Pani Magdalena z okolic Gdańska wraz z mężem i czwórką dzieci przyjęli pod dach dwie kobiety z małymi dziećmi. W rozmowie z PAP tłumaczyła, że próbują postawić się w ich sytuacji i liczy, że jeśli jej się coś stanie, to otrzyma pomoc od innych.
Magdalena Orciuch do punktu recepcyjnego w Gdańsku, gdzie zgłaszają się uchodźcy z Ukrainy, przyprowadziła Janę i jej córkę 3-letnią Vladę. Kobiety poznały się dzień wcześniej u Magdaleny w domu.
DWIE MATKI Z DZIEĆMI
– Przyjęłam rodzinę kolegi mojego męża. To są dwie matki z malutkimi dziećmi, dziewczynka ma 3 latka, chłopiec ma półtora roku. Są spod Charkowa, a tam, jak wiadomo, jest gorąco – powiedziała dziennikarzowi PAP Magdalena Orciuch.
Kobiety z dziećmi do granicy z Polską jechały 27 godzin.
– Głównymi drogami się nie dało, bo były zapory i różne przeszkody, więc szukały objazdów i wybierały boczne drogi. Godzinami krążyli i szukali przejazdu. W linii prostej to jest ponad 1600 kilometrów, ale jak jechali zygzakiem to myślę, że przejechali znacznie więcej – tłumaczyła.
I jak dodaje, „one chciały wyjechać wcześniej, jak tylko rozpoczęła się wojna, ale nie miały samochodu. Na szczęście udało się wsiąść do busa”. Na granicy polsko-ukraińskiej na kobiety i ich dzieci czekał mąż Magdaleny, który przewiózł ich do swojego domu pod Gdańskiem.
STARANIA POLAKÓW RÓWNIE WIELKIE, CO ICH SERCA
Rodzina przygotowała dla gości pokoje i najpotrzebniejsze rzeczy.
– Jak sąsiedzi się dowiedzieli, że przyjmujemy uchodźców, to zadzwonili i zaoferowali pomoc – powiedziała Magdalena.
Kobiety z dziećmi wyszły z domu z dokumentami i pieniędzmi. Na Pomorze przywiozły jedną walizkę.
– W zasadzie to jeszcze nic o nich nie wiemy. My nie rozumiemy ukraińskiego, a oni nie rozumieją polskiego. Ale staramy się, dogadujemy na migi albo używamy tłumacza w telefonach komórkowych – podkreśliła.
PRZYSTANEK W DRODZE
Kobiety traktują Polskę i dom pani Magdaleny jak przystanek w dalszej drodze. Jedna z nich wraz z półtorarocznym synkiem zamierza wyjechać do Stanów Zjednoczonych, druga kobieta wraz z 3-letnią córką chce dojechać do swojego ojca, który mieszka w Austrii.
– Nie wiemy, ile u nas zostaną, nie chcemy ich o to wypytywać, żeby nie czuły się skrępowane – tłumaczyła mieszkanka Pomorza.
Mąż jednej z kobiet został w Ukrainie, jest byłym żołnierzem, który prawdopodobnie został wcielony do ukraińskiej armii. Magdalena zauważyła, że u tej kobiety widać na twarzy strach i lęk o męża.
DOBRO POWRACA
– Cały czas próbujemy postawić się w ich sytuacji. Co my, mając dzieci, swoje rodziny, byśmy zrobili, gdyby przytrafiła się nam taka krzywda. Chcemy pomagać. Liczymy, że jeśli nam się coś stanie, otrzymamy pomoc od innych – dodała.
Pani Magdalena szczerze wierzy, że „dobro powraca”.
PAP/aKa