Trzecia debata finału III Forum Morskiego. Posłuchaj rozmowy o bezpieczeństwie

(fot. Radio Gdańsk/Roman Jocher)

Kończymy pierwszy dzień finału III Forum Morskiego Radia Gdańsk debatą „Bezpieczeństwo przemysłu morskiego. Mapa zagrożeń i szanse rozwoju. Fregata Miecznik – nowy wymiar bezpieczeństwa Polski w obliczu toczącej się wojny”. Z Michałem Pacześniakiem rozmawiają: Dorota Arciszewska-Mielewczyk, prezes zarządu Polskich Linii Oceanicznych, Jarosław Cylkowski, ekspert ds. bezpieczeństwa i wykładowca z Kaszubsko-Pomorskiej Szkoły Wyższej w Wejherowie, oraz Cezary Cierzan, dyrektor programu Miecznik Polskiej Grupy Zbrojeniowej.

Dyskusja rozpoczęła się od tego, na co narażony jest polski przemysł morski, w kontekście tego, co dzieje się za naszą wschodnią granicą. – Tych zagrożeń jest cała masa. Patrząc na to, co dzieje się na Ukrainie i jak to obrazuje na naszym odcinku województwa pomorskiego, bo mamy Bałtyk, to są przede wszystkim kwestie zagrożeń militarnych, także poniżej progu wojny. W Polsce mamy takie zagrożenie, że nie musi to być jawny atak typowo rakietowy, jak to robią wojska Federacji Rosyjskiej np. na Odessę, bo Odessa to jest takie miasto lustrzane do Gdańska. Tam też jest port, są stocznie i jakie oni mają zagrożenia? Zagrożenia stricte militarne, np. rakiety kindżał, które wystrzeliwują aż z Morza Kaspijskiego, które niszczą infrastrukturę portową Odessy. Musimy nadążać, musimy mieć uderzeniową siłę przeciwrakietową, czyli Patrioty, o które mocno walczymy i widzimy, co robi minister Błaszczak. Jest jednak też drugi aspekt, poniżej progu wojny. Rosja, historia to pokazuje, do państw NATO-wskich tak prosto, zero-jedynkowo, w ujęciu pełnej wojny, nie podchodzi. Oni mogą podchodzić do naszego przemysłu poniżej poziomu wojny. Chciałbym powiedzieć o jednym zagrożeniu, które ja widzę. Działania różnych ruchów ekologicznych, jakiś zagubiony kuter rybacki, który będzie podpływał pod naszą infrastrukturę, pod porty, pod stocznie, żeby dokonywać różnych sabotaży. Jak mamy odpowiedzieć na to jako państwo? Ostatnio mieliśmy nowelizację ustawy o ochronie polskich portów i polskiego wybrzeża. Dało to kompetencje, żeby Polskie Siły Zbrojne mogły na dosyć niskim poziomie operacyjnym, na niższym poziomie dowodzenia, podejmować decyzję o likwidacji tego typu zagrożeń. Widzimy, jak to się obrazuje poprzez tę sytuację pod Bydgoszczą z rakietą. Teraz Ukraina bardzo stawia na to, żeby te wydarzenia skalować nie tylko w tej prawdziwej wojnie, ale też na poziomie poniżej wojny, żeby poziom dowodzenia do różnych zagrożeń schodził jak najniżej i żeby Polska potrafiła odpowiadać na te zagrożenia nie typowo wojenne. Wyobraźmy sobie sytuację, że jakaś łódź rybacka podpływa, wojsko realizuje zadania, czyli unieszkodliwia tę łódź rybacką i jest wielka burza medialna na zachodzie Europy, że Polacy dokonują ataku na np. niewinnych rybaków. Musimy mieć na to przygotowane nasze siły medialne, siły zbrojne i działania operacyjne, żebyśmy tej burzy medialnej na zachodzie potrafili przeciwdziałać – oceniał Jarosław Cylkowski.

(fot. Radio Gdańsk/Roman Jocher)

– Miałam to szczęście, że razem z panem dyrektorem braliśmy udział w konferencji w Warszawie nt. bezpieczeństwa morskiego – a to jest też styk marynarki handlowej, wojennej, my jesteśmy jedną rodziną na morzu. Żeby jednak porty mogły reagować – np. na pojawienie się dronów, żeby je zlikwidować, muszą mieć pozwolenie, co wymaga zmian ustawowych. Zanim zadzwonią do marynarki wojennej, zanim się skontaktują z innymi służbami, to już jest koniec tematu. My tutaj też dyskutujemy o pewnych rozwiązaniach, których brakuje, które trzeba wprowadzić. To była bardzo dobra konferencja, bo ona uświadamiała, gdzie są słabe strony instytucji, które chciałyby zareagować, a które nie mogą. Po prostu trzeba skrócić ten proces decyzyjny i być przede wszystkim nastawiony na skuteczność. Z punktu widzenia armatora, moje statki do portów polskich nie zawijają, co nie znaczy, że nie wiąże się to z bezpieczeństwem cybernetycznym, antyterrorystycznym, antypirackim, bezpieczeństwem, którego muszę również przestrzegać, poszukiwaniami i ratowaniem na morzu. To są kwestie tak piratów na morzu, terrorystów, dzisiaj uchodźców i nielegalnych imigrantów oraz konwencji, które obowiązują Polskę i w ogóle statki, czyli nas, armatorów, którzy wykonują tę pracę, jeżeli chodzi o marynarkę handlową. Z mojego punktu widzenia to jest bardzo ważne, bo ja miałam napad piracki na statku, więc wiem co to jest i z czym wtedy marynarze się muszą borykać, jeżeli piraci wkroczyli na statek. Ci zdali egzamin – przynajmniej moi marynarze i pan kapitan. Są to jednak procedury, które są określone, do tego służą też konwencje, które mówią o agencjach, które takie usługi dla nas w konkretnych portach czynią, albo, tak jak po wschodniej stronie, po drugiej stronie Afryki i w określonych akwenach dzieje się współpraca bardziej rozwinięta – z racji dłuższej historii napadów pirackich, gdzie biorą udział już marynarki wojenne i specjalne okręty do tego przystosowane – wyjaśniała Dorota Arciszewska-Mielewczyk, prezes zarządu Polskich Linii Oceanicznych.

– Ja pływam do Zatoki Gwinejskiej i tam jest procedura, gdzie 24 godziny przed wpłynięciem do portu muszę zgłaszać, że zawinę, muszę dostosować się do jakichś procedur. Jest to naprawdę stricte przestrzegane, bo są to względy bezpieczeństwa. Druga kwestia to cyberbezpieczeństwo, musimy informatycznie mieć kontrolę, więc jeżeli teraz jest wojna na Ukrainie, nie daj Boże coś się stanie, to moje przedsiębiorstwo też musi być uzbrojone w sprzęt satelitarny i mieć łącze. W ogóle nie ma o tym mowy o przerwaniu łączności. To jest też moja odpowiedzialność za ludzi. Po trzecie, jesteśmy sprzężeni, w razie czego, jako mechanizm mobilizacyjny i musimy spełniać pewne wymogi. Często jednak jest to tak, że nie ma pieniędzy na szkolenia, sprzęt. Ja nie jestem w stanie wyasygnować, żeby się przygotować do tego, by nagle przetransformować się w jednostkę wojskową, albo obiekt, który ma wyspecjalizowany sprzęt. To też wymaga jakiejś współpracy, wyjaśnienia i takiego ułożenia, żeby to miało sens. Nie tylko na papierze, że piszemy jakieś projekty, plany, bo to trwa od lat. Interesuje nas, jak jest zorganizowane bezpieczeństwo w portach. To jest dostęp do infrastruktury, paliwa, tego, że jesteśmy strzeżeni, żaden dron nas nie zestrzeli. Mamy tutaj tę współpracę i z nią wiąże się kolejny temat – są pewne wymogi, które kapitan i my, jako armator, musimy spełniać. Jesteśmy żywo zainteresowani, jeżeli uprawiamy też żeglugę, gdzie pływamy. Ja na Morze Czarne nie pływam, ale jestem na Morzu Śródziemnym, gdzie dzisiaj mamy nielegalnych imigrantów. Tutaj jest konwencja z Hamburga, która mówi o poszukiwaniu, ratowaniu życia. Nie ma tak, że kapitan będzie udawał, że nie słyszy mayday, albo SOS i odwróci się rufą i sobie popłynie. Za to grozi więzienie. Jest to złamanie konwencji, która obliguje nas, żeby poszukiwać i ratować. Dzisiaj my to widzimy. Następne, jeżeli trwa wojna, my nie wiemy kto jakiego sabotażu dokona, jak sprawi się agentura, żeby nam tutaj zanieczyścić Bałtyk przy jakichś minach. Tu już wchodzi kwestia współpracy z marynarką wojenną, ich ostrzeżenia i liczenia na nich. Patrzymy jednak też na to, że dla nas jest to wzrost stawek ubezpieczeniowych, są opłaty związane z tym, że pływa się w akwenie wojennym. To wszystko generuje koszty, jeżeli chodzi o wyposażenie, szkolenie i ubezpieczenie. Dalej są offshory. My jako armator też mamy zarząd – i techniczny, i handlowy. Ja też mogę zarządzać statkami CTV, COV, ale to też jest bezpieczeństwo – to, czy wybudują farmy. Dyskutujemy też na temat tego, kto będzie odpowiadał, albo ponosił koszty tego, że np. wypłynie jakaś broń chemiczna, albo jakieś inne, niebezpieczne ładunki, kto to będzie usuwał. Mimo że my jesteśmy marynarką handlową i wojenną, to wszystko musi być kompatybilne, łącznie z SARem. Ja właściwie mam rozdarte serce, bo tutaj jestem marynarką handlową, a tu marynarce wojennej kibicuję, żeby wybudować okręty – czy podwodne, czy likwidujące miny. Chcę być po pierwsze bezpieczna, po drugie dumna, a po trzecie jest to nam dziś potrzebne i trzeba widzieć te rozwiązania. Stąd też współpracujemy i te konferencje są potrzebne – tylko każdy powinien móc dołożyć swoją cegiełkę. Jak to prawo ma wyglądać? Ono musi być skuteczne, ale dla nas – wykonalne – zaznaczyła prezes zarządu Polskich Linii Oceanicznych.

(fot. Radio Gdańsk/Roman Jocher)

– Jeśli chodzi o mapę zagrożeń, to zawsze przy okazji różnych wydarzeń i konferencji tworzyliśmy strategiczną koncepcję bezpieczeństwa morskiego państwa i w zespole, który tworzył ten dokument, ja też uczestniczyłem. Zwracałem uwagę głównie na szlaki żeglugowe, które zabezpieczają armatorzy, nie tylko polscy. Nasze związanie z gospodarką morską, z transportem morskim jest olbrzymie. Wyobraźmy sobie, że na Bałtyku – lub na innej części głównych szlaków żeglugowych, które są też poza Bałtykiem – w rejonach, gdzie nasze transporty przechodzą, coś się dzieje. Ile razy wówczas wzrośnie stawka za ubezpieczenie? Wyobraźmy sobie, że na Bałtyku zapłonął jeden tankowiec czy kontenerowiec. Gdyby on zapłonął, to ilu obcych armatorów odmówiłoby wpływania tutaj? I co powiedzieliby ubezpieczyciele? Odpowiadając na te zagrożenia – właśnie do tego potrzebujemy bardzo silnych sił morskich, a przede wszystkim Marynarki Wojennej – zaznaczył Cezary Cierzan.

(fot. Radio Gdańsk/Roman Jocher)

– Polska, z definicji, nigdy państwem morskim nie była. 80 proc. ludzi mieszka na południu Polski – wskazał Cylkowski.

– Ja bym wolała myśleć, że byliśmy, będziemy i jesteśmy, niż być jakąś biedną panną na wydaniu. Reprezentuję przedsiębiorstwo, które ma 73 lata, było 10. armatorem kontenerowym i rozpoczynającym przewozy tutaj, na Bałtyku. Ubolewam, że są dzisiaj dwa statki, ale byliśmy potęgą. Co to natomiast jest kraj morski? Przecież pan wie, że jest to kraj, w którym 80 proc. społeczeństwa może w – powiedzmy – dwie godziny przetransportować się do linii brzegowej. Jak miałabym przedstawiać definicje, to byśmy polegli. Mamy dostęp do morza, tradycje, kadry, więc raczej to pielęgnujmy, rozwijajmy, niż mówmy, że wchodzimy na rynek i i tak przegramy – zwróciła się do przedmówcy Arciszewska-Mielewczyk.

– U nas zawsze było przede wszystkim zagrożenie lądowe. Patrzę na to z punktu widzenia geopolitycznego i wojskowego. Polskie zagrożenie państwowości było zawsze ze wschodu. Zawsze był duży „focus” na tę siły lądowe, na wszystko, co jest ciężkie, np. czołgi, dlatego traktowano po macoszemu Marynarkę Wojenną. Polska musi być wiarygodnym członkiem NATO i mieć nie tylko własne narzędzia, ale umieć w ramach solidarności NATO-wskiej, działać na innych akwenach. Jeżeli my oczekujemy, że wojska amerykańskie będą stacjonowały w Jasionce, tak samo oni oczekują od nas, że włączymy się w różne akcje patrolowe np. na Morzu Śródziemnym – przekonywał ekspert ds. bezpieczeństwa i wykładowca z Kaszubsko-Pomorskiej Szkoły Wyższej w Wejherowie.

(fot. Radio Gdańsk/Roman Jocher)

– Stan floty Polskiej Marynarki Wojennej jest znany, uczciwie musimy powiedzieć, że nie jest on właściwy. Wiele lat zaniedbań, brak finansów, decyzje polityczne i pewnie trochę brak czujności. Obecnie dzieje się bardzo dużo, toczą się jednocześnie aż trzy programy nowych budów: mówimy o dwóch okrętach rozpoznawczych dla MW, mówimy o kolejnych trzech (w ramach tego programu trzy już dostarczono) niszczycielach min klasy Kormoran, gdzie Polska Grupa Zbrojeniowa, Remontowa Shipbuilding biorą w tym czynny udział i mówimy o kolejnym programie, chyba najważniejszym. Będzie to trzon polskiej floty, rozpoczęliśmy dwa lata temu program dostawy trzech fregat wielozadaniowych dla MW. Weszły one właśnie w fazę budowy, w sierpniu zaczynamy budowę, aby w kolejnych latach kolejne jednostki mogły wchodzić do naszych sił morskich. Co w tych jednostkach jest wyjątkowego? Wszystko to, co przez ostatnie dekady wszyscy krytykowali i próbowali zagłuszyć. No, może nie wszyscy, tylko grono adwersarzy, którzy próbowali zagłuszyć to, jakie zdolności okręty klasy fregata posiadają. Nasze Mieczniki będą skonstruowane tak, aby mogły przyjąć na pokład systemy tzw. wielowarstwowej obrony powietrznej, czy też – jak niektórzy to nazywają – walki powietrznej. Będziemy mogli na nich instalować rakiety o zasięgu powyżej 100 km i mniej, konstrukcja naszych fregat – jeśli decydenci państwa polskiego osiągną stosowne porozumienia – byłyby w stanie przyjąć na pokład również pociski manewrujące. Znamy wszyscy ich zasięgi, takich jak pociski Tomahawk, wynoszące nawet ponad 1700 km. Mamy również kilka warstw różnego kalibru i zasięgu dział artyleryjskich. Na pokładzie takich jednostek znajdować się będą rakiety klasy woda-woda o zasięgu powyżej 200 km, ponadto sonary, mogące skutecznie wykrywać wszelkie obiekty podwodne, poszukiwać okręty podwodne i skutecznie prowadzić walkę podwodną z obcymi okrętami podwodnymi oraz wykrywać ich torpedy, gdyby doszło do ataku. Jednostki będą posiadać na pokładzie także torpedy do zwalczania tych okrętów podwodnych. No i najważniejsze, będą miały zainstalowane radary, które będą w stanie śledzić cele powietrzne do ok. 400 kilometrów – wyliczał Cierzan. – Te okręty będą zdolne do prowadzenia walki, samodzielnie lub w zespołach. Okręty marynarek wojennych na całym świecie zazwyczaj prowadzą operacje w zespołach różnego rodzaju, gdzie te okręty z różnego rodzaju zdolnościami się uzupełniają i kolektywnie prowadzą walkę. Będą w stanie prowadzić walkę we wszystkich domenach: podwodnej, nawodnej i powietrznej. Będą w stanie współpracować z lotnictwem, siłami lądowymi i prowadzić ostrzał z wody na ląd. Będzie to system walki historycznie najbardziej zdolny i śmiercionośny, jaki kiedykolwiek Polska posiadała. Na pewno będzie skutecznie odstraszać adwersarzy – przekonywał.

