„Dopóki żyjemy, musimy przypominać o tym, co działo się w tym miejscu” – byli więźniowie KL Stutthof wzięli w czwartek udział w uroczystości 74. rocznicy oswobodzenia niemieckiego nazistowskiego obozu koncentracyjnego.
– Póki żyję, jako ten naoczny świadek muszę mówić o tym, jak ludzie umierali tu z głodu i z wycieńczenia. Jak mordowano ich zastrzykami, w komorach gazowych czy wieszając na szubienicy – mówił w swoim wystąpieniu były więzień KL Stutthof, Marek Dunin-Wąsowicz. Wspominał też, jak, pracując na terenie obozu, za namową znajomego lekarza upuścił sobie na nogę pień drzewa, by trafić do szpitala i tam nabrać sił. – Przez kilka tygodni mój znajomy leczył mnie, oszukując esesmana. Rozrywał moją gojącą się ranę, bym jeszcze przez parę dni mógł zostać w szpitalu – mówił.
– Wiedzieliśmy, że wcześniej czy później tu zdechniemy. Wykończą nas warunki, ciężka praca i brak jedzenia. Widziałem, jak jeden z więźniów nie wytrzymał nerwowo i rzucił się na płot pod napięciem, by tak skończyć ze sobą. Ale wspominam też moment, kiedy w trakcie pracy esesman przerzucił nam przez płot kromkę chleba. To był ewenement, takie rzeczy zwykle się nie zdarzały – mówił Piotr Łubieński, były więzień KL Stutthof, uczestnik powstania warszawskiego.
PRZYSZŁE POKOLENIA MUSZĄ PAMIĘTAĆ O TEJ TRAGEDII
W ciągu sześciu lat istnienia obozu Stutthof, życie straciło w nim około 65 tysięcy osób. Duża część z nich podczas tak zwanych marszów śmierci, czyli prowadzonej przez Niemców ewakuacji obozu.
– Musimy pamiętać o wychowaniu nowych pokoleń tak, by pamiętały o tej tragedii. Mówię o tym co roku i serce ściska mi żal, że musimy się pogodzić z tym, co nieuchronne. Odchodzą byli więźniowie, strażnicy pamięci – mówił Piotr Tarnowski, dyrektor Muzeum Stutthof w Sztutowie.
Czwartkowa uroczystość przed Pomnikiem Obozu Ofiar Stutthof w Sztutowie zakończyła się modlitwą ekumeniczną i złożeniem wieńców.
Wojciech Stobba/pb