Bardzo skromne świąteczne posiłki, obowiązek kościelny i regulowanie podatków gruntowych – tak kilkaset lat temu wyglądała Wielkanoc przeciętnych mieszkańców grodu nad Motławą i jego okolic. Jak wyjaśnia Andrzej Gierszewski – rzecznik Muzeum Gdańska – dawni gdańszczanie i mieszkańcy okolic nie mogli uciec przed procesją, śpiewaniem psalmów i uczestnictwem we mszy. Taka próba kończyła się zwykle chłostą, karą pieniężną lub pobytem w tzw. „wieży”, czyli więzieniu.
Także Niedziela Wielkanocna sprzed kilkuset lat nie była tak bogata, jak obecnie. Mięso pojawiało się na stołach chłopów rzadko, częściej u tych zamożnych, jednak kuchnię przeszłości możemy śmiało nazwać kuchnią głodową – przekonuje Andrzej Gierszewski.
SMAGANIE I PALMA
Jakie były zwyczaje? Do II wojny światowej w Gdańsku dominowali protestanci. Mniej było katolików. W mieście przeważała niemiecka kultura. Odmiennie było natomiast w okolicznych wsiach. Mimo to katolicy i protestanci spędzali święta w jednej przestrzeni miejskiej. Wspólna była choćby palma, z tym, że protestanci chowali ją za lustrem lub wieszali tak, by chroniła domostwo.
Przed dziećmi chowano słodycze w ogrodzie lub domu, by te rankiem w Niedzielę Wielkanocną wyruszyły na ich poszukiwanie. Znany był także zwyczaj smagania – delikatnego chłostania świeżymi gałązkami wierzbowymi. Smagano wszystkich, szczególnie śpiochów. Podobno sam wielki mistrz Zakony Krzyżackiego wykupywał się od smagania.
ZACZERPNIĘTA POD PRĄD
Często zwyczaje chrześcijańskie przenikały się z pogańskimi. Przykładem jest zwyczaj „wody wielkanocnej”. O świcie w Niedzielę Wielkanocną domownik wymykał się z domu, w milczeniu szedł nad rzekę i nabierał wody do naczynia. Nie wolno jej było czerpać ze stojącego zbiornika, a płynącego. Należało zaczerpnąć ją pod prąd i milcząc zanieść do domu. Miała chronić przed chorobami, a także korzystnie wpływać na urodę.
Daniel Wojciechowski/mk