– Niestety, ten proces jest dosyć długi i nikt na świecie nie jest w stanie szybciej tego robić. Zaczynamy produkcję w sierpniu, próby rozpoczną się w 2026 roku, a jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, to w 2028 roku pierwszy okręt z serii powinien być już w służbie Marynarki Wojennej. Zaraz po wejściu do służby powinien odbyć się jeszcze ostateczne testy, jak choćby strzelania rakietowe. A więc około 2028–2029 roku pierwszy okręt powinien być już gotowy do działania. A kolejne okręty będą wchodziły każdego kolejnego roku, z przesunięciem 12-miesięcznym – zapowiadał dyrektor programu Miecznik.

(fot. Radio Gdańsk/Roman Jocher)

– Porty, jeżeli mają bronić, to muszą mieć możliwość zareagowania. Jak on zidentyfikuje obiekt, który trzeba zniwelować, nie ma możliwości wydania takiego polecenia – nawet, jeżeli ten dron będzie w stanie to zrobić. Musi się on skontaktować jeszcze z jakąś inną siłą zbrojną, która o tym zdecyduje. Wiem, że to wymaga jednego zdania w ustawie i można by było to usprawnić. Zwróciłam na to uwagę, ponieważ to wynikało z wypowiedzi osób, które są odpowiedzialne za bezpieczeństwo i na co dzień wykonują takie manewry. Jeżeli chcemy inwestować, musimy mówić o bezpieczeństwie, odpowiedzialności, ubezpieczeniu, kosztach przy planowaniu inwestycji. Jest to nieodzowny element. Każdy w swoim przedsiębiorstwie na swój sposób musi się zabezpieczyć. Jak się rozmawia z fachowcami – a też mieliśmy o tym systemie łączności, który ma być w portach – zwracano nam uwagę, że człowiek, błąd ludzki jest najsłabszym ogniwem. Jak się okazuje, wszystko można obejść, a to, co klikamy i gdzie wchodzimy, może być głównym źródłem wprowadzenia kogoś w system. Dzisiaj jest to bardzo poważny problem dla wszystkich. Poza tym sprawność wobec tych wszystkich możliwości zagłuszeń, sabotażu, hakerów. Naprawdę trzeba się mieć na baczności. Dzisiaj łatwo sobie uzmysłowić, jaki to jest dramat, gdy nagle tracimy łączność i nic nie można zrobić. To jest podstawa, ja jako przedsiębiorstwo muszę o to zadbać, są procedury, którym muszę sprostać – oceniła Arciszewska-Mielewczyk.

– Żeby skutecznie budować system cyberbezpieczeństwa w Polsce, trzeba zacząć od zagrożeń prawnych. Ruch danych osobowych i informacji, to jest też po części domena ochrony danych osobowych, tzw. przepisów rozporządzenia RODO, a jak doskonale wiemy RODO obowiązuje do państw EWG, czyli Unii Europejskich i kilku państw stowarzyszonych, ale ze Stanami Zjednoczonymi i ochroną danych jest wielki problem. Jako polskie firmy nie możemy „ot tak” kupować rozwiązań amerykańskich czy kanadyjskich, bo są poza naszym obszarem prawnym, to jest pierwsze duże zagrożenie. Cyberbezpieczeństwo jest tak interdyscyplinarną dziedziną, że my zahaczamy o wszystko. O przepisy prawa, bezpieczeństwo, linie oceaniczne etc. Druga rzecz, gdzie widzę zagrożenie, to kadry. Cały czas dokonuje się tzw. drenaż mózgów, czyli u nas bardzo dobrzy fachowcy, specjaliści są wysysani na zachód Europy. Ostatnio w moim mieście powiatowym rozmawiałem z panią z Białorusi, pytałem, jak się tu znalazła, oczywiście chodziło o kwestię Łukaszenki. Pytałem, jak ludzie żyją, odpowiedziała, że wszyscy, którzy byli w obszarze IT, wyemigrowali. Chińczycy mieli potężne inwestycje w sekcje IT w Mińsku. Teraz powiem, jak by mógł wyglądać taki atak. Jeżeli mamy atak na infrastrukturę IT, to jest bardzo proste, np. atak na system dostępów. Może stać się tak, że osoby niepowołane wejdą na teren portu, a co będą mogły zrobić, to już słuchacze mogą sobie dopowiedzieć. Zmylanie co do identyfikacji osoby, która się o daną informację pyta. Typowy atak, który polega na tym, że się podszywamy pod kogoś. Pamiętajcie, że służby rosyjskie czy białoruskie nie będą wykorzystywały wyrafinowanych metod, to mogą być bardzo proste sposoby, które zmylą nas i wprowadzą w błąd. Musimy wyczulać nasze załogi, pracowników na małe, drobne zagrożenia, takie jak podszywanie się pod jakieś instytucje i wyprowadzanie na podstawie tego informacji. W polskiej infrastrukturze bym bardzo mocno poszedł w szkolenia, w jakość pracownika – apelował Cylkowski.

– Bardzo kibicuje, żeby 11-12 lipca Szwecja wstąpiła do NATO. Potrzebujemy czasu, po tej zapaści PRL potrzebujemy czasu, żebyśmy odbudowali kadry, świadomość narodową, świadomość z tej dumy Rzeczypospolitej, że tu byliśmy mocarstwem, w tej części świata i do tego powinniśmy dążyć. Dlatego teraz kupujemy czas tą Ukrainie. Dobrze, że robimy program dotyczący fregat. Bardzo dużo nam daje wstąpienie Finlandii do NATO, bo umożliwi nam większą kontrolę zagrożeń na Bałtyku. Bałyk będzie dla nas w najbliższych dziesięcioleciach kluczowy. Województwo pomorskie stanie się Śląskiem lat 50./60. w Polsce. Mówimy o energetyce, Baltic Pipe, linia Polska-Litwa, Szwecja-Polska. Musimy o Bałtyk zadbać tak, jak kiedyś o Śląsk. Oczywiście o Śląsk też dbajmy, ale Bałyk będzie węzłowy – wskazywał.

