Kosztowna rzeczywistość studentów chemii na Politechnice Gdańskiej. „Dla mnie ta sytuacja jest dziwna”

Stres, chwila nieuwagi i niepewne ręce, a w konsekwencji rozbita kolba, fiolka albo probówka  Tak zaczynają się kosztowne kłopoty studentów Wydziału Chemicznego Politechniki Gdańskiej. Okazuje się, że za uszkodzone podczas zajęć laboratoryjnych sprzęty muszą płacić z własnej kieszeni studenci. Warto podkreślić, że często z tego sprzętu dopiero uczą się korzystać.

Studenci Wydziału Chemicznego PG dużo czasu spędzają w uczelnianych laboratoriach. Często zdarza się, że w trakcie wykonywania ćwiczeń zniszczą lub uszkodzą laboratoryjny sprzęt. Dzieje się tak na ogól przez roztargnienie lub, po prostu, przez brak wiedzy i doświadczenia przy korzystaniu z uczelnianego sprzętu. Politechnika obciąża ich wtedy kosztami lub zniszczone akcesoria każe odkupić.

– Dla mnie sytuacja jest dziwna, bo studenci dopiero uczą się, nabywają biegłości i obycia z naczyniami i nie powinno być tak, że z własnych pieniędzy musi pokrywać „stłuczki” – mówi Paweł studiujący technologię chemiczną. Dodaje, że to, czy należność za uszkodzony sprzęt zostanie ściągnięta zależy od katedry. Te bogatsze nie zawsze tego wymagają, a na tych mniej dofinansowanych trzeba zapłacić nawet za najmniejszą probówkę czy zlewkę.

STUDENCI BOJĄ SIĘ UŻYWAĆ SPRZĘTÓW

Inny student tłumaczy, że z powodu stresu związanego z ryzykiem uszkodzenia czegokolwiek, część młodych chemików boi się używać bardziej zaawansowanych sprzętów. Są też takie akcesoria, których nie dotyka żaden student. Zdarzają się także takie sytuacje, że sprzęt dostarczony studentom jest już uszkodzony. – W jednej z katedr mam używać bardzo drogich termometrów, z którymi nie mamy styczności i jest strach, bo nikt nie chce ich później odkupować – mówi student. Chodzi o katedrę Chemii Organicznej. – Jeżeli stłuczony zostanie termometr rtęciowy, to wydatek rzędu 200-300 złotych. To tragedia dla budżetu studenckiego – precyzuje informacje innego studenta Paweł.

ZALICZENIE ZE „STŁUCZEK”

Ile muszą zapłacić studenci za uszkodzone naczynia, to zależy od ich sprawności i szczęścia. Jak podkreśla jeden z nich, „natłuc można tyle, na ile pozwala portfel”. Jedni tłuką mniej, inni więcej, jednak, aby otrzymać zaliczenie ze „stłuczek”, należy się rozliczyć, czyli zapłacić za nie lub uzupełnić braki. Zdarza się także, że na niektóre zajęcia trzeba przynosić własny płyn do naczyń, ręczniki papierowe czy rękawiczki. Bywa i tak, że w jednym laboratorium rękawiczek jest pod dostatkiem, a w innym trzeba mieć własne. – Większość z nas nie ma tej świadomości, że to tak nie powinno wyglądać, że jeżeli idziemy się uczyć, to powinniśmy mieć zapewnione najlepsze warunki, a nie większość rzeczy przynosimy sami. To, że tak jest od zawsze nie znaczy, że nie można tego zmienić – ubolewa jeden ze studentów Wydziału Chemicznego.

Większość studentów narzeka. Niewielu zdecydowało się powiedzieć o swoim niezadowoleniu otwarcie do mikrofonu. – Boją się rozpoznania i konsekwencji w postaci np. trudniejszych egzaminów – przyznają ich koledzy.

„WSZYSTKO ZGODNIE Z PRAWEM”

Co na to władze uczelni? Profesor Sławomir Milewski, dziekan Wydziału Chemicznego Politechniki Gdańskiej wyjaśnia, że każdy student przed skorzystaniem z laboratoriów zobowiązany jest do podpisania regulaminu pracowni. Jako przykładowy podaje regulamin laboratorium chemii organicznej:

„Student do wykonania ćwiczeń wypożycza sprzęt. To może być sprzęt różnego rodzaju. W jednym laboratorium będzie bardziej, w innym mniej skomplikowanym. Przykładem najbardziej ewidentnym jest laboratorium chemii organicznej, gdzie ten sprzęt jest naprawdę dość skomplikowany. To szkło z tzw. szlifami. Bardzo kosztowne oraz urządzenia elektryczne.”

W tym laboratorium wprowadzona jest zasada odpowiedzialności za oprzyrządowanie i student rozpoczynający w nim pracę zobowiązuje się do pokrycia kosztów ewentualnych strat, które spowoduje. Jak podkreśla dziekan – regulamin ma około 6 lat i wówczas była jednoznaczna opinia, że wszystko jest zgodne z prawem.

Jednocześnie profesor Sławomir Milewski podkreśla, że studenci nie powinni ponosić odpowiedzialności za sprzęt uszkodzony w trakcie wykonywania ćwiczeń czy za jego przypadkowe uszkodzenie. Student odpowiada finansowo wyłącznie wtedy, gdy dopuścił się zaniedbania lub nie przestrzegał regulaminu. Mimo to, jak podkreślają studenci, zwykle trzeba płacić za wszystko, co się uszkodzi lub zniszczy nawet podczas wykonywania zadań.

UCZELNIA NIE ZARABIA

– Sprawdziłem jak to wyglądało w poprzednim semestrze. Wiele było przypadków takich, gdzie student nie był obciążany żadną należnością [za zniszczony sprzęt red.] ponieważ mógł udowodnić, że nastąpiło to z przyczyn wyższych. Natomiast obciążanie ma miejsce tylko wówczas, jeżeli ma to miejsce z powodu jego nieostrożności bądź nieprzestrzegania regulaminu – podsumowuje dziekan Wydziału Chemicznego. Nie zawsze jednak trzeba płacić, bo czasem można przynieść do laboratorium taki sam sprzęt, który został zniszczony. Można taki kupić na rynku wtórnym. Warto dodać, że zarówno dziekan, jak i studenci zgodnie podkreślają, że uczelnia nie zarabia na nowym sprzęcie. Opłaty za ten zniszczony są zwykle na poziomie normalnych cen rynkowych. Uczelnia bierze także pod uwagę stopień zniszczonej aparatury przy wycenie jej kosztów. Studenci zawsze mogą próbować się ubezpieczyć od nieszczęśliwych wypadków tego typu. To jednak także dodatkowy koszt.

Pozostaje jeszcze sprawa papieru i płynu do naczyń, który studenci mają zabierać ze sobą na ćwiczenia w niektórych laboratoriach. Profesor Sławomir Milewski zaznacza, że taka sytuacja nie powinna mieć miejsca. Zapowiada także sprawdzenie studenckich doniesień w tej sprawie.

Daniel Wojciechowski/mmt

Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj