Czy Grzegorz Pellowski będzie kandydował na prezydenta Gdańska? „Zgłaszają się środowiska”

(fot. Radio Gdańsk)

Samorządowcy z Gdańska apelują o obywatelski ruch, który miałby sprawdzać, czy wybory nie zostaną sfałszowane. W „Studiu Polityka” rozmawialiśmy jednak nie tylko o najbliższych wyborach do Sejmu, ale również o samorządowych. Rozmówcami Piotra Kubiaka i Jarosława Popka byli Andrzej Potocki z tygodnika „Sieci” i portalu wpolityce.pl oraz Markiem Formelą z „Gazety Gdańskiej” i portalu wybrzeze24.pl. Gościem specjalnym audycji był Grzegorz Pellowski, przedsiębiorca, mistrz cukiernictwa, który skomentował doniesienia o jego ewentualnym starcie w wyborach na prezydenta miasta.

– W Gdańsku samorządowcy przyzwyczaili się do brania udziału w polityce ogólnopolskiej. Przypomnę 21 postulatów pana Kramka, w zasadzie zapowiedź samorządowej rebelii, wyłączenia państwa, przez przeniesienie właściwie wszystkich kompetencji państwa na rzecz samorządu, tak jakby umysły dźwigające na swoich barkach ciężar kilku miliardów złotych były tak pojemne, że są w stanie zajmować się całokształtem spraw publicznych. Bądźmy poważni, samorząd to – zgodnie i z konstytucją i z definicją ustawy o samorządzie gminy – jest organizacja czy wspólnota obywateli zamieszkujących daną gminę. Na tym powinni się skupić samorządowcy. Gdyby się skupili, to pewnie życie nasze, wszystkich mieszkańców Gdańska, Sopotu czy Gdyni byłoby dużo łatwiejsze i przyjemniejsze. Mamy do czynienia z nieustannym pasmem demonstracji. Przypomnę, że dopiero sprawa COVID-u pokazała, jak bezradni są funkcjonariusze samorządu na Pomorzu, jak dramatycznie apelowali do polskiego rządu, na przykład marszałek apelował o kilkadziesiąt milionów złotych dla ratowania służby zdrowia, zarabiający blisko pół miliona złotych prezesi spółek szpitalnych lamentowali, że mają straty, bo mają koszty. Największym kosztem, być może, były ich wynagrodzenia. Jednym słowem mieliśmy festiwal obłudy i zakłamania, a teraz, ponieważ mamy dwa miesiące do wyborów, partytura publicznego jęku stała się ulubioną metodą tego towarzystwa – mówił Marek Formela.

– Mam paru kolegów, którzy będą brali udział w takim społecznym ruchu kontroli wyborów, bo tę kontrolę można zastosować po jednej i po drugiej stronie. Ale obnosić się z tym od razu? Robić z tego jakąś sensację, że będą wybory sfałszowane? Nie podoba mi się to, jeszcze przed wyborami zakładać, że po drugiej stronie stoi oszust – tłumaczył Grzegorz Pellowski. Następnie poruszył wątek swojego startu w zbliżających się wyborach. – W poprzednich wyborach na prezydenta wiadomo, jaka była sytuacja, pani Ola Dulkiewicz była wiceprezydentem, ale powiem szczerze, że przyszło do mnie parę ugrupowań politycznych i parę środowisk gdańszczan z propozycją wystartowania. Odmówiłem, bo to nie był czas. To nie ten moment, wtedy Ola była pierwszą asystentką Adamowicza, sąsiadką. Dzisiaj znowu zgłaszają się środowiska, mam duży dylemat, co z tym zrobić. Całe życie byłem przedsiębiorcą. Nigdy nie byłem w żadnych strukturach samorządowych, ale myślę, że jeżeli bym się zdecydował, to bym sobie poradził z tym wyzwaniem, bo zarządzam własną firmą. Zatrudniamy kilkaset osób, dzieci nawet deklarowały „Tata, my tu sobie damy radę”. Żadnej decyzji nie podjąłem. Są także inne propozycje, tak że powiem, że jestem tym bardzo zaskoczony. Ta decyzja przede mną. Senat natomiast to jest bardzo wysoko. To jest Warszawa, tu znowu jestem „zielony”, bo w takiej polityce bardzo szerokiej też nie mam dużego doświadczenia, ale korci mnie, żeby się z panem Borusewiczem zmierzyć. Uważam, że wiele złego pan Borusewicz zrobił dla regionu. Jestem senatorem, ale szału nie ma – deklarował.

Politycy PO nie tylko sugerują, że wybory mogą być sfałszowane, ale również – cytując Donalda Tuska – że „PiS szuka pomocy wagnerowców ze strachu przed wyborami”. – Ciekawa to konstrukcja ze strony Donalda Tuska, zawsze myślałem, że to Kreml wykorzystuje wagnerowców do walki, a nie Jarosław Kaczyński, ale wpływy Jarosława Kaczyńskiego są zdaniem Donalda Tuska tak wielkie, a ręce tak długie, że sięgają nawet decyzji, które zapadają na Kremlu. Wagnerowcy znani są z poparcia dla Prawa i Sprawiedliwości, szczególnie kiedy trafiali na polską broń, na polskie groty, które między innymi pod rządami Prawa i Sprawiedliwości zostały sprzedane na Ukrainę i tam od ukraińskich kul wystrzelonych z polskiej broni padali jak muchy. Przypomnijmy, zginęło tam 30 tys., tak że Jarosław Kaczyński na pewno jest bardzo znany wśród wagnerowców i w jakimś sensie go popierają. Dowodem była ta prowokacja na granicy, bo to napędza ponoć punkty PiS-owi zdaniem Donalda Tuska. To człowiek, który żyje w jakichś absurdach kompletnych, wygaduje to, co mu ślina na język przyniesie, byle tylko uderzyć przeciwnika. Te wypowiedzi są niebezpieczne. Co założył Donald Tusk? Tusk założył następującą konstrukcję i tak ją przedstawiał w mediach, że wagnerowcy mogą uderzyć na Polskę w tej czy innej formie, może dojść do wymiany ognia, może dojść do aktów sabotażu, do aktów dywersji, w związku z tym rząd Zjednoczonej Prawicy siłą rzeczy będzie zmuszony do wprowadzenia stanu wyjątkowego, co odłoży wybory i wtedy nastąpi w Polsce najprawdopodobniej dyktatura, wykorzystując to zamieszanie. Wyobraźmy sobie, jakie reperkusje takie zachowanie może mieć na Kremlu? – pytał Andrzej Potocki.

Posłuchaj:

Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj