Dr inż. Benedykt Hac: „To jest kwestia pieniędzy, czasu i wiedzy. Wiedzę mamy”

(fot. Radio Gdańsk/Roman Jocher)

Ostatnia debata finału III Forum Morskiego Radia Gdańsk nosiła tytuł „Dobry stan środowiska wód morskich Bałtyku dla przyszłych pokoleń. Przyczyny i skutki eutrofizacji. Zanieczyszczenie Bałtyku pozostałościami po II wojnie światowej”. W tej dyskusji jednym z gości Jarosława Popka był ekspert w dziedzinie – dr inż. Benedykt Hac, były kierownik zakładu oceanografii operacyjnej Instytutu Morskiego w Gdańsku, a także kierownik projektu. Podczas panelu opowiedział m.in. o ilości zanieczyszczeń zalegających na dnie Morza Bałtyckiego, o sposobach ich usuwania i technologiach potrzebnych do oczyszczania dna morskiego.

Na początku dr inż. Benedykt Hac starał się oszacować stopień zanieczyszczenia i zagrożenia na Bałtyku. – Z dostępnych danych, które zgromadziliśmy w projekcie, którym kieruję – to jest budowa instalacji do niszczenia broni chemicznej na morzu – udało nam się pozyskać informację, że w okolicach Głębiny Bornholmskiej, jest między 40 a 43 tysiące ton. Oczywiście to nie jest sama chemia, bo to są również opakowania, w których ta chemia jest, czyli stalowe korpusy bomb pocisków artyleryjskich w różnych kalibrach. W okolicach Głębiny Gotlandzkiej jest około dwóch tysięcy ton. Mówi się, że na obszarze Zatoki Gdańskiej również znajduje się takie składowisko. Ono jest relatywnie nieduże. Mówimy o 30 tonach, może ciut więcej. Przy czym tam akurat nie jest to czysta chemia, bo ona jest wymieszana z konwencjonalną amunicją i tak naprawdę nikt nie wie, ile jest tej chemii. Raczej niewiele. Natomiast problem broni konwencjonalnej jest dość istotny z naszego punktu widzenia, ponieważ Zatoka Gdańska i południowa część Morza Bałtyckiego była areną działań wojennych. Była minowana zarówno przez Polaków, Niemców, jak i przez Amerykanów i Anglików, czyli aliantów, którzy zrzucili tutaj ponad tysiąc min dennych. Ale tak szczerze mówiąc, przez te dwie wojny, które się przetoczyły przez ten obszar, tych min jest relatywnie niewiele. Mówimy o kilku tysiącach. Część z nich została zneutralizowana, część się rozpadła. Chyba większy problem mają Niemcy, którzy w obszarze Zatoki Kilońskiej zrzucili według szacunków nawet do 300 ton amunicji po wojnie. I dziś, kiedy ta amunicja się rozpadła, uwalnia się trotyl, którego produkty rozpadu mają właściwości kancerogenne, co nie jest dobrą wiadomością. Dobrą wiadomością jest to, że to się dość słabo rozchodzi w wodzie i są tylko lokalne skażenia. Myślę, że jeśli chodzi o stronę niemiecką, oni teraz bardzo intensywnie pracują nad sposobem usunięcia tego zagrożenia. U nas odbywa się to głównie przy okazji wykonywanych prac hydrotechnicznych. Na obszarze Zatoki Gdańskiej znajdowane są miny różnego rodzaju, które są podnoszone, odholowywane z dala od konstrukcji hydrotechnicznych i tam albo wypalane metodą deflagracji lub wybuchowo po prostu niszczone. Jest to dość istotny problem, ponieważ przy dzisiejszym rozwoju tych technologii morskich – budowie portów, instalacji hydrotechnicznych, czy chociażby farm wiatrowych, zagrożenie tego typu jest istotne, ponieważ ono grozi bezpośrednio ludziom, którzy tam pracują. Dużo rzeczy dzieje się na dnie i w kontakcie z dnem. I wybuch, powiedzmy, miny elaborowanej 680 kilogramami heksonitu, to jest, powiedzmy, tona z małym kawałkiem TNT, to jest naprawdę duże wydarzenie i bardzo groźne dla pracujących na morzu. Także te rzeczy się toczą. Jest tego niestety dość dużo, ale współczesna technika pozwala nam ten temat w jakiś sposób ogarnąć, zdrenować i spowodować, że jak do tej pory nie mieliśmy nieszczęśliwych wypadków – uspokoił.

POLSKIE TECHNOLOGIE

Prowadzący Jarosław Popek dopytywał z kolei, czy Polacy technologicznie są gotowi do czyszczenia morza. – Jeżeli chodzi o paliwa, które zalegają we wrakach, to tutaj nie ma wielkich przeszkód. Jedyną przeszkodą są pieniądze, a drugą – moment, kiedy rozpoczniemy takie działania. Myślę, że kiedy pojawią się pieniądze, będzie inicjatywa, żeby część tych wraków zbadać. Na Bałtyku jest około tysiąca wraków, które mogą zawierać paliwa. Ale tych naprawdę niebezpiecznych – pierwszej i drugiej kategorii, czyli tych, które mają powyżej 100 ton i między 10 a 100 ton paliwa – szacuje się, że tyle mają, bo nikt tego nie wie – jest około 400. Z tego takie procesy oczyszczania realizuje się w Szwecji, gdzie dwa-trzy wraki się oczyszcza, w Finlandii, robią też śladowo to Niemcy. Do tej pory nam się nie udało zrealizować takiego projektu. Natomiast są takie państwa jak Rosja, która nie udostępnia swoich danych, informacji i nie dzieli się wiedzą na temat wraków. A wiemy, że tych wraków jest dużo, szczególnie w Zatoce Fińskiej. To po prostu zaburza nam obraz. Firmy, które zajmują się oczyszczaniem wraków, są gotowe. Na Bałtyku są takie dwie, w Norwegii chyba też dwie. To nie jest nic nadzwyczajnego. To jest tylko kwestia, pieniędzy, czasu i wiedzy. Wiedzę mamy. Z pozostałymi jeszcze się nie uporaliśmy – przyznał dr inż. Hac.

(fot. Radio Gdańsk/Roman Jocher)

– Jeśli chodzi o rozlew, o którym wspominał pan dyrektor, to z badań Instytutu Morskiego wynika, że nawet on jest nieco większy, bo jest około 41 hektarów. I tam jest sytuacja podwójnie skomplikowana, ponieważ tam mamy włączone paliwo ciężkie, które powstało w wyniku uwodornienia węgla. To jest sztuczne paliwo wytworzone technicznie przez Niemców. Ono zawiera bardzo wiele różnych substancji, które są groźne. To się wsączyło w dno. Są miejsca, gdzie nawet na ponad metr, a są miejsca, gdzie są tylko trzy centymetry tego paliwa. Oczywiście, tak jak pan dyrektor powiedział, natura sobie z tymi problemami radzi sama. Gdybyśmy poczekali 200 lat, najprawdopodobniej ten problem by się samoistnie rozwiązał. Znają państwo sytuację, powiedzmy, na Zatoce Meksykańskiej, gdzie te rozlewy, które były spowodowane przez człowieka, w krótkim dość czasie się zneutralizować. Natomiast mamy oczywiście wiedzę na temat, jak to zrobić. Jest kilka technik. Można to zasypać, ale w ten sposób będziemy konserwowali sytuację dla następnych pokoleń i w zasadzie zablokujemy możliwość remediacji naturalnej, jaka się odbywa. Możemy to usunąć, ale to będzie kosmicznie drogie. No bo wyobraźmy sobie milion ton gruntu skażonego, który oczyszczamy gdzieś termicznie na ladzie, robiąc po drodze całą masę różnych zanieczyszczeń, a potem musimy coś z tym gruntem zrobić, bo nie możemy odłożyć do morza. Ale są takie metody nowoczesne obecnie, polegające na wykorzystaniu zjawisk występujących w przyrodzie. Mianowice są bakterie, które się żywią tego typu substancjami i one również występują w naturze. Obecnie jest taki projekt, który powstał w kooperacji między IMP i OPAN-em w Sopocie i kilkoma innymi ośrodkami rejony Bałtyku, w którym również uczestniczę. Proponujemy tam przetestowanie w miejscu tego zdarzenia dwóch technologii. Jedna polega na stworzeniu sztucznej rafy. Choć tak naprawdę chodzi o warstwę pięciocentymetrową substancji naturalnej, którą będzie można pokryć ten obszar, ale ta substancja da bakteriom, które w tym rejonie żyją, możliwość przyrostu ich masy, a przez to szybkości rozwiązywania tych problemów, czyli zjadania tego paliwa. Druga technologia to jest technologia implementowanych bakterii, ale tu jest mnóstwo wątpliwości, czy jak te bakterie skończą jeść to paliwo, to czy nie zajmą się czymś innym. To jest dość ryzykowny problem, który musimy sprawdzić – wyjaśnił. – I w ramach tego projektu, który tutaj jest – Soft Baltic – właśnie na dniach, jeszcze do końca czerwca, powinna zostać ogłoszona decyzja komisji, która kwalifikuje te projektu. Jeżeli uda się nam uzyskać wystarczającą ilość punktów, a szanse na to mamy, to być może te projekty już zaistnieją pod koniec tego roku i przez kolejne trzy lata będą trwać. Właśnie na obszarze wraku Stuttgart. Ale to jest problem szerszy i tak jak mówię – państwa, które są wokół południowej części Bałtyku, współpracują i każdy ma swój pomysł. Szwedzi będą robili coś innego, Litwini co innego, Niemcy co innego. My się skupiliśmy właśnie na tych projektach – dodał.

POMYSŁY I PROJEKTY ROZWIĄZAŃ PRZYSZŁEGO PROBLEMU

– Tak jak pan dyrektor wspomniał, problemem nie jest to, że te chemiczne ładunki zalegają na dnie. Oczywiście proces rozpadu ich opakowań rozpoczął się prawie 80 lat temu, nadal trwa i te ciężkie pociski się rozpadną dopiero za kilkadziesiąt lat. Ale większość niestety tej chemii była pakowana w cienkościenne pojemniki. Niektóre nawet miały objętość tysiąca litrów. Więc pewnie one już nie istnieją. Jedyną dobrą informacją jest to, że rejon Głębi Bornholmskiej jest mulisty, więc te pociski, które wpadły, są przykryte w tym mule i praktycznie rzecz biorąc, nie mają kontaktu ze środowiskiem. Co oznacza w pewnym sensie przeniesienie tego na przyszłość, ale z drugiej strony powoduje, że ta chemia nie wydostaje się jednocześnie – ocenił dr Hac. – Nawet w ramach mojego projektu przygotowaliśmy specjalne zasobniki. Problem polega na tym, że kiedy my podnosimy taki zasobnik i on jest omywany świeżą wodą, to ta część tej chemii się uwalnia i ona się rozprzestrzenia w toni. W związku z tym, żeby tego uniknąć, są specjalne szczelnie zamykane pojemniki, które mają być doscalone do instalacji. Ale największym problemem są problemy prawne. Dlatego, że jest problem związany z konwencją o nierozprzestrzenianiu broni chemicznej. Mianowicie nawet jeżeli znajdziemy traki zasobnik z chemią, załadujemy go do innego zasobnika, to nie możemy go wwieźć na terytorium Polski. Żadne państwo nie przyjmie tego zgodnie z prawem, bo mu po prostu nie wolno. W związku z tym powstają projekty, obecnie są takie dwa. Jeden jest przygotowywany przez mój zespół, a drugi przez Stocznię Remontową. I tu problem polega na tym, że szykujemy się do możliwości zniszczenia tej substancji chemicznej na morzu, czyli bez wejścia do portu. Doprowadzenia jej do takiej chemicznej postaci, żeby nie była groźna dla otoczenia i można było zgodnie z przepisami wwieźć ją – oczywiście jako materiały niebezpieczne – ale klasyfikowane według obowiązujących przepisów. Przy czym zarówno to, co oferuje Stocznia Remontowa, jak i moja firma, dla której pracuję, jest bardzo, ale to bardzo kosztowne. Dlatego, że musimy zbudować duży system, który sobie poradzi – w naszym przypadku przy pomocy plazmy – z rozłożeniem tej substancji na pierwiastki w zasadzie takie, z których się to składa. Ale np. pozostaje duża ilość arsenu. W jednej bombie KC-250 jest ponad trzy kilogramy czystego arsenu i to już jest problem. Bo z kolei nawet utylizacja tego arsenu w Polsce jest też problematyczna. Oczywiście te kwestie sukcesywnie rozwiązujemy, ale problemem są wspomniane pieniądze i czas – przyznał.

(fot. Radio Gdańsk/Roman Jocher)

A czy w usuwaniu tych pozostałości może pomóc sztuczna inteligencja? – To nowe doświadczenie, chyba nie mamy jeszcze jasnego zdania, na ile będzie ona użyteczna. Z pewnością, gdybyśmy podeszli do tego, że rejony farm wiatrowych leżą na uboczu od głównych składowisk, musielibyśmy uwzględnić fakt, że niestety podczas transportu część tej broni została zrzucona, ale co jest gorsze, znaczna część tej broni została rozwleczona w czasie trałowań, kiedy rybacy używali sieci trałowych, czego dziś już chyba nie robią. Ta broń jest w zupełnie nieprzewidywalnych miejscach, Myślę, że sztuczną inteligencją nie jesteśmy w stanie tego ogarnąć. Chociaż trzeba próbować. Być może jest to jakaś ścieżka, która na podstawie istniejących danych, pozwoliłaby nam wytypować obszary o podwyższonym ryzyku. Niestety nie ma zdania w tej kwestii, ponieważ chyba jeszcze nikt w tym kierunku nie poszedł. Ale to jest owa technologia i być może użyteczna – zastanawiał się dr inż. Hac.

Cała relacja z ostatniej debaty III Forum Morskiego Radia Gdańsk dostępna jest >>>TUTAJ. Natomiast program wydarzenia znaleźć można >>>TUTAJ.

mrud/ol

Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj