i sposobie na życie. Pan Mirosław przygodę w kinie zaczynał jako pomocnik, później awansował na pierwszego kinooperatora, ale chętnie też kasował bilety, rozwieszał plakaty, a nawet robił popcorn. Jak sam opowiada, kocha kino i nie potrafi policzyć, ile filmów obejrzał w swoim życiu. Jego ulubiona produkcja to Gang Olsena, ale to Szczęki zna na pamięć. W kinie pracuje tak długo, że jak z przymrużeniem oka przyznaje – widzi w nim już nawet ducha byłego dyrektora.

Paweł Drożdż, Radio Gdańsk: Panie Mirku, jak to wszystko się w pana życiu zaczęło?

Mirosław Prusik: Mi się wydawało, że to będzie taka przygoda na sezon, bo było miejsce wolne w kinie. Zobaczyłem ogłoszenie „przyjmiemy do pracy”. A ponieważ stwierdziłem, że nie nadaję się do fizycznej pracy, ani do stoczni, ani gdziekolwiek indziej. No i spróbowałem. Przez dwa miesiące tak mi się spodobało, że zostałem ponad 40 lat. Kiedyś to ludzie ocenią, czy się sprawdziłem tutaj czy nie.

Czyli zaczynał pan pracę w pięknym okresie dla polskiego kina. Na brak klientów pan pewnie nie narzekał.

Do 1989 roku było pięknie. Przychodził tłum ludzi. Później nastąpił nastąpił tzw. skok. Świat się otworzył, my też. Wpakowały nam się do domów magnetowidy i filmy z tzw. drugiego obszaru, gdzie można było kupić to wszystko…

…i wtedy pan poczuł spadek zainteresowania kinem?

Bardzo. Pamiętam, że był taki rok 1990-1991, kiedy wszystko zamarło. Było po pięć, sześć osób na seansie. Na szczęście po jakimś czasie nastąpił przesyt tym wszystkim i ludzie zaczęli wracać do siebie. Dużo nam wtedy pomogło, że było to kino prywatne.

Czym się pan zajmował na początku? I jak to się zmieniało przez kolejne lata pracy tutaj w Ustce?

Wszystko robiłem. Pierwsza rzecz, to był tzw. pomocnik kinooperatora, od tego każdy musiał zacząć. Później było, po jakimś roku czasu się wyjeżdżało na kurs do Wrocławia, gdzie był ośrodek szkolenia ministerstwa. Tam przez 4 miesiące musiałeś się podszkolić, dostawałeś papier, wracałeś i po jakimś czasie, gdy nabyło się stażu, jechało się na kolejny kurs, ten najważniejszy. Z tego co wiem, to takich osób jak ja w powiecie zostało 4. Może 2 jeszcze gra, a może już tylko ja.

No dobrze, ale tylko emisją filmów się pan zajmował? Nie próbował pan innych zajęć na terenie kina?

Oczywiście, że próbowałem. Popcorn robię, nachosy, bilety sprzedaję, wpuszczam do kina, nie mam problemów ze sprzątaniem sali. Po prostu wszystko. To część mojego życia, kocham to robić i nie ma się czego wstydzić.

Pierwsze szpule, która pan wyciągał i nakładał na projektor, pamięta pan jeszcze? Kinooperator to człowiek, który ma w ogóle czas, aby oglądać filmy?

Nie wiem, czy są osoby, które pamiętają jeszcze film Gang Olsena Wpada w Szał. Uwielbiałem się śmiać z tego. A najbardziej zapamiętałem pierwsze Szczęki. Jako młody pracownik kina musiałem go wtedy kręcić, czyli non stop siedzieć przy projektorze. A najlepszy film? Nie ma takich, bo wszystkie są piękne. Każdemu podoba się przecież coś innego. Filmów w całości prawie nie oglądałem, bo zawsze trzeba było czegoś pilnować. Nie to co teraz, włączasz i leci do końca.

Tak jak zmieniają się technologie w kinie, tak samo zmieniają się widzowie. Przez 40 lat pracy, jak pan mógł zaobserwować, mocno zmieniła się kultura osób, które przychodzą na filmy?

Kiedyś przyjście do kina to było takie małe święto. Teraz przychodzą, bo nie mają co ze sobą zrobić, chyba, że jakiś dobry film się trafi.

…małe święto, czyli pod krawatem i w sukience do kina?

No tak, a nie tak jak dzisiaj, na przykład dresy (śmiech). Teraz ludzie przychodzą do naszego usteckiego kina, jak do multipleksu, gdzie jest wszystko – sklepy, pamiątki, chyba poza samym prawdziwym klimatem kina. U nas film rusza punktualnie, bez reklam, żadnych przerw, do samego końca. Takie kino lubię.

Panie Mirku, od pracowników kina słyszałem, że straszy ich pan duchami?

Może tam coś jest (śmiech). Zmarł u nas kierownik kina, którego ja pamiętam, pan Edward, bardzo dobry człowiek. Zmarł u nas w pokoju na górze i może coś tam straszy.

Zawsze panu praca szła, tak jak sobie to pan zaplanował? Bywały jakieś wpadki?

Tak, przy francuskim filmie o Edith Piaf. Tam było sporo wątków, powroty do różnych lat i niestety, raz puściłem trzecią szpulę, później piątą, na koniec pierwszą. Ale film był tak zakręcony, że nikt się nawet w tym nie połapał. Ludzie wychodzili z sali bardzo zadowoleni (śmiech).

To ile filmów obejrzał pan w swoim życiu?

Na pewno bardzo, bardzo dużo, ale tu chyba potrzeba jakiegoś wielkiego matematyka, aby to wszystko podliczyć. Ja sam tego nigdy nie robiłem. Może jeszcze przyjdzie na to czas.

Dziękuję za rozmowę.

Dziękuję również i zapraszam.

Kino Delfin powstało w 1936 roku, początkowo jako rozrywka dla niemieckich żołnierzy. Później przez lata należało do państwa polskiego. Natomiast w latach 90-tych zostało sprzedane prywatnym właścicielom.

Paweł Drożdż/mmt
Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj