Noc z 11 na 12 sierpnia 2017 roku mieszkańcy Pomorza zapamiętają na długo. Trzy lata temu przez Bory Tucholskie i Kaszuby przetoczyła się wówczas nawałnica, która powaliła hektary lasów, zniszczyła domy i zerwała linie telefoniczne. Zginęło sześć osób, a setki zostały uwięzione lub poszkodowane przez żywioł.
– Takiego ogromu zniszczeń nigdy wcześniej nie odnotowaliśmy – mówił szef pomorskich strażaków nadbrygadier Tomasz Komoszyński. Na 19 powiatów w województwie, interweniować trzeba było w 16. Wezwano posiłki z województw kujawsko-pomorskiego i zachodnio-pomorskiego, ściągnięto siły z Warszawy.
– Około 22:30 nagle zerwał się wiatr, zaczęło lać. Po chwili zabrakło prądu. Po kilku minutach nadeszła ogromna burza. Błyskało, jakby ktoś włączył stroboskop na dyskotece – wspomina Grzegorz Armatowski, reporter Radia Gdańsk. To miał być jego wolny weekend. Pojechał na Kaszuby odwiedzić rodzinę. Słysząc w oddali trzask łamiących się drzew, pojechał do jednostki ratowniczo-gaśniczej w Kościerzynie i wraz ze strażakami wyjechał w teren.
TRAGICZNA W SKUTKACH NOC
– Na drogach leżały powalone drzewa. Przerażeni kierowcy mówili, że pnie łamały się jak zapałki, więc wysiadali i kładli się na ziemi obok aut. Tylko dzięki temu przeżyli. Widziałem ich przerażenie i strach. Powtarzały się słowa: „armagedon”, „apokalipsa”, „trąba powietrzna”. Wozy strażackie jeździły non-stop. Wszystkie jednostki były zaangażowane – wspomina Grzegorz Armatowski.
– O północy zrobiłem do radia relację na żywo przez telefon. Mówiłem o setkach zgłoszeń i o harcerskim obozowisku odciętym od świata. To był Suszek koło Chojnic. Jeszcze nie wiedziałem o ofiarach śmiertelnych – dodaje nasz reporter.
– Były kilkukilometrowe, nawet kilkudziesięciokilometrowe zatory na drogach. Utkwił mi w pamięci taki widok na drodze krajowej 22. To był tunel, wykonany przez strażaków na jednym pasie, gdzie składowisko powalonych drzew osiągało wysokość trzech metrów. Nie było widać busów pod tymi drzewami – relacjonuje nadbrygadier Tomasz Komoszyński.
Posłuchaj wspomnień szefa pomorskich strażaków:
BILANS ZNISZCZEŃ W ŚWIETLE DZIENNYM
Wstające rankiem 12 sierpnia słońce odsłoniło przerażający widok. Jak opowiadali reporterom Radia Gdańsk ludzie, którzy przetrwali tę noc, tego dnia obudzili się w zupełnie innej rzeczywistości. Wtedy też udostępniono pierwszy, jeszcze niepełny bilans zniszczeń.
– Z wstępnych informacji wynikało, że wskutek nawałnicy na Pomorzu zginęły 4 osoby. Dwie z nich to uczestnicy obozu harcerskiego w Suszku – wspomina Grzegorz Armatowski, który towarzyszył strażakom do bladego świtu. – Mimo że nawałnica ucichła, a na niebie pokazało się słońce, akcje strażaków i ratowników wydawały się nie mieć końca. Co chwilę pojawiały się wiadomości o kolejnych ludziach uwięzionych w samochodach, domach, lasach. Bilans ofiar się powiększał – dodaje.
Wśród pierwszych dziennikarzy, którzy dotarli do miejsc najbardziej dotkniętych przez nawałnicę, był też reporter Przemysław Woś ze słupskiego studia Radia Gdańsk. – Trudno było uwierzyć w to, co widziałem, i w to, co opowiadali strażacy, którzy odpoczywali na stacji paliw koło Chojnic. Mówili, że las w okolicach Rytla wygląda, jakby ścięła go ogromna tarczowa piła. „Lasu nie ma” – tłumaczyli.
DROGI ODBUDOWANE, LASY ODRADZAJĄ SIĘ POWOLI
Straty powstałe na skutek nawałnicy były ogromne. Raport przygotowany przez urząd marszałkowski szacował je na prawie 2,7 miliarda złotych. Burza wielokomórkowa zmieniła w pobojowisko ponad 45 tys. hektarów lasów, powaliła ponad 8,2 mln metrów sześciennych drzew.
Dzięki wsparciu z budżetu państwa i Unii Europejskiej wiele dróg udało się już odbudować i doprowadzić do stanu sprzed nawałnicy. Gorzej sytuacja ma się z lasami. Leśnicy mówią, że samo sadzenie nowych drzew zakończy się dopiero w 2023 roku, a las będzie potrzebował na odbudowę co najmniej 100 lat.
am