Piłkarze Arki z czwartą z rzędu porażką w lidze. Gdynianie zagrali fatalnie. Nie wiedzieli, co mają robić na boisku i stworzyli idealny materiał do analizy o tytule: jak nie zagrać w finale Pucharu Polski. Piast Gliwice pokonał żółto-niebieskich 5:1, a dla zespołu Leszka Ojrzyńskiego jest to czwarta ligowa przegrana z rzędu. To, jak Arka rozpoczęła i pierwszą, i drugą połowę nadaje się na prezentację szkoleniową o temacie „jak nie rozpoczynać meczów”. Drużyna przygotowująca się do finału Pucharu Polski wyglądała tak, jakby nie wiedziała, co w ogóle robi na boisku. Piast po prostu wziął piłkę i grał swoje. Najaktywniejszy na początku meczu był Tom Hateley. Anglik wyróżniał się szybkim doskokiem do piłki, groźnymi dośrodkowaniami z rzutów rożnych, a ważną rolę odegrał też w akcji bramkowej. Jego uderzenie zostało co prawda zablokowane, ale po nim piłki nie potrafili wybić gospodarze, a zamiast tego Marcus Da Silva posłał „świecę” we własnym polu karnym. Kiedy futbolówka spadła już na ziemię, dopadł do niej Sasa Żivec i pięknym strzałem pod poprzeczkę dał gościom prowadzenie. Tak Słoweniec rozpoczął koncert, który dalszy ciąg miał w drugiej połowie.
JAK NIE STRZELAĆ
Arka odżyła dopiero po tym golu. Również dlatego, że Piast nieco spuścił z tonu. Gdynianie potrzebowali pięciu minut na stworzenie bardzo dobrej okazji. W jednej akcji popisali się dwoma dokładnymi przerzutami i po drugim – autorstwa Mateusza Szwocha – piłkę w pole karne wstrzelał Da Silva. Futbolówkę ręką zablokował jeden z obrońców rywala i sędzia, po weryfikacji wideo, wskazał na wapno. Do piłki podszedł Szwoch, ale uderzył za lekko, na dobrej wysokości dla bramkarza i Jakub Szmatuła obronił. Później goście byli jeszcze bliscy podwyższenia wyniku, ale „centrotrzał” z rzutu wolnego został obroniony przez Pavelsa Steinborsa.
JAK NIE BRONIĆ
O ile pierwszą połowę gdynianie rozpoczęli słabo, o tyle drugą po prostu beznadziejnie. W ciągu pięciu minut pozwolili Żivcowi na zgarnięcie nagrody dla najlepszego gracza meczu. Słoweniec w 49. minucie wywalczył rzut karny (znów potrzebna była interwencja VAR-u), który na bramkę pewnie zamienił Hateley, a 120 sekund później dokończył swoje dzieło. W szesnastce bez problemów poradził sobie z dwoma obrońcami gospodarzy i nie dał szans bezradnemu Steinborsowi. 51. minuta, 0:3. Nokaut.
JAK NIE ROBIĆ WŚLIZGÓW
Arka grała fatalnie i zasłużenie wysoko przegrywała, ale za jeden moment należy się gdynianom pochwała. Ruszyli na rywali po stracie trzeciej bramki i dopięli swego. Aktywny przez cały mecz Maciej Jankowski najlepiej odnalazł się w polu karnym po rzucie rożnym i z najbliższej odległości pokonał Szmatułę. W tej chwili w gospodarzach pojawiła się iskierka nadziei na odrobienie strat. Kilka minut później „Jankes” był bardzo bliski strzelenia drugiego gola, ale tym razem minimalnie się pomylił.
Gospodarze się rozpędzali, grali coraz lepiej i… sami zaprzepaścili szanse na odrobienie strat. Po raz trzeci ważną rolę odegrał VAR, dzięki któremu sędzia upewnił się, że za brutalny faul Marcusowi Da Silva należy się bezpośrednia czerwona kartka. Brazylijczyk z polskim paszportem wyleciał z boiska i stało się jasne, że gdynianie o choćby jednym punkcie mogą już zapomnieć. A jeśli ktokolwiek miał jeszcze marzenia o remisie, to pozbawił go ich Martin Konczkowski, przejmując piłkę w polu karnym i zdobywając czwartą bramkę. Dzieła zniszczenia w doliczonym czasie gry dokonał Michal Papadopulos, który w pojedynkę poradził sobie z trzema obrońcami gospodarzy.
JAK NIE ZAGRAĆ W FINALE
Paradoksalnie z tak beznadziejnego meczu da się wyciągnąć pozytywy. Pierwszy jest taki, że Arka gorzej zagrać już nie może. Drugi to fakt, że gdynianie mają idealny materiał do analizy, jak nie grać. Trzeci – było to spotkanie ligowe, a mecz na Stadionie Narodowym rozgrywany jest w ramach rozgrywek pucharowych. A poważnie mówiąc, to żółto-niebiescy wyglądają ostatnio beznadziejnie. Drużynie ewidentnie potrzebny jest wstrząs, bo w ten sposób grać po prostu nie można.
Arka Gdynia – Piast Gliwice 1:5 (0:1)