W kominie wentylacyjnym domu przy al. Wojska Polskiego 5 w Gdańsku zamieszkała rodzina szopów praczy: mama i trójka młodych. Sąsiedzi pragnąc pomóc zwierzętom.
Mieszkańcy okolicznych domów polubili ich sąsiedztwo, ale wszyscy mają świadomość, że trzeba je stąd zabrać. Tym bardziej, że małe szopy bawią się na dachu i bywa, że spadają z II piętra na ziemię – były trzy, obecnie są dwa.
– Zawsze lubiłam przyrodę, zwracam uwagę na zwierzęta – opowiada Helena Kogut. – Spojrzałam przez okno, przy kominie na dachu było coś sporego, pręgowanego. Pies, nie pies? Ale jak to? Pies na dachu? Sięgnęłam po książkę, patrzę, no przecież to szop. Zaraz zadzwoniłam do sąsiadki: wyjdź przed swój dom i spójrz na dach. Chyba macie gościa – dodaje.
PRÓBY POMOCY
Ojca szopów nikt nie widział. Jeśli szopowa to samotna matka z trójką dzieci, tym bardziej trzeba im pomóc.
Sąsiedzi starali się sprowadzić kogoś, kto by szopy bezpiecznie zabrał. Prosili o pomoc strażaków i urzędników.
– Potem przez kolejne dni oglądaliśmy te szopy na dachu – opowiada Helena Kogut. – Matka w nocy żeruje, a w dzień śpi przy kominie, od zacienionej strony. W tym czasie małe baraszkują na dachówkach. Jeden spadł – wskazuje.
Mieszkanki były przerażone, że coś się stało małemu szopowi. Wezwały leśniczego, który malucha zabrał.
Pani szopowa później chodziła niespokojna, a nawet wściekła. Dwójki małych przez jakiś czas nie wypuszczała z komina, wpychała je tam łapkami.
Potem zdarzyło się, że jedno z pozostałych dzieci spadło na ziemię. Pani szopowa błyskawicznie po niego zbiegła i w pyszczku zaniosła na górę, w cyrkowy sposób wspinając się po dzikim winie.
INTERWENCJA SŁUŻB
W poniedziałek, 21 czerwca, pod dom przy ul. Wojska Polskiego 5 zajechały samochody straży pożarnej, straży miejskiej i policji.
Strażacy na wysięgniku próbowali dotrzeć do małych szopów, schowanych w kominie wentylacyjnym. Nie udało się, ponieważ matka maluchów stała na dachu, próbując przepędzić intruzów. Biegała w tę i z powrotem, w końcu wpadła do komina wentylacyjnego bloku numer 7.
Strażacy zrobili trzy podejścia, cała akcja trwała prawie trzy godziny.
– Za jakiś czas pewnie spróbujemy znowu, jesteśmy w kontakcie z mieszkańcami – wyjaśnia Marcin Tryksza, starszy inspektor Wydziału Środowiska Urzędu Miejskiego w Gdańsku, którego lokatorzy poprosili o zajęcie się sprawą. – Trzeba wszystko jeszcze dokładnie przemyśleć – tłumaczy.
– ZOO ze względu na bezpieczeństwo sanitarne nie przyjmuje takich zwierząt. Będziemy musieli je zawieźć do schroniska albo zastanowić się nad tym, czy nie byłoby najlepiej wypuścić je gdzieś do lasu – dodaje Marcin Tryksza.
oprac. DW