Adam Bagiński urodził się i zaczynał hokejową karierę w Gdańsku. Ze Stoczniowcem jako młody chłopak zdobył brązowy medal Mistrzostw Polski, a później wyjechał do Tychów, gdzie osiągał wielkie sukcesy z miejscowym GKS-em. Z byłym reprezentacyjnym napastnikiem rozmawiamy, dlaczego nigdy nie wrócił nad morze i czy gdański hokej dźwignie się z kolan i będzie alternatywą dla zespołów z południa kraju.
Okazja była przednia. GKS Tychy, w którym po zakończeniu kariery Bagiński pracuje jako asystent trenera, nie zakwalifikował się do turnieju finałowego o Puchar Polski. Adam Bagiński skorzystał więc z okazji do odwiedzenia rodzinnych stron, a my z kolei ze sposobności porozmawiania z legendą polskiego hokeja. 5 krotnie zdobywał Mistrzostwo Polski, rozegrał 150 meczów w reprezentacji, wygrał na krajowym podwórku wszystko, co się dało.
Czy w Tychach powstanie ulica jego imienia? Co z planami powrotu do Gdańska i budowy nowej potęgi hokeja na zdrowych zasadach? Jak zapamiętał mecz gwiazd NHL z reprezentacją Polski w Spodku? Czy zgadza się z opinią ligowego rozrabiaki? Wreszcie czy hokej jest dyscypliną opłacalną, dającą szansę na spokojne życie po karierze?
NIEWYKORZYSTANY POTENCJAŁ
– Gdańsk dawał możliwości, ale nie dawał wielkich perspektyw. Wystarczy zobaczyć na składy i porównać – to była świetna drużyna z potencjałem, mieszanka rutyny z młodością. Myślę, że do wielkiego sukcesu niewiele brakowało. To był jeszcze sezon, w którym tacy zawodnicy jak Maciek Urbanowicz czy Mikołaj Łopuski byli w SMS-ie i oni dopiero po tym sezonie dołączyli do Stoczniowca. Był taki okres, w którym ja już odszedłem, ta drużyna się troszeczkę zmieniała, ale miała bardzo duży potencjał. Szkoda, że nie został wykorzystany – wspomina czasy sportowej świetności Stoczniowca Adam Bagiński.
Posłuchaj rozmowy:
Paweł Kątnik