– Z racji na to, że zmieniły się szlaki, że jest zapotrzebowanie na nowe statki. Jeżeli my nie będziemy mieli również coasterów, statków, które dostosujemy dzisiaj do szlaków żeglugowych, inni to zrobią. Szwedzi konstruują specjalne barki, statki, które z jezior szwedzkich mają przypłynąć np. do Trójmiasta. Jeżeli chodzi o coastery i żeglugę na Bałtyku, Finowie, Szwedzi czy Norwegowie przyglądają się i praca wre. Żeby więc utrzymać czy rozwijać kadry, wszyscy mają problem. My naprawdę musimy kształcić osoby, które chciałyby zajmować się budową okrętów, bo nie ma jako takiego wydziału. Była też dyskusja na Forum Wizja Rozwoju, żeby ludzie nie myśleli, że to są wielkie jachty, my musimy mieć statki, okręty dla marynarki wojennej i wyszkoloną kadrę, która będzie widziała, że to jest przyszłość, nie z przeświadczeniem, że będzie pływać dla Duńczyka czy Norwega. Też chcielibyśmy mieć dobrą kadrę, warunki i instrumenty – czyli statki – i pracować na korzyść budżetu Państwa Polskiego – namawiała prezes zarządu Polskich Linii Oceanicznych.

– „Chcesz pokoju, szykuj się do wojny” – ta bardzo stara, uniwersalna maksyma powinna nam wszystkim przyświecać. Dziś poruszyliśmy ten wątek: pierwszy okręt za pięć, sześć lat. Myślimy, że teraz coś się zmieni, nasze bezpieczeństwo się poprawi – ja też wierzę, że ta wojna w przyszłym roku się skończy – ale to nie znaczy, że zagrożenia znikną. One się będą pojawiać co jakiś czas, tak trochę sinusoidalnie – trochę czasu pokoju, trochę czasu wojny. Okręty buduje się na dość długi okres eksploatacji, na ponad 30 lat, ale to i tak, nawet po zakończeniu tych programów o których mówiłem, to nie jest koniec. To jest początek i proces ciągły. A jeśli chodzi o szanse, to są nimi rozwój przemysłu oraz rozwój kadr. To, co dziś nasze polskie stocznie robią dla Marynarki Wojennej, ale przecież też realizują inne projekty, także takie dla armatorów cywilnych, zarówno polskich, jak i zagranicznych. To olbrzymia szansa na podniesienie poziomu bezpieczeństwa kraju i zapewnienia, że przy następnych tego typu problemach geopolitycznych i zmianie tej geopolityki na gorszą, będziemy gotowi. Co równie ważne, jest to też olbrzymi rozwój przemysłu i kadr na przyszłość – podkreślił Cierzan.

– Kadr jest za mało. Jest bardzo duża przepaść i luka pokoleniowa. Niestety, takie podejście do szkół zawodowych czy techników – wobec tego, że wszyscy mieli iść do liceum – spowodowało negatywne podejście do szkół, które dają zawód. Dzisiaj pracownicy operacyjni z uprawnieniami są poszukiwani, dlatego że technikum czy szkoła branżowa, to jest przyszłość, to jest specjalista, ktoś, kogo poszukują wszystkie przedsiębiorstwa. Nie każdy musi mieć wyższe wykształcenie, nie każdy musi iść do liceum. Po technikum ma zawód i tacy ludzie są nam rzeczywiście potrzebni. W trakcie może się szkolić. Dzisiaj przedsiębiorcy też zakładają szkoły i pomagają w kształceniu kadr, ale to jest wciąż za mało. My mentalnie też musimy przekonać, pokazać, że tak jak kiedyś bycie rybakiem u nas to było coś, dzisiaj młodzież widzi jak jest trudno, więc od tego zawodu odchodzi. Trzeba też stworzyć odpowiednie warunki. Jeżeli chodzi o przemysł stoczniowy połączony z armatorami, rozwojem, żeby tutaj mówić o energetyce, to tu są statki, obsługa, dowozy, budowy itd. Też trzeba ich przekonać, że to ma przyszłość, mogą się zawsze przekwalifikować. Jeżeli mowa o dekarbonizacji – tu wychodzę już w przyszłość – tu też można się przekwalifikowywać – nie na strzyżenie psów, tylko na bycie marynarzem, oficerem. To naprawdę piękne, trudne i niebezpieczne zawody, ale to jest przyszłość. Mamy tutaj duże pole do popisu, żeby to promować, ale też trzeba stwarzać warunki. Następnie mowa o bezpieczeństwie i kadrach. Mamy takie położenie geograficzne jakie mamy, Rosja jest taka, jaka jest i tu nie ma, że dzisiaj skończymy, bo się wojna skończy. To jest wyciąganie wniosków z historii, albo przygotowywanie się do tego. Niektórzy się nie przygotowali i mamy skutki, jakie mamy. Przyjmijmy, że wyciąga się wnioski – tak jak nasi dziadkowie, ojcowie, wszyscy o tym pamiętali – więc naprawdę nie zapominajmy, że dzisiaj jest piękne słońce, tylko że tam obok myślą cały czas, jakby nas zniewolić albo zastraszyć, kogoś podkupić, posłużyć się jakąś hackerską metodą, żeby popsuć nam szyki. Miejmy to z tyłu głowy, ale to dalej musi być bardzo wytężona praca, jeżeli chodzi o kadry i praktyków. Mamy pracowników stoczniowych, ale my musimy mieć specjalistów, fachowców. Można ich przyuczyć. Pan mówił, że kadry odpływały. Firmy zachodnie zdają sobie jednak sprawę, że w Polsce mamy dobre kadry i wolą stworzyć zakład tutaj, dobrze zapłacić, niż żeby nas już drenować – chociaż niektórzy chcą wyjechać. Ja czasami się dziwię, bo tu można naprawdę dobrze zarobić, być u siebie. Jeżeli chodzi o te sprawy informatyczne, pracownicy są poszukiwani i wiele osób nie musiałoby wyjeżdżać. Tu mogą zarobić tyle, ile tam i jeszcze mieszkać u siebie. Marynarze też chcieliby tutaj wrócić, bo pracują na LPG, LNG, w offshore. Polski marynarz ma między innymi uprawnienia do samodzielnego pilotażu, żeby zrobić te wszystkie certyfikaty, trzeba być niezłym gigantem, żeby to zrealizować. Polacy naprawdę potrafią dużo rzeczy zrobić, my widzimy te starania, one są podejmowane. Trzeba tylko trzymać kciuki i kontynuować tę pracę oraz współpracę – zauważyła Arciszewska-Mielewczyk.

– Naprawdę Polacy, jako naród, nie mają powodów do większych kompleksów. Polacy sobie w większości aspektów dają radę i tu też są specjaliści. Problemem większym jest to, że u nas był ten model aspiracyjny, Zachód był bardziej atrakcyjny finansowo w latach 90. Teraz to się na szczęście zmienia. Jeżeli chodzi o ten potencjał ludzki w Polsce, specjaliści są, są ku temu uczelnie. My musimy przede wszystkim zmienić mentalność, myślenie, odważnie postawić na zmianę pokoleniową. Odważnej przestawić mentalność, jeżeli chodzi o niektóre sektory gospodarki, patrzenie na państwo. A jakie będą szanse po wojnie? Takie, że Polska będzie mogła zacząć realizować takie zadania, takie szanse, które w polskiej mentalności do tej pory nie istniało. Miałem wielką radość, jak prezydent Duda powiedział, że Polska dostarczy gaz na Mołdawię, kiedy zaczęła się wojna. W tym są nowe stanowiska, nowe etaty, nowe kariery, że Polacy będą realizować projekty nie tylko tu, nad Wisłą, ale też w innych miejscach świata – podsumował Cylkowski.

Posłuchaj całej debaty:

mrud/aKa/raf/mm

Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj