„Nie czuję się bohaterką”. Rozmowa z pracowniczkami stacji paliw w Gdańsku, które uratowały półroczne niemowlę

Nie wiadomo, jak skończyłaby się ta historia, gdyby nie dwie pracownice stacji Lotos na gdańskim Chełmie. Zachowały zimną krew i uratowały półroczną dziewczynkę, która zadławiła się kaszką. Jak wyglądało całe zdarzenie? O tym opowiedziały nam pani Ewa i pani Iwona.

– Przy kasie była klientka, którą obsługiwałyśmy i nagle na stację wpada spanikowana kobieta, krzycząca o pomoc. Początkowo wyglądało to tak, jakby ktoś ją gonił. Jednak okazało się, że chodzi o jej dziecko, które się dusi. Było całe sine. Ja wybiegłam z za lady, a koleżanka złapała za telefon i zadzwoniła po karetkę. Chwyciłam dziecko, ułożyłam je głową na dół i opukałam je po pleckach. Dziewczynka była sztywna, ale, całe szczęście, wszystko szybko poszło. Opukanie pomogło i dziecko odkrztusiło mleko, którym się zadławiło – powiedziała Pani Ewa.

DZIECKO BYŁO SZTYWNE

Skąd pani Ewa wiedziała co zrobić? – Intuicja, instynkt. Sama jestem matką dwójki dzieci. Zawsze słyszałam, że jak dziecko się dusi, to trzeba je chwycić za nogi i wytrzepać. To bym zrobiła, nawet jeśli nie znałabym pierwszej pomocy. Nie spanikowałam. Dopiero po wszystkim zrobiło mi się miękko. Za to strasznie panikowała matka. Chciała rozebrać dziecko, ale ono było sztywne, więc nie można było zdjąć kombinezonu. Dopiero po wszystkim, jak się rozluźniło, to je rozebrałyśmy. Jak zaczęło płakać, to wiedziałyśmy, że już jest dobrze. Do przyjazdu karetki zdążyło się już uspokoić i nabrać kolorów. Jak chwyciłam je za rączkę, to nawet się zaśmiało – relacjonuje pracownica stacji benzynowej.

TO BYŁA NAJDŁUŻSZA ROZMOWA ŚWIATA

A jak widziała to pani Iwona, która zadzwoniła po karetkę? – Jak matka wbiegła z dzieckiem na stację, podniosła je do góry i wtedy zorientowałyśmy się, że jest sztywne. Na twarzyczce nie było widać żadnego grymasu, żadnych oznak życia. Okazało się, że matka przybiegła na stację z ulicy. Natychmiast chwyciłam za telefon i wykręciłam 112. To był wtedy najdłuższy numer świata. Zrelacjonowałam dyspozytorce, co się zdarzyło, a ona odpowiedziała, że uratowałyśmy dziecku życie.

– Jesteśmy dumni i szczęśliwi z tej reakcji i z tej pomocy, której udzieliły nasze pracownice. Człowiek w takich sytuacjach często jest w panice i nie wie jak się zachować. Szczęśliwie stało się tak, że nasze pracownice przeszły kurs pierwszej pomocy i zachowały zimną krew. Panie jeszcze o tym nie wiedzą, ale dostaną od firmy specjalne nagrody. To było coś wyjątkowego i ponadstandardowego – powiedział Adam Kasprzyk, rzecznik prasowy Grupy LOTOS.

Posłuchaj rozmowy:

Rozmawiał Grzegorz Armatowski

Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj