Wagary, „rżnięcie w karty” i podróż do Ameryki za 10 dolarów, tym w młodości zajmował się profesor Jerzy Limon. Dyrektor Gdańskiego Teatru Szekspirowskiego był gościem Piotra Jaconia w audycji Gdynia Główna Osobista.
Jak się okazuje, nawet wybitny profesor może mieć niechlubną szkolną przeszłość. Jerzy Limon, który kształcił się m.in. w gdyńskim liceum nie należał do pilnych uczniów. – Uczęszczałem do III LO. Dojeżdżałem z Sopotu. Było bez większych sukcesów, zostałem usunięty za wagarowanie i nietuzinkowy stosunek do szkoły. Wytrzymałem tam dwa lata. Bardzo źle znosiłem szkolny reżim. Nie uczyłem się. Z drugiej strony, czytałem wielokrotność tego, co zawierała lista lektur. Język angielski znałem na tyle dobrze, żeby czytać książki, więc czytałem publikacje wydawane za granicą. Miałem także dostęp do książek szmuglowanych z Zachodu, wydawanych po polsku, wspomina profesor.
Jerzy Limon przeniósł się do I LO w Sopocie, jednak tam również nie był wzorowym uczniem. – Szkołą rządziła kobieta tyran, strasznie nas gnębiła. Sprawdzała tarcze, mnóstwo było takich niedorzecznych reguł. Także tam też większych sukcesów nie odniosłem. Nie dopuścili mnie do matury. Ale jak słyszę z opowieści, to niejeden profesor miał problemy w szkole. To nie jest tak, że tylko prymusi robią później karierę. Różnie to jest, chyba nie ma reguły, zaznacza Limon.
Za to jak przyznaje profesor Limon, w szkole spełniał się towarzysko. – Nie wagarowało się przecież bez sensu. Robiliśmy prywatki, jeśli były dziewczyny – wagarowiczki, kupowaliśmy razem wino, bełciki, które się obaliło. Jeśli dziewczyn nie było, to rżnęliśmy w karty, przyznaje ze śmiechem Limon.
W zaskakującej biografii profesora znalazł się też wątek morski. Jak się okazuje Jerzy Limon był niezwykle samodzielnym i rezolutnym dzieckiem. – W wieku dwunastu lat popłynąłem Batorym do Ameryki. Mieliśmy ciotkę w Nowym Jorku, siostrę ojca. A w Północnej Karolinie mieszkał wujek, który w czasie wojny był w RAF-ie. Po wojnie nie wrócił do kraju i osiedlił się w Ameryce, gdzie spędziłem ponad rok. Popłynąłem sam, bo w „Przekroju” wyczytałem, że to ostatni dzwonek, żeby dzieci poniżej dwunastego roku życia mogły popłynąć w takiej cenie – miały wtedy niebywałe ulgi na bilety. Poszedłem do rodziców i powiedziałem, że jest taka okazja i że może bym popłynął. Przemyśleli to i uznali, że to dobry pomysł.
Profesor Limon wspomina to wydarzenie jako jedno z najważniejszych w swoim życiu. – Na Batorym był basen kąpielowy i kaplica. Płynąłem siedem dni, z jednodniowym przystankiem w Kopenhadze. Miałem dziesięć dolarów. Najgorsze było to że Batory nie pływał do Nowego Jorku, tylko do Montrealu. Tam musiałem zejść ze statku, udać się na dworzec kolejowy i nie znając języka kupić bilet do Nowego Jorku. Ale udało się. To był bardzo ważny moment w moim życiu. Ciotka była samotna i trochę zdziwaczała. Obecność takiego brzdąca ją denerwowała, więc szybko odesłała mnie do Północnej Karoliny. Wujaszek przyjął mnie bardzo ciepło, bo mieli córkę w moim wieku, więc byłem dla niej takim braciszkiem. Spędziłem tam ponad rok i nie żałuję, wspomina Jerzy Limon.