W niedzielę, 24 listopada, minie 30 lat od tragicznego pożaru w hali Stoczni Gdańskiej. Ogień wybuchł w trakcie koncertu. Uczestnicy wydarzenia uciekali z płonącej hali tylko jednym wyjściem. W przeddzień rocznicy na Gdańskim Uniwersytecie Medycznym odbyła się konferencja naukowa.
Kongres poświęcony był kompleksowemu leczeniu i rehabilitacji pacjentów z poparzeniami.
– Nie byliśmy przygotowani na to, co wydarzyło się 30 lat temu. W izbie przyjęć widzę dantejskie sceny. Masę młodych ludzi, oparzone twarze, oparzone ręce, kłębowisko ciał, krzyk, ból. Piekło. Ale niezależnie od tego wszystkiego mamy ograniczenia, nie mamy opatrunków, nie mamy nic. W pierwszych sekundach stoimy bezradni – wspomina Hanna Tosińska-Okrój, ówczesna kierowniczka Kliniki Chirurgii Plastycznej i Leczenia Oparzeń Akademii Medycznej w Gdańsku.
POTRZEBNY JEST LIDER
– W takich sytuacjach potrzebny jest lider. Musi być jedna osoba, która podejmuje decyzje. Czy to są decyzje dobre, czy złe, to później może być oczywiście weryfikowane. Ale musi być taka osoba, która decyduje, i musi mieć za sobą całe zaplecze ludzi, którzy te decyzje wykonują – wskazuje Jerzy Jankau, kierownik Kliniki Chirurgii Plastycznej w Uniwersyteckim Centrum Klinicznym.
W pożarze w hali Stoczni Gdańskiej życie straciło siedem osób, ponad trzysta zostało poparzonych.
Przeczytaj też:
Wyjście z piekła. Po latach opowiadają uczestnicy i świadkowie pożaru hali Stoczni Gdańskiej
Oskar Bąk/puch