Jest raport Państwowej Komisji Badania Wypadków Morskich w sprawie wypadku Stanisława Dąbrownego – żeglarza z Gdańska. Do dziś go nie odnaleziono. 74-letni mężczyzna w listopadzie ubiegłego roku zaginął na Atlantyku. Razem z żoną Elżbietą płynęli w rejsie dookoła świata. Do wypadku doszło w okolicach Barbadosu. Żeglarz wypadł za burtę jachtu „Vagan”. Na pokładzie jednostki pozostała jego żona, której nie udało się uratować żeglarza. Samotnie dryfującą na jachcie kobietę odnaleziono kilka dni później. Państwowa Komisja Badania Wypadków Morskich opublikowała raport końcowy w tej sprawie, klasyfikując ją jako „bardzo poważny wypadek morski”. RAPORT
„Ok. godz. 14:30 czasu jachtowego żeglujący w łagodnym wschodnim lub północno-wschodnim wietrze pod samą genuą jacht wykonał zwrot na lewy hals. Genuę zwinięto i postawiono symetryczny spinaker, prowadząc go – jak zwykle robiono to na tym jachcie – bez spinakerbomu. Sterował ręcznie kapitan. W tej konfiguracji jacht żeglował do ok. godz. 20:30, kiedy to kapitan stwierdził, że spinaker opadł i zgasł, a jego dolna część wlecze się w wodzie przy prawej burcie. Jacht był teraz pozbawiony żagli i napędu.
Kapitan uruchomił silnik na wolne obroty i bieg do przodu, włączył autopilota i udał się na pokład dziobowy, by sklarować i wyciągnąć z wody żagiel. Ściągnął do poziomu pokładu dzwon rękawa, z którego był stawiany spinaker, po czym usiłował wyciągnąć z wody resztę żagla, który stawiał spory opór.
Kapitan nie miał na sobie ani kamizelki asekuracyjnej czy ratunkowej, ani uprzęży bezpieczeństwa. Małżonce polecił pozostać w kokpicie.
Ostrożnie, siedząc na krawędzi nadbudówki i posuwając się ku rufie, ciągnący żagiel kapitan dotarł w pobliże want. Tu podniósł się, trzymając żagiel i stracił równowagę, wypadając za burtę. Przez chwilę trzymał żagiel w wodzie, ale chwyt puścił i napędzany silnikiem jacht oddalił się od pływającego teraz wpław kapitana.
Żona wyrzuciła w kierunku rozbitka koło ratunkowe z tyczką, przywiązując je wpierw do linki przygotowanej na szpuli na koszu rufowym. Usiłowała zawrócić jachtem, by podjąć rozbitka, ale włączony autopilot nie pozwolił na wykonywanie ruchów sterem, a emocja wywołana zdarzeniem nie pozwoliła jej skojarzyć, jak przejść na sterowanie ręczne. Nie potrafiąc skręcić, przestawiła bieg na wsteczny, by zbliżyć się do rozbitka rufą, ale ruch jachtu wstecz spowodował nawinięcie się na śrubę napędową linki, na której holowane było koło ratunkowe z tyczką. Silnik stanął. Jacht, dryfując, oddalił się od rozbitka. Małżonka wyrzuciła w jego kierunku drugie koło z pławką świetlną.
Na tym zakończyła się akcja ratunkowa na miejscu wypadku” – opisuje przebieg zdarzenia PKBWM.
Jako bezpośrednią przyczynę wypadku PKBWM wskazała „niezachowanie ostrożności ze strony kapitana”. „Nie oddziaływała tu siła wyższa ani nie dające się przewidzieć okoliczności. Oprócz panujących ciemności, warunki na morzu nie były trudne, sytuacja nawigacyjna nie zmuszała do podejmowania natychmiastowych, nieprzygotowanych czynności. Jedynym zagrożeniem w pierwszej chwili była możliwość uszkodzenia lub nawet zniszczenia czy utraty dodatkowego żagla – spinakera, który nie był niezbędny do bezpiecznego kontynuowania żeglugi do portu przeznaczenia. Mimo to, niezabezpieczony uprzężą ani kamizelką ratunkową kapitan podjął natychmiastowe działania na pokładzie dziobowym, zmierzające do zrzucenia i sklarowania spinakera. W trakcie próby wyciągnięcia żagla z wody wypadł za burtę” – napisano w raporcie.
Cały raport można przeczytać tutaj.
Anna Rębas rozmawiała z żeglarzem przed rejsem, a po zdarzeniu z jego żoną i córkami. TU można posłuchać całego reportażu.
O ZAGINIĘCIU NAPISAŁA CÓRKA
Małżeństwo w rejs dookoła świata na 14-metrowym jachcie „Vagant” wyruszyło z Gdańska w lipcu 2017 r. 74-letni mężczyzna i 67-letnia kobieta płynęli z Madery na Barbados na początku listopada. O zaginięciu żeglarzy napisała w mediach społecznościowych ich córka Hanna.
Anna Rębas/pOr