Ostatnia debata finału III Forum Morskiego Radia Gdańsk. Jak posprzątać Bałtyk?

(fot. Radio Gdańsk/Roman Jocher)

Ostatnia debata finału III Forum Morskiego Radia Gdańsk nosiła tytuł „Dobry stan środowiska wód morskich Bałtyku dla przyszłych pokoleń. Przyczyny i skutki eutrofizacji. Zanieczyszczenie Bałtyku pozostałościami po II wojnie światowej”. Na ten temat wypowiadają się: Anna Fotyga, poseł do Parlamentu Europejskiego z ramienia Prawa i Sprawiedliwości, Szymon Gajda, prezes Wojewódzkiego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej, dr inż. Benedykt Hac, kierownik Zakładu Oceanografii Operacyjnej w Instytucie Morskim w Gdańsku i Jan Młotkowski, zastępca dyrektora Urzędu Morskiego w Gdyni ds. oznakowania.

– Mamy wojnę na Ukrainie. Jeśli chodzi o międzynarodowe dostępne fundusze, przez zanieczyszczenie Morza Czarnego pozostałościami z bieżących działań wojennych z całą pewnością konkurencja, jeśli chodzi o oczyszczanie Bałtyku, stała się znacznie bardziej intensywna. Nie powinnam używać określenia „konkurencja”. Potrzeby zarówno UE, jak i NATO, są w tym zakresie znacznie szersze. Prace postępują. Zarówno na poziomie Komisji Europejskiej, jak i w Parlamencie Europejskim odbywa się monitorowanie. Państwa członkowskie Unii Europejskiej i sojusznicy NATO podejmują indywidualne działania. W tych dniach ma się odbyć rozstrzygnięcie projektów pilotażowych. Mam nadzieję, że w ramach UE przez Komisję Europejską będzie finansowany projekt, który pozwala kontynuować badania mapujące skalę zanieczyszczeń. Przede wszystkim myślę tutaj o pozostałościach amunicji jeszcze z okresu II wojny światowej. Mowa zarówno o amunicji konwencjonalnej, jak i środkach chemicznych. Rezolucja Parlamentu Europejskiego dotyczyła pozostałości broni chemicznej w wodach Bałtyku. My w tej chwili patrzymy nieco szerzej. Prace na forum NATO cały czas trwają, odbywa się podnoszenie min z dna Morza Bałtyckiego. Państwa kierują takimi pracami rotacyjnie. Trwają też prace w Radzie Państw Morza Bałtyckiego, której sekretariatem kieruje Polak, ambasador Poznański. Pod koniec czerwca odbędzie się konferencja wysokiego szczebla w Połądze na Litwie, pod auspicjami komisarza Virginijusa Sinkevičiusa, który odpowiada za sprawę szeroko rozumianego bezpieczeństwa mórz i oceanów, również skutkami dla środowiska czy zdrowia publicznego – tłumaczyła Anna Fotyga.

(fot. Radio Gdańsk/Roman Jocher)

Stopień zanieczyszczenia i zagrożenia na Bałtyku starał się oszacować dr inż. Benedykt Hac. – Z dostępnych danych, które zgromadziliśmy w projekcie, którym kieruję – to jest budowa instalacji do niszczenia broni chemicznej na morzu – udało nam się pozyskać informację, że w okolicach Głębiny Bornholmskiej, jest między 40 a 43 tysiące ton. Oczywiście to nie jest sama chemia, bo to są również opakowania, w których ta chemia jest, czyli stalowe korpusy bomb pocisków artyleryjskich w różnych kalibrach. W okolicach Głębiny Gotlandzkiej jest około dwóch tysięcy ton. Mówi się, że na obszarze Zatoki Gdańskiej również znajduje się takie składowisko. Ono jest relatywnie nieduże. Mówimy o 30 tonach, może ciut więcej. Przy czym tam akurat nie jest to czysta chemia, bo ona jest wymieszana z konwencjonalną amunicją i tak naprawdę nikt nie wie, ile jest tej chemii. Raczej niewiele. Natomiast problem broni konwencjonalnej jest dość istotny z naszego punktu widzenia, ponieważ Zatoka Gdańska i południowa część Morza Bałtyckiego była areną działań wojennych. Była minowana zarówno przez Polaków, Niemców, jak i przez Amerykanów i Anglików, czyli aliantów, którzy zrzucili tutaj ponad tysiąc min dennych. Ale tak szczerze mówiąc, przez te dwie wojny, które się przetoczyły przez ten obszar, tych min jest relatywnie niewiele. Mówimy o kilku tysiącach. Część z nich została zneutralizowana, część się rozpadła. Chyba większy problem mają Niemcy, którzy w obszarze Zatoki Kilońskiej zrzucili według szacunków nawet do 300 ton amunicji po wojnie. I dziś, kiedy ta amunicja się rozpadła, uwalnia się trotyl, którego produkty rozpadu mają właściwości kancerogenne, co nie jest dobrą wiadomością. Dobrą wiadomością jest to, że to się dość słabo rozchodzi w wodzie i są tylko lokalne skażenia. Myślę, że jeśli chodzi o stronę niemiecką, oni teraz bardzo intensywnie pracują nad sposobem usunięcia tego zagrożenia. U nas odbywa się to głównie przy okazji wykonywanych prac hydrotechnicznych. Na obszarze Zatoki Gdańskiej znajdowane są miny różnego rodzaju, które są podnoszone, odholowywane z dala od konstrukcji hydrotechnicznych i tam albo wypalane metodą deflagracji lub wybuchowo po prostu niszczone. Jest to dość istotny problem, ponieważ przy dzisiejszym rozwoju tych technologii morskich – budowie portów, instalacji hydrotechnicznych, czy chociażby farm wiatrowych, zagrożenie tego typu jest istotne, ponieważ ono grozi bezpośrednio ludziom, którzy tam pracują. Dużo rzeczy dzieje się na dnie i w kontakcie z dnem. I wybuch, powiedzmy, miny elaborowanej 680 kilogramami heksonitu, to jest powiedzmy tona z małym kawałkiem TNT, to jest naprawdę duże wydarzenie i bardzo groźne dla pracujących na morzu. Także te rzeczy się toczą. Jest tego niestety dość dużo, ale współczesna technika pozwala nam ten temat w jakiś sposób ogarnąć, zdrenować i spowodować, że jak do tej pory nie mieliśmy nieszczęśliwych wypadków – uspokoił.

(fot. Radio Gdańsk/Roman Jocher)

Według opublikowanego jakiś czas temu raportu Najwyższej Izby Kontroli, tylko w Zatoce Gdańskiej zidentyfikowano około stu zatopionych okrętów z czasów II wojny światowej. Jan Młotkowski wyjaśniał, czy jest to duża przeszkoda – zarówno dla żeglugi, jak i rybołówstwa. – Jeśli chodzi o żeglugę i rybołówstwo, nie jest to może aż taki problem. Jest nim natomiast to, że wszystkie statki, które poruszały się napędem spalinowym, posiadają jakieś pozostałości paliwa, smarów i tym podobnych substancji, które w jakiś sposób były wykorzystywane do ich ruchu. To jest duży problem. Mamy duży rozlew paliwa ciężkiego w obszarze podejścia do Portu Gdynia, gdzie skażone jest już około 20 hektarów dna morskiego – właśnie paliwem, które się wylało z wraku Stuttgart. Jest to – można powiedzieć – obszar pewnej klęski, dużego skażenia ekologicznego, z którym tak naprawdę nie wiadomo co zrobić. Jest to na tyle duża ilość skażonego gruntu. Można to pozostawić, tak jak jest, godząc się na to, że ta sytuacja tak wygląda. Można też próbować znaleźć jakieś metody remediacji, czy przynajmniej stabilizowania tego rozlewu. Konkludując, można powiedzieć, że spotykamy się z pewną sytuacją, której nie widać, ale ona jest i funkcjonuje. Ta świadomość, że pewien obszar dna jest wystawiony na działanie produktów ropopochodnych i też produkty ich rozkładu, które mogą dostać się do łańcucha pokarmowego. Jest to dość poważny problem. Wraki jako takie – te, które stanowiły jakieś zagrożenie nawigacyjne – były usuwane w okresie po II wojnie światowej. Z tego tytułu zatem nie mamy problemu. Tak jak mówię, jest nim ich powolny rozkład i wydostawanie się tej zawartości, która się w nich znajduje – podkreślił ekspert.

(fot. Radio Gdańsk/Roman Jocher)

– Musimy przede wszystkim pamiętać, że Bałtyk jest ekosystemem wrażliwym, dużo bardziej wrażliwym niż inne, bo jest morzem pół-zamkniętym. Niektórzy naukowcy twierdzą wręcz, że zamkniętym, bo ta wymiana wód z oceanem światowym poprzez Cieśniny Duńskie jest niewielka i spada przez ocieplenie klimatu. Bałtyk jest zasilany przez 250 rzek, więc generalnie mamy 250 potencjalnych dopływów, które mogą przynosić różnego rodzaju zanieczyszczenia. Jednak największym problemem Morza Bałtyckiego jest przeszłość, historia. Także historia związana z niezrównoważonym połowem ryb w latach 70. i 80., z różnego typu przedsięwzięciami, które nie były przemyślane. Widzimy, co się stało z obiema nitkami Nord Stream. Sam ten wybuch spowodował emisję 250 tysięcy ton osadów, które zawierają metale ciężkie i różnego rodzaju toksyczne związki. To wszystko ma wpływ. Bałtyk jest też w zasadzie morzem bardzo trudnym do monitorowania, bo przez to, że jest ekosystemem warstwowym, w każdej z tych warstw zachodzą różnego rodzaju procesy, sam monitoring powierzchniowy, satelitarny czy monitoring dna, nie wystarczy. Potrzeba wielu skomplikowanych systemowych badań i systemowego podejścia – opisywał z kolei Szymon Gajda.

(fot. Radio Gdańsk/Roman Jocher)

Anna Fotyga odniosła się do tego, że kiedy Szwecja wejdzie do NATO, Bałtyk stanie się wewnętrznym morzem Sojuszu. Czy nie spowoduje to wzrostu zagrożenia terrorystycznego ze strony Rosji? – Nie dalej jak wczoraj minister Stanisław Żaryn musiał prostować informacje podawane w wyniku wewnętrznego niemieckiego śledztwa w tych sprawach. Akty terrorystyczne z różnymi metodami zaciemniania całej historii są zagrożeniem. NATO ma świadomość tego typu zagrożeń. Bałtyk rzeczywiście staje się niemal morzem wewnętrznym sojuszników. Wzrasta potencjał zbiorowy NATO. Wobec tego jest gotowość do przeciwstawiania się tego typu aktom terrorystycznym. Liczymy na to, że Bałtyk stanie się morzem lepiej monitorowanym. Wybuch w obu nitkach Morza Bałtyckiego był sygnałem alarmowym dla całego sojuszu – oceniła.

(fot. Radio Gdańsk/Roman Jocher)

Prowadzący Jarosław Popek dopytywał z kolei, czy Polacy technologicznie są gotowi do czyszczenia morza. – Jeżeli chodzi o paliwa, które zalegają we wrakach, to tutaj nie ma wielkich przeszkód. Jedyną przeszkodą są pieniądze, a drugą – moment, kiedy rozpoczniemy takie działania. Myślę, że kiedy pojawią się pieniądze, będzie inicjatywa, żeby część tych wraków zbadać. Na Bałtyku jest około tysiąca wraków, które mogą zawierać paliwa. Ale tych naprawdę niebezpiecznych – pierwszej i drugiej kategorii, czyli tych, które mają powyżej 100 ton i między 10 a 100 ton paliwa – szacuje się, że tyle mają, bo nikt tego nie wie – jest około 400. Z tego takie procesy oczyszczania realizuje się w Szwecji, gdzie dwa-trzy wraki się oczyszcza, w Finlandii, robią też śladowo to Niemcy. Do tej pory nam się nie udało zrealizować takiego projektu. Natomiast są takie państwa jak Rosja, która nie udostępnia swoich danych, informacji i nie dzieli się wiedzą na temat wraków. A wiemy, że tych wraków jest dużo, szczególnie w Zatoce Fińskiej. To po prostu zaburza nam obraz. Firmy, które zajmują się oczyszczaniem wraków, są gotowe. Na Bałtyku są takie dwie, w Norwegii chyba też dwie. To nie jest nic nadzwyczajnego. To jest tylko kwestia, pieniędzy, czasu i wiedzy. Wiedzę mamy. Z pozostałymi jeszcze się nie uporaliśmy – przyznał dr inż. Hac.

(fot. Radio Gdańsk/Roman Jocher)

– Jeśli chodzi o rozlew, o którym wspominał pan dyrektor, to z badań Instytutu Morskiego wynika, że nawet on jest nieco większy, bo jest około 41 hektarów. I tam jest sytuacja podwójnie skomplikowana, ponieważ tam mamy włączone paliwo ciężkie, które powstało w wyniku uwodornienia węgla. To jest sztuczne paliwo wytworzone technicznie przez Niemców. Ono zawiera bardzo wiele różnych substancji, które są groźne. To się wsączyło w dno. Są miejsca, gdzie nawet na ponad metr, a są miejsca, gdzie są tylko trzy centymetry tego paliwa. Oczywiście, tak jak pan dyrektor powiedział, natura sobie z tymi problemami radzi sama. Gdybyśmy poczekali 200 lat, najprawdopodobniej ten problem by się samoistnie rozwiązał. Znają państwo sytuację powiedzmy na Zatoce Meksykańskiej, gdzie te rozlewy, które były spowodowane przez człowieka, w krótkim dość czasie się zneutralizować. Natomiast mamy oczywiście wiedzę na temat, jak to zrobić. Jest kilka technik. Można to zasypać, ale w ten sposób będziemy konserwowali sytuację dla następnych pokoleń i w zasadzie zablokujemy możliwość remediacji naturalnej, jaka się odbywa. Możemy to usunąć, ale to będzie kosmicznie drogie. No bo wyobraźmy sobie milion ton gruntu skażonego, który oczyszczamy gdzieś termicznie na ladzie, robiąc po drodze całą masę różnych zanieczyszczeń, a potem musimy coś z tym gruntem zrobić, bo nie możemy odłożyć do morza. Ale są takie metody nowoczesne obecnie, polegające na wykorzystaniu zjawisk występujących w przyrodzie. Mianowice są bakterie, które się żywią tego typu substancjami i one również występują w naturze. Obecnie jest taki projekt, który powstał w kooperacji między IMP i OPAN-em w Sopocie i kilkoma innymi ośrodkami rejony Bałtyku, w którym również uczestniczę. Proponujemy tam przetestowanie w miejscu tego zdarzenia dwóch technologii. Jedna polega na stworzeniu sztucznej rafy. Choć tak naprawdę chodzi o warstwę pięciocentymetrową substancji naturalnej, którą będzie można pokryć ten obszar, ale ta substancja da bakteriom, które w tym rejonie żyją, możliwość przyrostu ich masy, a przez to szybkości rozwiązywania tych problemów, czyli zjadania tego paliwa. Druga technologia to jest technologia implementowanych bakterii, ale tu jest cały szereg wątpliwości, czy jak te bakterie skończą jeść to paliwo, to czy nie zajmą się czymś innym. To jest dość ryzykowny problem, który musimy sprawdzić – wyjaśnił. – I w ramach tego projektu, który tutaj jest – Soft Baltic – właśnie na dniach, jeszcze do końca czerwca, powinna zostać ogłoszona decyzja komisji, która kwalifikuje te projektu. Jeżeli uda się nam uzyskać wystarczającą ilość punktów, a szanse na to mamy, to być może te projekty już zaistnieją pod koniec tego roku i przez kolejne trzy lata będą trwać. Właśnie na obszarze wraku Stuttgart. Ale to jest problem szerszy i tak jak mówię – państwa, które są wokół południowej części Bałtyku, współpracują i każdy ma swój pomysł. Szwedzi będą robili coś innego, Litwini co innego, Niemcy co innego. My się skupiliśmy właśnie na tych projektach – dodał.

– Urząd Morski w tej chwili przygotowuje się do realizacji programu w ramach Krajowego Programu Odbudowy, gdzie mamy finansowanie na przeprowadzanie takiej kompleksowej oceny stanów w czterech takich kluczowych hot spotach – mówimy tu właśnie o Stuttgarcie, o wraku Franken, o Głębi Gdańskiej i o Rynnie Słupskiej. Ten projekt będzie realizowany w ciągu najbliższych lat i tak naprawdę jego celem będzie opracowanie scenariusza co dalej. Biorąc pod uwagę te projekty, które się dzieją i ten nasz tutaj, przygotowywany do realizacji, myślę że dopracujemy się takiego obrazu, który da już scenariusz konkretnego postępowania. My tu mamy do czynienia z bardzo różnorodnymi zagadnieniami i nawet w zakresie jednego zanieczyszczenia – powiedzmy nawet broni chemicznej – mamy różne zjawiska, które zachodzą i to zawsze jest jakiś indywidualny proces, który należałoby podejmować – wyjaśnił Młotkowski.

(fot. Radio Gdańsk/Roman Jocher)

Prowadzący pytał także, czy poparzenia iperytem, który rybacy wyławiali swoimi sieciami, nadal jest problemem. – Wracając do pańskiego pytania, na szczęście, w tej chwili, te problemy z oparzeniami już chyba należą do przeszłości. Jest to owocem również pewnych projektów, które między innymi rozpropagowały wiedzę wśród rybaków – między innymi wśród tych środowisk, które miały możliwość styczności z tymi substancjami – o składowiskach, o obszarach składowania. To były lata 90., kiedy myśmy – również administracja morska – mocno pracowali nad tym, żeby ta wiedza docierała właśnie do ludzi – szczególnie do rybaków, którzy byli narażeni na rozwlekanie tych składowisk poprzez prace sieci dennych, trałowania. Ta wiedza pojawiła się też wśród organizatorów kąpielisk, służb ratowniczych, policji, WOPR, itd., żeby w przypadku wystąpienia substancji, która – mówiąc kolokwialnie – na plaży przypomina jakąś zbryloną substancję o kolorze bursztynu – natychmiast powiadamiać służby. Od kilku lat można powiedzieć, że nie mamy już takich zgłoszeń, że wystąpiły jakieś poparzenia, czy inne tego typu sytuacje – uspokajał.

– Specjaliści twierdzą, że istnieją możliwości podnoszenia niebezpiecznych substancji z dna w sposób bezpieczny, jakby w takim opakowaniu. Prawdopodobnie, bo już w tej chwili jesteśmy na etapie, że większość tych opakowań, czyli beczek, skorodowała. W okolicy 2100 roku skorodują te cięższe elementy uzbrojenia typu bomby. Pewnie czeka nas nie raz przeprowadzenie tego typu akcji. Natomiast tu barierą są pieniądze, to są bardzo drogie przedsięwzięcia. To jest też kwestia związana z bezpieczeństwem, immanentnie, to są kwestie związane z wojskowością. Zwykłe działania cywilne to jest za mało. Dzisiaj mamy rzeczywiście bardzo dużą aktywność NATO w obszarze bezpieczeństwa infrastruktury krytycznej na Bałtyku. Moim zdaniem tak byłoby najlepiej, gdyby Pakt Północnoatlantycki również patronował działaniom związanym z zabezpieczeniem tych ładunków pochodzenia wojskowego. To są kwestie związane z naszym bezpieczeństwem – zauważył Gajda.

(fot. Radio Gdańsk/Roman Jocher)

– Tak jak pan dyrektor wspomniał, problemem nie jest to, że te chemiczne ładunki zalegają na dnie. Oczywiście proces rozpadu ich opakowań rozpoczął się prawie 80 lat temu, nadal trwa i te ciężkie pociski się rozpadną dopiero za kilkadziesiąt lat. Ale większość niestety tej chemii była pakowana w cienkościenne pojemniki. Niektóre nawet miały objętość tysiąca litrów. Więc pewnie one już nie istnieją. Jedyną dobrą informacją jest to, że rejon Głębi Bornholmskiej jest mulisty, więc te pociski, które wpadły, są przykryte w tym mule i praktycznie rzecz biorąc, nie mają kontaktu ze środowiskiem. Co oznacza w pewnym sensie przeniesienie tego na przyszłość, ale z drugiej strony powoduje, że ta chemia nie wydostaje się jednocześnie – ocenił dr Hac. – Nawet w ramach mojego projektu przygotowaliśmy specjalne zasobniki. Problem polega na tym, że kiedy my podnosimy taki zasobnik i on jest omywany świeżą wodą, to ta część tej chemii się uwalnia i ona się rozprzestrzenia w toni. W związku z tym, żeby tego uniknąć, są specjalne szczelnie zamykane pojemniki, które mają być doscalone do instalacji. Ale największym problemem są problemy prawne. Dlatego, że jest problem związany z konwencją o nierozprzestrzenianiu broni chemicznej. Mianowicie nawet jeżeli znajdziemy traki zasobnik z chemią, załadujemy go do innego zasobnika, to nie możemy go wwieźć na terytorium Polski. Żadne państwo nie przyjmie tego zgodnie z prawem, bo mu po prostu nie wolno. W związku z tym powstają projekty, obecnie są takie dwa. Jeden jest przygotowywany przez mój zespół, a drugi przez Stocznię Remontową. I tu problem polega na tym, że szykujemy się do możliwości zniszczenia tej substancji chemicznej na morzu, czyli bez wejścia do portu. Doprowadzenia jej do takiej chemicznej postaci, żeby nie była groźna dla otoczenia i można było zgodnie z przepisami wwieźć ją – oczywiście jako materiały niebezpieczne – ale klasyfikowane według obowiązujących przepisów. Przy czym zarówno to, co oferuje Stocznia Remontowa, jak i moja firma, dla której pracuję, jest bardzo, ale to bardzo kosztowne. Dlatego, że musimy zbudować duży system, który sobie poradzi – w naszym przypadku przy pomocy plazmy – z rozłożeniem tej substancji na pierwiastki w zasadzie takie, z których się to składa. Ale np pozostaje duża ilość arsenu. W jednej bombie KC-250 jest ponad trzy kilogramy czystego arsenu i to już jest problem. Bo z kolei nawet utylizacja tego arsenu w Polsce jest też problematyczna. Oczywiście te kwestie sukcesywnie rozwiązujemy, ale problemem są wspomniane pieniądze i czas – przyznał.

Skąd brać pieniądze? – Musimy zdawać sobie sprawę, że jeśli mówimy o aspekcie bezpieczeństwa militarnego, to jest to kompetencja sojuszników. Samo NATO dysponuje niewielkim budżetem. Pieniądze są, i też nie do końca wystarczające, w Unii Europejskiej. Sprawa bezpieczeństwa i obrony z całą pewnością nie jest kompetencją Unii Europejskiej. Prawdę powiedziawszy, myślę, że jeszcze długo nie będzie, ze względu na bardzo różne postrzeganie zagrożeń. Ono się poprawia. Nie ma najmniejszych wątpliwości, że potrzebna jest współpraca między Unią Europejską a NATO. Ona powoli następuje. Ekspertyza NATO jest istotna, ale jeśli chodzi o Morze Bałtyckie, przede wszystkim potrzebne jest współdziałanie i zaangażowanie państw członkowskich przy znaczącym udziale funduszy z budżetu Unii Europejskiej. Do tego dążymy, taka jest wizja komisarza Sinkevičiusa, ale potrzebne jest budowanie koalicji. Trzeba pamiętać, że mamy ogromne przeszkody natury prawnej i międzynarodowej, które trzeba pokonywać. One są przede wszystkim regulowane na poziomie ONZ czy w ramach systemu prawa międzynarodowego, czy na poziomie unijnym – wyjaśniła Anna Fotyga.

(fot. Radio Gdańsk/Roman Jocher)

Prowadzący dopytywał, czy konieczność rekultywacji Morza Czarnego nie spowoduje, że nie będzie finansów na usuwanie zanieczyszczeń z Bałtyku. – Chcemy zajmować się w sposób zrównoważony wszystkimi morzami, ale nie ma wątpliwości, że ta kołdra nie jest nieskończona. Fundusze są bardzo ograniczone. Zależy nam na tym, żeby Ukraina wygrała tę wojnę, a potem była odbudowana. Niemożliwość korzystania z portów Morza Czarnego stanowi wielką szansę, ale też wielkie obciążenie dla systemu transportowego w Polsce. Zależy nam na tym, żeby Unia rozwijała się równomiernie. Państwa leżące nad Morzem Bałtyckim, należące do Unii Europejskiej, prowadzą w tej chwili intensywne działania, wskazujące na konieczność ciągłego angażowania się w sprawy Bałtyku. Stopień, w jakim to się dzieje wewnątrz Komisji Europejskiej czy współdziałaniu w Radzie Państw Morza Bałtyckiego nawet mnie zaskakiwał. Zupełnie niedawno dyrektorzy kierunki z Komisji Europejskiej, podlegający komisarzowi Sinkevičiusowi, prosili o spotkanie z nami i relacjonowali postęp pracy w komisji. Te projekty, o których mówiłam na początku, prawdopodobnie zostaną rozstrzygnięte pozytywnie i oznaczają ukierunkowanie równomierne – wyraziła nadzieję.

Jan Młotkowski zabrał też głos w kwestii bezpieczeństwa miejsc, w których mają powstawać chociażby morskie farmy wiatrowe. – Są badane, przede wszystkim przez inwestorów, którzy mają niejako obowiązek przygotować obszar budowy. Są stosunkowo bezpieczne, ponieważ te obszary ulokowane są poza tymi głównymi obszarami toczących się walk w okresie II wojny światowej, ale oczywiście to ryzyko zetknięcia się z bronią – chemiczną, konwencjonalną, czy też pozostałościami – istnieje. Chciałbym zwrócić państwa uwagę na to, co pan Benedykt Hac powiedział o tym procesie potencjalnego wydobywania, remediacji, czy likwidowania tej broni. Zauważcie państwo, jak my mówimy o setkach, tysiącach takich obiektów. To jest proces na wiele lat. Myślę, że jesteśmy teraz w takiej pozycji, jak projektant katedry, która miała powstać za ponad sto lat, który nie miał nadziei, że zobaczy koniec, wieńczący jego dzieło. Prawdopodobnie jeszcze nasze wnuki będą się z tym stykały. To nas prowadzi do takiego wniosku, przykładnego podejścia do środowiska, które – jak widzimy – jest wrażliwe i delikatne, a „naprawianie” jest kosztowne i bardzo długotrwałe. Trzeba mieć świadomość tego, że efekty tych działań będą rzutowały na lata – zauważył. – Wracając do farm wiatrowych, oczywiście widzimy przygotowania do realizacji tych projektów. Już niemalże za chwilę rozpocznie się budowa pierwszych farm wiatrowych. Ryzyka związane – co już wspominaliśmy – z obecnością tych pozostałości, są bardzo duże – zarówno dla bezpieczeństwa, jak i też dla samego procesu inwestycyjnego. Trzeba mieć świadomość, że w przypadku zaangażowania ogromnych środków i dużych kosztów samej budowy, np. sam przestój spowodowany potrzebą usunięcia czy rozminowania, są to już setki tysięcy, jeśli nie miliony, euro za dzień. Tu mamy więc poważny problem, że rzeczywiście ten obszar musi być bardzo dokładnie przebadany, monitorowany i przygotowany pod realizację tych inwestycji – wskazał.

(fot. Radio Gdańsk/Roman Jocher)

A czy w usuwaniu tych pozostałości może pomóc sztuczna inteligencja? – To nowe doświadczenie, chyba nie mamy jeszcze jasnego zdania, na ile będzie ona użyteczna. Z pewnością, gdybyśmy podeszli do tego, że rejony farm wiatrowych leżą na uboczu od głównych składowisk, musielibyśmy uwzględnić fakt, że niestety podczas transportu część tej broni została zrzucona, ale co jest gorsze, znaczna część tej broni została rozwleczona w czasie trałowań, kiedy rybacy używali sieci trałowych, czego dziś już chyba nie robią. Ta broń jest w zupełnie nieprzewidywalnych miejscach, Myślę, że sztuczną inteligencją nie jesteśmy w stanie tego ogarnąć. Chociaż trzeba próbować. Być może jest to jakaś ścieżka, która w oparciu o istniejące dane, pozwoliłaby nam wytypować obszary o podwyższonym ryzyku. Niestety nie ma zdania w tej kwestii, ponieważ chyba jeszcze nikt w tym kierunku nie poszedł. Ale to jest owa technologia i być może użyteczna – zastanawiał się dr inż. Hac.

Gajda zabrał z kolei głos na temat eutrofizacji. – Ta dziedzina nauki cały czas się rozwija. Wiemy, że powinniśmy podchodzić do eutrofizacji jak do procesu i rozróżniać eutrofizację od stanu trofii. Oczywiście cały problem sprowadza się do ilości węgla organicznego w ekosystemie, czyli do tzw. produkcji pierwotnej. Tutaj naukowcy wskazują, że jeżeli chodzi o Bałtyk, to od kilkudziesięciu lat ta produkcja pierwotna jest w miarę stabilna. Oczywiście mamy przypadki, gdzie ta produkcja jest wyższa, takim przykładem po naszej stronie Bałtyku jest Zalew Szczeciński, chociaż tu też mówi się o wyraźnej poprawie. Patrząc na dokumenty, np. na action plan HELCOM-u, który został poprawiony w 2021 roku, czy na raport Trybunału Obrachunkowego UE z 2016 roku, można odnieść wrażenie, że te badania nie są uwzględniane w podejściu. Oczywiście jest jeszcze kilka innych czynników, np. ocieplenie klimatu. Jest mniejszy odpływ wody słonej do Bałtyku i wyższa temperatura oraz większe odpływy ze strony wód słodkich, to zmienia stan chemiczny. W tych dokumentach nie dowiemy się też o kwestii krzemu i tego, że zasilanie Bałtyku krzemem zostało w wielu miejscach zaburzone. Bałyk jest bardzo wrażliwym ekosystemem, więc pewne procesy muszą być wnikliwie badane. Wnikliwiej niż do tej pory czynią to niektóre powołane do tego instytucje. Brakuje monitoringu, brakuje wiedzy i systemowego podejścia – ocenił.

(fot. Radio Gdańsk/Roman Jocher)

Prowadzący rozmowę dopytywał, kto powinien w takim razie monitorować stan Morza Bałtyckiego. – Mamy komitet helsiński, HELCOM, więc mamy jakiś aparat polityczny, ale czasami widać, że tam ma większy wpływ WWF niż naukowcy. Mamy doskonałych naukowców w Polsce, dorobek, ale wiele z tych poglądów spotyka się z kontestacją albo delikatnym oporem. Tu jest na pewno sporo do zrobienia. Nasi europarlamentarzyści pracują nad tymi relacjami, więc to jest optymistyczne. Dobrze, że ten proces się dzieje. Tego na pewno potrzebujemy. Warunki cały czas się zmieniają. Są też badania bardzo ciekawe, które pokazują, że historycznie Bałtyk też przechodził różne fazy. Pan doktor stwierdził, że natura sobie z tym poradzi. To prawda, ale pytanie, jak sobie z tym poradzi. Wiemy, że broń chemiczna wywołuje wpływ na ichtiofaunę, nawet jeśli ona jest zakopana w mule, wpływ jest np. na glony, niektóre gatunki umierają w tym rejonie zrzutów broni chemicznej. Jakiś wpływ to będzie miało. Wiemy, że pojawiają się nowe gatunki w ekosystemie Bałtyku. Część jest uznawana za inwazyjne, część niekoniecznie, być może będą nowymi gatunkami w tym basenie Morza Bałtyckiego. Pytanie tylko, do czego dążymy – podsumował dyrektor WFOŚiGW w Gdańsku.

Anna Fotyga odnosiła się też do tego, czy jest duży lobbing organizacji ekologicznych w Brukseli. – Lobbing niewątpliwie jest widoczny. Komisja Ochrony Środowiska w Parlamencie Europejskim ma sporo do powiedzenia i myślę, że w sposób zauważalny kieruje się utrwalonymi, głęboko zakorzenionymi poglądami. One bardzo często są suflowane przez organizacje, których działania w zasadzie tak naprawdę dopiero zaczynają być badane – przyznała.

Poruszyła też temat kwestię ukarania osób odpowiedzialnych za zagrożenia dla środowiska, które powstały w wyniku wojny na Ukrainie. – W Parlamencie Europejskim, w kontekście wojny, którą Federacja Rosyjska wytoczyła Ukrainie, mówimy wyraźnie o tym, jak sprawcy zbrodni wojennych powinni być postawieni przed sądem i ponosić odpowiedzialność. To poważny przedmiot debat. Chcę zwrócić uwagę na aspekt, o którym mówi się stosunkowo rzadko. Takie zagrożenia zaczynają występować coraz częściej. Tak agresywna wojna, jak na Ukrainie, powoduje olbrzymie szkody dla środowiska i wszystkich następnych pokoleń. Tak samo było z poprzednimi wojnami. Konieczne jest ukaranie sprawców i wypracowanie systemu, który pozwoli na powstrzymywanie tego typu zapędów. Wiemy o zagrożeniach dla elektrowni atomowych. Zagrożenie mórz jest kolejną sprawą. Widzimy, przez ile pokoleń ciągle z pozostałościami znacznie bardziej konwencjonalnej wojny nie może uporać się Morze Bałtyckie. System, który pozwala ukarać sprawców również pod tym kątem, za tak poważne straty dla środowiska, też jest potrzebny. Trzeba brać to pod uwagę – podkreślała.

ua/ol/MarWer/aKa/mm/mrud

Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj