Ciemność widzę, ciemność – mawiał klasyk. A w tej ciemności błądzi Lechia. I długofalowo – ale to temat na inną opowieść – i krótkofalowo. Z Cracovią miała być walka, mocny mental, gra o życie. Była farsa. Snucie się po boisku, jałowe rozgrywanie i żenujące próby powstrzymania Benjamina Kallmana. Fin skończył mecz z dwoma golami, Lechii zostało na pocieszenie trafienie Jakuba Bartkowskiego. Fortuna 1 Liga coraz bliżej.
Można mówić o finałach, odliczać je do końca sezonu. O mentalności, o walce. Później trzeba jednak wyjść na boisko i zagrać, w polu karnym przykryć napastnika, a nie otwierać mu drogę do bramki i rozkładać ręce po straconym golu. A Lechia tak właśnie zagrała. Joel Abu Hanna w 8. minucie na radar krył Kallmana, ten bez problemów pokonał Dusana Kuciaka. Po kolejnych dziewięciu minutach Abu Hanna opuścił boisko z kontuzjąa. Zastąpił go wracający po urazie Michał Nalepa, ale – najwidoczniej – wrócił zbyt szybko.
Od początku wyglądał nieco niepewnie, do tego ociężale. Długo udawało się to maskować, ale w końcu Cracovia mocniej przetestowała Nalepę, a ten oblał sprawdzian. Kallman na kwadrans przed końcowym gwizdkiem ograł stopera Lechii jak juniora, a Kuciakowi nie dał żadnych szans.
OFENSYWA ZNÓW JAŁOWA, ALE PRZEŁAMANA
Defensywa znów się rozsypała, to może o ofensywie, do której ostatnio odwoływał się Kuciak? Tylko nie bardzo jest o czym. O ile w spotkaniu z Pogonią Szczecin ofensywnych akcentów było sporo, o tyle w meczu z Cracovią tyle, co kot napłakał. Najlepsze miał Jakub Bartkowski, dwukrotnie uderzający głową. Raz powstrzymał go Karol Niemczycki, za drugim razem Bartkowski trafił do siatki. To była 89. Minuta, Lechia przełamała się pod wodzą Davida Badii. Nawet na chwilę ruszyła, jakby uwierzyła, ale po tej chwili sędzia zakończył już mecz i było po wszystkim.
A niedługo może być po wszystkim już w lidze. Szanse matematyczne jeszcze są, a realne? To pytanie zostawiamy bez odpowiedzi.
Tymoteusz Kobiela