Arka biła w mur i w końcu go zburzyła. Nieoczywisty bohater zapewnił zwycięstwo z Motorem

(Fot. PAP/Adam Warżawa)

Logika i futbol to nie jest najbardziej zgrana para. Często chodzą swoimi drogami i niewiele mają ze sobą wspólnego. Ale w Gdyni w ostatnim meczu 2025 roku poszły ramię w ramię. Arka była lepsza od Motoru, stworzyła dużo więcej sytuacji i zasłużenie wygrała. Nie zgadza się zaledwie jedna rzecz: że wygrała tylko 1:0.

Od początku Arka zagrała na swoich warunkach. W pierwszym kwadransie stworzyła trzy znakomite sytuacje, ale dwie zmarnował Kamil Jakubczyk, a raz skiksował Edu Espiau. Do siatki trafił Kike Hermoso, głową po rzucie wolnym. Sędzia Paweł Raczkowski obejrzał sytuację na VAR i uznał, że blokujący bramkarza Michał Marcjanik jednak faulował. To można jeszcze logicznie i dość łatwo wytłumaczyć, bo stoper rzeczywiście obeserwował bramkarza i ustawiał się pod niego. Ale jak wyjaśnić, że po zagraniu ręką Karola Czubaka – absolutnie klarownym zagraniu – nie podyktował rzutu karnego? Na to odpowiedzi nie znamy.

Motor w pierwszej połowie wykreował tylko jedną sytuację, Czubak głową uderzał mimo bliskiej obecności obrońców. Poważnie sprawdził Damiana Węglarza, ale ten spisał się bez zarzutu.

PEREA BOHATEREM ARKI

W drugiej połowie niewiele się zmieniło, choć Czubak miał kolejne dwie sytuacje. Raz uderzał lewą nogą i znów lepszy był Węglarz, a głową skierował piłkę nad poprzeczką. Po stronie Arki sytuacji było więcej. Sebastian Kerk zmarnował dwie sytuacje, Espiau kolejną i robiło się coraz bardziej nerwowo. Aż do 83. minuty. Wprowadzony z ławki Luis Perea napędził akcję, dograł do Kerka, ale jego uderzenie odbił Brkić. Perea biegł jednak do końca i dlatego mógł dobijać. Zrobił to skutecznie.

Motor dopiero w samej końcówce mocniej nacisnął na Arkę, klasyczna gra „na chaos” ten właśnie chaos wykreowała, ale bramka już nie padła. Arka przetrwała, zdobyła trzy punkty i zimę spędzi poza strefą spadkową.

Tymoteusz Kobiela

Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj