Dorota Arciszewska-Mielewczyk: „Marynarki handlowa oraz wojenna są jedną rodziną na morzu”

(fot. Radio Gdańsk/Roman Jocher)

Dziś dyskutujemy o pewnych rozwiązaniach, których brakuje, które trzeba wprowadzić – mówiła Dorota Arciszewska-Mielewczyk, prezes zarządu Polskich Linii Oceanicznych, która uczestniczyła w debacie „Bezpieczeństwo przemysłu morskiego. Mapa zagrożeń i szanse rozwoju. Fregata Miecznik – nowy wymiar bezpieczeństwa Polski w obliczu toczącej się wojny”.

Tematem debaty, która poprowadził Michał Pacześniak, było bezpieczeństwo w przemyśle morskim oraz w portach i na szlakach żeglugowych. Wydarzenie było częścią trwającego finału III Forum Morskiego Radia Gdańsk.

– Miałam to szczęście, że razem z panem dyrektorem braliśmy udział w konferencji w Warszawie nt. bezpieczeństwa morskiego – a to jest też styk marynarki handlowej, wojennej, my jesteśmy jedną rodziną na morzu. Żeby jednak porty mogły reagować – np. na pojawienie się dronów, żeby je zlikwidować, muszą mieć pozwolenie, co wymaga zmian ustawowych. Zanim zadzwonią do marynarki wojennej, zanim się skontaktują z innymi służbami, to już jest koniec tematu. My tutaj też dyskutujemy o pewnych rozwiązaniach, których brakuje, które trzeba wprowadzić. To była bardzo dobra konferencja, bo ona uświadamiała, gdzie są słabe strony instytucji, które chciałyby zareagować, a które nie mogą. Po prostu trzeba skrócić ten proces decyzyjny i być przede wszystkim nastawiony na skuteczność. Z punktu widzenia armatora, moje statki do portów polskich nie zawijają, co nie znaczy, że nie wiąże się to z bezpieczeństwem cybernetycznym, antyterrorystycznym, antypirackim, bezpieczeństwem, którego muszę również przestrzegać, poszukiwaniami i ratowaniem na morzu. To są kwestie tak piratów na morzu, terrorystów, dzisiaj uchodźców i nielegalnych imigrantów oraz konwencji, które obowiązują Polskę i w ogóle statki, czyli nas, armatorów, którzy wykonują tę pracę, jeżeli chodzi o marynarkę handlową. Z mojego punktu widzenia to jest bardzo ważne, bo ja miałam napad piracki na statku, więc wiem co to jest i z czym wtedy marynarze się muszą borykać, jeżeli piraci wkroczyli na statek. Ci zdali egzamin – przynajmniej moi marynarze i pan kapitan. Są to jednak procedury, które są określone, do tego służą też konwencje, które mówią o agencjach, które takie usługi dla nas w konkretnych portach czynią, albo, tak jak po wschodniej stronie, po drugiej stronie Afryki i w określonych akwenach dzieje się współpraca bardziej rozwinięta – z racji dłuższej historii napadów pirackich, gdzie biorą udział już marynarki wojenne i specjalne okręty do tego przystosowane – wyjaśniała Dorota Arciszewska-Mielewczyk, prezes zarządu Polskich Linii Oceanicznych.

(fot. Radio Gdańsk/Roman Jocher)

„BEZPIECZEŃSTWO TO ABSOLUTNY PRIORYTET”

– Ja pływam do Zatoki Gwinejskiej i tam jest procedura, gdzie 24 godziny przed wpłynięciem do portu muszę zgłaszać, że zawinę, muszę dostosować się do jakichś procedur. Jest to naprawdę stricte przestrzegane, bo są to względy bezpieczeństwa. Druga kwestia to cyberbezpieczeństwo, musimy informatycznie mieć kontrolę, więc jeżeli teraz jest wojna na Ukrainie, nie daj Boże coś się stanie, to moje przedsiębiorstwo też musi być uzbrojone w sprzęt satelitarny i mieć łącze. W ogóle nie ma o tym mowy o przerwaniu łączności. To jest też moja odpowiedzialność za ludzi. Po trzecie, jesteśmy sprzężeni, w razie czego, jako mechanizm mobilizacyjny i musimy spełniać pewne wymogi. Często jednak jest to tak, że nie ma pieniędzy na szkolenia, sprzęt. Ja nie jestem w stanie wyasygnować, żeby się przygotować do tego, by nagle przetransformować się w jednostkę wojskową, albo obiekt, który ma wyspecjalizowany sprzęt. To też wymaga jakiejś współpracy, wyjaśnienia i takiego ułożenia, żeby to miało sens. Nie tylko na papierze, że piszemy jakieś projekty, plany, bo to trwa od lat. Interesuje nas, jak jest zorganizowane bezpieczeństwo w portach. To jest dostęp do infrastruktury, paliwa, tego, że jesteśmy strzeżeni, żaden dron nas nie zestrzeli. Mamy tutaj tę współpracę i z nią wiąże się kolejny temat – są pewne wymogi, które kapitan i my, jako armator, musimy spełniać. Jesteśmy żywo zainteresowani, jeżeli uprawiamy też żeglugę, gdzie pływamy. Ja na Morze Czarne nie pływam, ale jestem na Morzu Śródziemnym, gdzie dzisiaj mamy nielegalnych imigrantów. Tutaj jest konwencja z Hamburga, która mówi o poszukiwaniu, ratowaniu życia. Nie ma tak, że kapitan będzie udawał, że nie słyszy mayday, albo SOS i odwróci się rufą i sobie popłynie. Za to grozi więzienie. Jest to złamanie konwencji, która obliguje nas, żeby poszukiwać i ratować. Dzisiaj my to widzimy. Następne, jeżeli trwa wojna, my nie wiemy kto jakiego sabotażu dokona, jak sprawi się agentura, żeby nam tutaj zanieczyścić Bałtyk przy jakichś minach. Tu już wchodzi kwestia współpracy z marynarką wojenną, ich ostrzeżenia i liczenia na nich. Patrzymy jednak też na to, że dla nas jest to wzrost stawek ubezpieczeniowych, są opłaty związane z tym, że pływa się w akwenie wojennym. To wszystko generuje koszty, jeżeli chodzi o wyposażenie, szkolenie i ubezpieczenie. Dalej są offshory. My jako armator też mamy zarząd – i techniczny, i handlowy. Ja też mogę zarządzać statkami CTV, COV, ale to też jest bezpieczeństwo – to, czy wybudują farmy. Dyskutujemy też na temat tego, kto będzie odpowiadał, albo ponosił koszty tego, że np. wypłynie jakaś broń chemiczna, albo jakieś inne, niebezpieczne ładunki, kto to będzie usuwał. Mimo że my jesteśmy marynarką handlową i wojenną, to wszystko musi być kompatybilne, łącznie z SARem. Ja właściwie mam rozdarte serce, bo tutaj jestem marynarką handlową, a tu marynarce wojennej kibicuję, żeby wybudować okręty – czy podwodne, czy likwidujące miny. Chcę być po pierwsze bezpieczna, po drugie dumna, a po trzecie jest to nam dziś potrzebne i trzeba widzieć te rozwiązania. Stąd też współpracujemy i te konferencje są potrzebne – tylko każdy powinien móc dołożyć swoją cegiełkę. Jak to prawo ma wyglądać? Ono musi być skuteczne, ale dla nas – wykonalne – zaznaczyła prezes zarządu Polskich Linii Oceanicznych.

„PORTY MUSZĄ MIEĆ MOŻLIWOŚĆ BRONIENIA SIĘ”

– Ja bym wolała myśleć, że byliśmy, będziemy i jesteśmy, niż być jakąś biedną panną na wydaniu. Reprezentuję przedsiębiorstwo, które ma 73 lata, było 10. armatorem kontenerowym i rozpoczynającym przewozy tutaj, na Bałtyku. Ubolewam, że są dzisiaj dwa statki, ale byliśmy potęgą. Co to natomiast jest kraj morski? Przecież pan wie, że jest to kraj, w którym 80 proc. społeczeństwa może w – powiedzmy – dwie godziny przetransportować się do linii brzegowej. Jak miałabym przedstawiać definicje, to byśmy polegli. Mamy dostęp do morza, tradycje, kadry, więc raczej to pielęgnujmy, rozwijajmy, niż mówmy, że wchodzimy na rynek i i tak przegramy – dodała Arciszewska-Mielewczyk.

– Porty, jeżeli mają bronić, to muszą mieć możliwość zareagowania. Jak on zidentyfikuje obiekt, który trzeba zniwelować, nie ma możliwości wydania takiego polecenia – nawet, jeżeli ten dron będzie w stanie to zrobić. Musi się on skontaktować jeszcze z jakąś inną siłą zbrojną, która o tym zdecyduje. Wiem, że to wymaga jednego zdania w ustawie i można by było to usprawnić. Zwróciłam na to uwagę, ponieważ to wynikało z wypowiedzi osób, które są odpowiedzialne za bezpieczeństwo i na co dzień wykonują takie manewry. Jeżeli chcemy inwestować, musimy mówić o bezpieczeństwie, odpowiedzialności, ubezpieczeniu, kosztach przy planowaniu inwestycji. Jest to nieodzowny element. Każdy w swoim przedsiębiorstwie na swój sposób musi się zabezpieczyć. Jak się rozmawia z fachowcami – a też mieliśmy o tym systemie łączności, który ma być w portach – zwracano nam uwagę, że człowiek, błąd ludzki jest najsłabszym ogniwem. Jak się okazuje, wszystko można obejść, a to, co klikamy i gdzie wchodzimy, może być głównym źródłem wprowadzenia kogoś w system. Dzisiaj jest to bardzo poważny problem dla wszystkich. Poza tym sprawność wobec tych wszystkich możliwości zagłuszeń, sabotażu, hakerów. Naprawdę trzeba się mieć na baczności. Dzisiaj łatwo sobie uzmysłowić, jaki to jest dramat, gdy nagle tracimy łączność i nic nie można zrobić. To jest podstawa, ja jako przedsiębiorstwo muszę o to zadbać, są procedury, którym muszę sprostać – oceniła prezes zarządu Polskich Linii Oceanicznych

PROBLEMEM JEST TEŻ BRAK KADR

– Z racji na to, że zmieniły się szlaki, że jest zapotrzebowanie na nowe statki. Jeżeli my nie będziemy mieli również coasterów, statków, które dostosujemy dzisiaj do szlaków żeglugowych, inni to zrobią. Szwedzi konstruują specjalne barki, statki, które z jezior szwedzkich mają przypłynąć np. do Trójmiasta. Jeżeli chodzi o coastery i żeglugę na Bałtyku, Finowie, Szwedzi czy Norwegowie przyglądają się i praca wre. Żeby więc utrzymać czy rozwijać kadry, wszyscy mają problem. My naprawdę musimy kształcić osoby, które chciałyby zajmować się budową okrętów, bo nie ma jako takiego wydziału. Była też dyskusja na Forum Wizja Rozwoju, żeby ludzie nie myśleli, że to są wielkie jachty, my musimy mieć statki, okręty dla marynarki wojennej i wyszkoloną kadrę, która będzie widziała, że to jest przyszłość, nie z przeświadczeniem, że będzie pływać dla Duńczyka czy Norwega. Też chcielibyśmy mieć dobrą kadrę, warunki i instrumenty – czyli statki – i pracować na korzyść budżetu Państwa Polskiego – namawiała Arciszewska-Mielewczyk.

– Kadr jest za mało. Jest bardzo duża przepaść i luka pokoleniowa. Niestety, takie podejście do szkół zawodowych czy techników – wobec tego, że wszyscy mieli iść do liceum – spowodowało negatywne podejście do szkół, które dają zawód. Dzisiaj pracownicy operacyjni z uprawnieniami są poszukiwani, dlatego że technikum czy szkoła branżowa, to jest przyszłość, to jest specjalista, ktoś, kogo poszukują wszystkie przedsiębiorstwa. Nie każdy musi mieć wyższe wykształcenie, nie każdy musi iść do liceum. Po technikum ma zawód i tacy ludzie są nam rzeczywiście potrzebni. W trakcie może się szkolić. Dzisiaj przedsiębiorcy też zakładają szkoły i pomagają w kształceniu kadr, ale to jest wciąż za mało. My mentalnie też musimy przekonać, pokazać, że tak jak kiedyś bycie rybakiem u nas to było coś, dzisiaj młodzież widzi jak jest trudno, więc od tego zawodu odchodzi. Trzeba też stworzyć odpowiednie warunki. Jeżeli chodzi o przemysł stoczniowy połączony z armatorami, rozwojem, żeby tutaj mówić o energetyce, to tu są statki, obsługa, dowozy, budowy itd. Też trzeba ich przekonać, że to ma przyszłość, mogą się zawsze przekwalifikować. Jeżeli mowa o dekarbonizacji – tu wychodzę już w przyszłość – tu też można się przekwalifikowywać – nie na strzyżenie psów, tylko na bycie marynarzem, oficerem. To naprawdę piękne, trudne i niebezpieczne zawody, ale to jest przyszłość. Mamy tutaj duże pole do popisu, żeby to promować, ale też trzeba stwarzać warunki. Następnie mowa o bezpieczeństwie i kadrach. Mamy takie położenie geograficzne jakie mamy, Rosja jest taka, jaka jest i tu nie ma, że dzisiaj skończymy, bo się wojna skończy. To jest wyciąganie wniosków z historii, albo przygotowywanie się do tego. Niektórzy się nie przygotowali i mamy skutki, jakie mamy. Przyjmijmy, że wyciąga się wnioski – tak jak nasi dziadkowie, ojcowie, wszyscy o tym pamiętali – więc naprawdę nie zapominajmy, że dzisiaj jest piękne słońce, tylko że tam obok myślą cały czas, jakby nas zniewolić albo zastraszyć, kogoś podkupić, posłużyć się jakąś hackerską metodą, żeby popsuć nam szyki. Miejmy to z tyłu głowy, ale to dalej musi być bardzo wytężona praca, jeżeli chodzi o kadry i praktyków. Mamy pracowników stoczniowych, ale my musimy mieć specjalistów, fachowców. Można ich przyuczyć. Padło tutaj zdanie, że kadry odpływały. Firmy zachodnie zdają sobie jednak sprawę, że w Polsce mamy dobre kadry i wolą stworzyć zakład tutaj, dobrze zapłacić, niż żeby nas już drenować – chociaż niektórzy chcą wyjechać. Ja czasami się dziwię, bo tu można naprawdę dobrze zarobić, być u siebie. Jeżeli chodzi o te sprawy informatyczne, pracownicy są poszukiwani i wiele osób nie musiałoby wyjeżdżać. Tu mogą zarobić tyle, ile tam i jeszcze mieszkać u siebie. Marynarze też chcieliby tutaj wrócić, bo pracują na LPG, LNG, w offshore. Polski marynarz ma między innymi uprawnienia do samodzielnego pilotażu, żeby zrobić te wszystkie certyfikaty, trzeba być niezłym gigantem, żeby to zrealizować. Polacy naprawdę potrafią dużo rzeczy zrobić, my widzimy te starania, one są podejmowane. Trzeba tylko trzymać kciuki i kontynuować tę pracę oraz współpracę – zauważyła prezes zarządu PLO.

aKa/raf

Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj