Nawałnica zabiła 6 osób. Potem nastała cisza, z powalonego lasu uciekły ptaki. Mijają dwa lata od tamtych tragicznych wydarzeń

Sześć ofiar śmiertelnych w Polsce, w tym dwie młode harcerki, setki uwięzionych i poszkodowanych. Zerwane dachy, linie energetyczne, powalone hektary lasów. Noc z 11 na 12 sierpnia 2017 roku zapadła w pamięć wszystkim mieszkańcom Pomorza. Skala kataklizmu była porażająca.

– Około 22:30 nagle zerwał się wiatr, zaczęło lać. Po chwili zabrakło prądu. Po kilku minutach nadeszła ogromna burza. Błyskało, jakby ktoś włączył stroboskop na dyskotece. Wichura otworzyła bramę wjazdową na posesję. W trzy osoby nie mogliśmy jej domknąć. W powietrzu fruwały płyty i styropian z pobliskiej budowy. W oddali słyszałem trzask łamiących się drzew. Zadzwoniłem do straży pożarnej – telefon był ciągle zajęty. Wsiadłem do samochodu i pojechałem do Jednostki Ratowniczo-Gaśniczej w Kościerzynie. Do pracy ściągano dodatkowych strażaków. Zamiast jak zwykle jednego, trzech dyspozytorów odbierało telefony. Na liście było już ponad 150 zgłoszeń. Wozem wyjechaliśmy w teren. Kościerzyna była odcięta od świata – wspomina Grzegorz Armatowski, reporter Radia Gdańsk. – To miał być mój wolny weekend. Pojechałem na Kaszuby odwiedzić rodzinę – dodaje.

W REDAKCJI ROZDZWONIŁY SIĘ TELEFONY

– Kolejne miejscowości bez prądu, powalone drzewa tarasujące drogi, zmiecione pole namiotowe pod Chojnicami – Maria Anuszkiewicz, dziennikarka odpowiedzialna tamtej nocy za wydawanie strony internetowej radia wspomina lawinę informacji, które z minuty na minutę były coraz bardziej niepokojące.

– Na drogach leżały powalone drzewa. Przerażeni kierowcy mówili, że pnie łamały się jak zapałki, więc wysiadali i kładli się na ziemi obok aut. Tylko dzięki temu przeżyli. Widziałem ich przerażenie i strach. Powtarzały się słowa: „Armagedon”, „apokalipsa”, „trąba powietrzna”. Wozy strażackie jeździły non-stop. Wszystkie jednostki były zaangażowane. O północy zrobiłem do radia relację na żywo przez telefon. Mówiłem o setkach zgłoszeń i o harcerskim obozowisku odciętym od świata. To był Suszek koło Chojnic. Jeszcze nie wiedziałem o ofiarach śmiertelnych – mówił Grzegorz Armatowski.

Po drugiej w nocy Maria Anuszkiewicz redagowała najgorszą z możliwych wiadomości „Są ofiary śmiertelne”. Jak mówi, kolejnym ciosem były napływające zdjęcia. To był już ranek. Wysyłali je strażacy, dziennikarze i przerażeni mieszkańcy. – To, co na nich zobaczyliśmy, mroziło krew w żyłach. Lasy zmiecione z powierzchni ziemi, resztki namiotów, ewakuacja obozu harcerskiego, w którym zginęły dwie dziewczynki.

SŁOŃCE ODSŁONIŁO PRZERAŻAJĄCY OBRAZ

– Rano dostaliśmy pierwszy bilans zniszczeń. Z wstępnych informacji wynikało, że wskutek nawałnicy na Pomorzu zginęły 4 osoby. Dwie z nich to uczestnicy obozu harcerskiego w Suszku. „Obudziliśmy się w zupełnie innej rzeczywistości” – mówili nam ludzie, którzy przetrwali tę noc. Mimo że nawałnica ucichła, a na niebie pokazało się słońce, akcje strażaków i ratowników wydawały się nie mieć końca. Co chwilę pojawiały się wiadomości o kolejnych ludziach uwięzionych w samochodach, domach, lasach. Bilans ofiar się powiększał – mówi Grzegorz Armatowski, który towarzyszył strażakom do bladego świtu.

Reporter Radia Gdańsk Przemysław Woś jako jeden z pierwszych dziennikarzy dotarł do miejsc najbardziej dotkniętych przez nawałnicę.

– Trudno było uwierzyć w to, co widziałem i w to, co opowiadali strażacy, którzy odpoczywali na stacji paliw koło Chojnic. Mówili, że las w okolicach Rytla wygląda jakby ścięła go ogromna tarczowa piła. „Lasu nie ma” – tłumaczyli. Do końca życia zapamiętam chwilę, gdy siedziałem przed szkołą, do której ewakuowano uczniów z obozu w Suszuku. Byłem w samochodzie, montowałem materiał. Obok zaparkował samochód z Łódzką rejestracją. Kierowca wszedł do szkoły, po kilku minutach wyszedł. Usiadł w otwartym bagażniku wyjął telefon i zadzwonił do kogoś. Usłyszałem, jak mówi: „Aga nie żyje”. Wyglądał, jakby cały świat runął mu na głowę.

 
POWALONY LAS CIĄGNĄŁ SIĘ PO HORYZONT

– Jadąc zdałem sobie sprawę, że żadne zdjęcie nie odda tego obrazu – mówi Jacek Klejment, fotoreporter Radia Gdańsk. – Pierwsze, co zobaczyłem, to znak drogowy „Chojnice” przygnieciony przez drzewo. To było bardzo wymowne. Potem z obu stron drogi pojawił się powalony las. Ten widok ciągnął się po horyzont. Zniszczone domy, zrujnowane gospodarstwa. Pamiętam ośrodek agroturystyczny w Trzebuniu. Kilkadziesiąt osób koczowało w lesie, ich namioty porwał wiatr.
 
Straty były ogromne. Nawałnica odebrała życie 5 osobom na Pomorzu, a łącznie 6 w Polsce. Zmieniła w pobojowisko ponad 45 tys. hektarów, powaliła ponad 8,2 mln m3 drzew. Specjaliści mówią, że las będzie się odbudowywał przez co najmniej 100 lat. Jak wspominają mieszkańcy, po nawałnicy zapadła cisza, uciekły ptaki. Ale życie toczyło się dalej. I trzeba było sobie jakoś radzić.

W odruchu serca wszyscy starali się pomóc. Przez wiele miesięcy Radio Gdańsk organizowało i koordynowało akcję pomocy. W poniedziałek dziennikarze Radia Gdańsk ponownie odwiedzą miejscowości, które ucierpiały w skutek nawałnicy.

Od rana w serwisach informacyjnych będzie można usłyszeć relacje Grzegorza Armatowskiego. O godzinie 12 dołączy do niego Magda Szpiner. Będą rozmawiali z gośćmi w plenerowym studiu Radia Gdańsk, które zostanie rozstawione na głównym placu w Dziemianach. Po 14, w specjalnym wydaniu audycji Nie tylko metropolia w Radiu Gdańsk, przedstawiciele samorządów opowiedzą o wciąż aktualnych problemach, z którymi borykają się mieszkańcy zdewastowanych przez żywioł miejscowości. 


 jk/puch

Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj