22 stycznia minęło 157 lat, gdy na ulicach Warszawy pojawił się dokument, który bardzo szybko rozpowszechnił się na ziemiach zaboru rosyjskiego. Podawany z rąk do rąk, gdzieniegdzie odczytywany z ambon rozpoczynał się od słów: „Nikczemny rząd najezdniczy rozwścieczony oporem męczonej przezeń ofiary postanowił zadać jej cios stanowczy – porwać kilkadziesiąt tysięcy najdzielniejszych, najgorliwszych jej obrońców, oblec w nienawistny mundur moskiewski i pognać tysiące mil na wieczną nędzę i zatracenie. Polska nie chce, nie może poddać się bezprawnie temu sromotnemu gwałtowi; pod karą hańby przed potomnością, powinna stawić energiczny opór”. Młodzież polska przysięgała wtedy „zrzucić przeklęte jarzmo lub zginąć, za nią więc, narodzie polski, za nią! Po straszliwej hańbie niewoli, po niepojętych męczarniach ucisku. Centralny Narodowy Komitet, obecnie, jedyny legalny Rząd Twój Narodowy, wzywa na pole walki i zwycięstwa, które ci da i przez imię Boga na niebie dać przysięga (…)”.
Wezwanie to jest fragmentem Manifestu Rządu Narodowego, proklamującego powstanie. Po 25-letniej epoce „paskiewiczowskiej” (od nazwiska namiestnika Królestwa Polskiego Iwana Paskiewicza) charakteryzującej się terrorem, represjami i strachem. Naród polski, zyskawszy chwilę wytchnienia, chwycił za broń przeciwko ciemięzcy. Decyzję tę podjęto bezpośrednio pod wrażeniem informacji o tzw. brance, czyli o przymusowym poborze do wojska rosyjskiego, według starannie przygotowanych list, na których znaleźli się działacze ruchu narodowego i osoby podejrzane o uczestnictwo w tym ruchu. Powstanie, oprócz Królestwa Polskiego, prawie natychmiast objęło także i Litwę, Grodzieńszczyznę, Polesie, Mińszczyznę czy Mohylewszczyznę.
Styczniowy zryw w 1863 r. przygotowywany był i rozwijał się w warunkach konspiracji. Akces do działań niepodległościowych nie mógł więc być usprawiedliwiony podporządkowaniem się jawnie istniejącej władzy narodowej, jak to było choćby podczas Powstania Listopadowego w 1831 r. Podczas Powstania Styczniowego władza zmuszona była pozostać w podziemiu, a udział w walce był decyzją osobistą o dużej wadze moralnej, a nawet i w pewnym sensie religijnej. Pomimo tego uczestniczyło w nim tysiące włościan, mieszczan, żołnierzy i oficerów, którzy walczyli z caratem za wolność i niepodległość Rzeczypospolitej Obojga Narodów. Podczas tych walk przeciwko zaborcy zgodnie walczyły masy polskie, litewskie i białoruskie. Wśród przywódców powstania kilkunastu z nich pochodziło z ziem wschodnich, należeli do nich m.in.: Konstanty Kalinowski, Walery Wróblewski, Ludwik Narbutt oraz dyktator powstania Romuald Traugutt. Wśród powstańców było kilku sławnych artystów malarzy. Najbardziej znanym plastykiem, który uwieńczył tamte bohaterskie dni, był niewątpliwie Artur Grottger.
REWOLUCJA MORALNA
Przygotowania do powstania trwały co najmniej kilkanaście miesięcy. Ponadto wybuch walk poprzedzony został zjawiskiem znanym następnie pod nazwą „rewolucji moralnej” Ruch ten o ogromnym zasięgu społecznym i terytorialnym trwał z górą rok. „Rewolucję moralną” przygotowało obudzenie się religijne końca lat 50-tych. Fenomen tej rewolucji, który zadziwił Europę, swymi korzeniami tkwił w rozbudzonej wrażliwości religijnej. Stanowił rodzaj spontanicznie rozwijającego się ruchu „non violance”.
Przez prawie dwa lata społeczeństwo Królestwa manifestowało swą postawę w długim szeregu obchodów o charakterze religijno–narodowym, można tu wymienić choćby tłumny pogrzeb generałowej Sowińskiej z czerwca 1860 r. – żony generała Józefa Sowińskiego, który zginął na Woli, broniąc Warszawy w 1831 r. Następnie pogrzeb pięciu poległych, jaki odbył się 27 lutego 1861 r., kiedy to po raz pierwszy strzelano do tłumu w Warszawie. Obchody rocznicy 3 Maja w całym kraju, uroczystość poświęcenia unii Polski z Litwą w pogranicznym Horodle, pogrzeb arcybiskupa Fijałkowskiego i wreszcie ogłoszenie 15 października 1861 r. stanu wojennego i wtargnięcie żołdaków carskich do trzech kościołów warszawskich.
Atmosferę tamtych dni chwały narodowej, przedstawia bardzo plastycznie nieznany autor: |O, wtedy widziałem na własne oczy i jak ci bezbronni, ci mordowani, kul moskiewskich się nie przestraszyli; zbiegły się gromady rozjątrzone, rozżalone: we krwi palce maczali, krwawym znakiem krzyża świętego znaczyli czoła i ramiona, gołymi pięściami wygrażali Moskalom i wśród ich szeregów zakrwawionych nieśli w górę ofiary i szli z nim na skargę do Braci”.
Był to więc czas, w którym zrodziła się wielka solidarność ludzi, poczucie oparcia w Kościele. Tłumy w czerni gromadziły się przez blisko rok na setkach mszy, zamawianych w intencjach Ojczyzny, za zmarłych czy poległych bohaterów przeszłości, na obrzędach związanych z jakąś rocznicą narodową. Pozytywnie należy odnotować stosunek do tych wydarzeń duchowieństwa polskiego, którego odezwa głosiła: „W imię Boga i wolności podnosimy krzyż zbawienia choćbyśmy mieli stanąć na Golgocie, bo stokroć lepiej umrzeć aniżeli patrzeć na znieważanie świętości, na upodlenie synów pełnej niegdyś sławy dziedziny”.
Czyż nie przejmują dogłębnie ostatnie słowa abp Fijałkowskiego, skierowane do duchowieństwa: „Umierającym proszę i zaklinam Was głosem – trzymajcie zawsze z narodem, starajcie się jako pasterze ludu bronić sprawy wspólnej Ojczyzny i nie zapominajcie nigdy, że jesteście Polakami”? Był on inicjatorem przywdziania żałoby narodowej w dzień uroczystego pogrzebu pięciu poległych, nakazując „wszystkim częściom poległej Polski” przywdzianie na czas nieograniczony powszechnej żałoby. Po jego zgonie i sprofanowaniu kościołów do żałoby narodowej dołączyła się także żałoba kościelna.
GŁOS KAPŁANA POLSKIEGO
Podczas gdy sytuacja z każdym dniem stawała się coraz dramatyczniejsza, naprzeciw niej wyszedł „Głos Kapłana Polskiego” redagowany przez księdza Karola Mikoszewskiego, a przygotowujący kapłanów oraz cały naród do zbliżającego się powstania. Parę uwag z niego zaczerpniętych ma swoją nieśmiertelną i nieustannie aktualną wymowę. Wbrew bowiem zakłamanej, pacyfistycznej i groźnej, zwłaszcza dzisiaj ideologii, przedstawiono w tamtych dniach w „GKP” cztery sytuacje, w których bez urazy Boga społeczeństwo ma prawo sądzić władzę, zmieniać ją, słowem pozbyć się jej.
Pierwsza: W oparciu o autorytet św. Tomasza z Akwinu, gdy władza wykazuje cechy „tyrańskie”, a za taką można uznać władzę, która pozbawia społeczeństwa praw ujętych w konstytucji.
Druga: W oparciu o autorytet Suoreza – jezuity, teologa żyjącego na przełomie XVII i XVIII wieku – gdy władza wykazuje cechy tyrańskie, depcze podstawowe prawa ludzkie i działa deprawująco.
Trzecia: „Dozwolone jest społeczności zmienić swego panującego, gdy ten zamienia się w publicznego nieprzyjaciela kraju, nad którym panuje”.
Czwarta: Powołując się na autorytet Grotiusa i wcześniejszego od niego Sersona stwierdzono: „Naród może powstać przeciwko władzy, gdy ta przyprowadzi go do „stanu rozpaczliwego”, tj. kiedy mu odejmie „wszelką reprezentację narodową”. W imię odzyskania własnej reprezentacji może on dokonać nawet zamachu na życie władcy. Dalej w „GKP” czytamy: „śmierć nawet gwałtowna samego tyrana, nie jest pogwałceniem prawa, które zakazuje zabijać. Albowiem tak jak panujący ma moc karania śmiercią zbrodniarzy, tak i społeczność posiada takież samo prawo karania zbrodniarzy i zdrajców panujących”.
W końcu jakże słuszne wydaje się stwierdzenie (wciąż przecież aktualne), zaprezentowane w jednym z ostatnich numerów „Głosu Kapłana Polskiego”: „Narodzie szlachetny, ale nieszczęśliwy! Wróg cię okuł i jeszcze się naigrywa przysyłając nauczycieli z ducha zrodzonych, lecz wiedz, że Bóg i religia Twych Ojców wzywają cię do wolności”. I dalej: „(…) Przestrzeń ziemi, którą nazywamy Ojczyzną, naród nasz na własność od opatrzności odebrał, Ojczyzna wszystkie najdroższe świętości w sobie mieści, a zatem powinna być przedmiotem naszej czci i miłości zaraz po Bogu (…). Tak więc wszystko należy poświęcić dla jej dobra i szczęścia. Żadne bowiem położenie nie może zwolnić od tego obowiązku, ani liczna familia, ani chęć oddania się dewocji, ani śluby zakonne, bo familii bezpieczeństwo związane jest z bezpieczeństwem Ojczyzny, bo dewocja bez czynnego poświęcenia jest fałszem i obłudą, a śluby zakonne, chociaż nakazują zrzeczenia się świata, to nigdy Ojczyzny; bo w takim razie, gdyby wolno było za klauzurą zaprzeć się Ojczyzny, to by z nią należało zaprzeć się religii, której taż Ojczyzna jest tarczą i osłoną (…). Miłość Ojczyzny nie jest tylko cnotą światową, cnotą polityczną, za którą czeka chwała na tym świecie, ale cnotą religijną godną nieśmiertelnej nagrody (…)”. I wreszcie czytamy tam „(…) kto nie opuści żony, dzieci, matki, siostry, domu i majętności swej, a nie pójdzie na wezwanie jej i nie poświęci życia, nie jest godnym jej synem (…)”.
W ten sposób, ta swoista rewolucja moralna poprowadziła nasz naród do najszlachetniejszego z porywów. Nasi przodkowie u stóp umiłowanej Ojczyzny z honorem złożyli daninę ze swej krwi.
W IMIĘ CZEGO?
Patrząc na powstanie 1863 roku z długotrwałej perspektywy czasu, czasami uznaje się je za walkę beznadziejną, pozbawioną wszelkich realnych szans, niemniej należy sobie uświadomić, że w warunkach trudnych do wyobrażenia trwała ona z górą rok, a więc dłużej niż Powstanie Listopadowe rozporządzające regularną armią. Grupy straceńców idące w bój, owe kolejne „kamienie rzucane na szaniec” stały się wezwaniem i świadectwem wobec świata, że Polska nie zginęła, póki na tych ziemiach żyją Polacy.
Powstanie Styczniowe nie zrodziło ani tej miary emigracji, ani tej miary literatury co Powstanie Listopadowe, lecz powstała Grottgerowska wizja walczącego narodu, przepełniona patosem straceńców. Przede wszystkim zaś rok 1863 utkwił głęboko w świadomości społecznej, w przekazie rodzinnym, w całej sferze życia prywatnego, którego nie udało się nigdy zaborcy wynarodowić i zdeprawować. Generacja postyczniowa usiłowała się ustawić na pozycjach realizmu pozytywistycznego, lecz dominująca tęsknota za wolnością odżyje w pokoleniu dzieci „pozytywistów”. Kolejny bowiem zryw niepodległościowy, do jakiego doszło podczas I wojny światowej przyniósł nam odzyskanie pełnej suwerenności.