Île de Ré to niewielka francuska wyspa leżąca w północno-zachodniej części kraju, na Oceanie Atlantyckim. To częsta wakacyjna alternatywa dla Francuzów, którzy znudzeni Lazurowym Wybrzeżem postanawiają wypocząć w innym miejscu. Dla ceniącej sobie spokój reprezentacji Hiszpanii okazało się to świetne miejsce, by to tam rozbić swój obóz na Euro 2016. I właśnie dlatego to na Wyspie Ré przyszło mi obejrzeć mecz Polski ze Szwajcarią, który dał nam ćwierćfinał mistrzostw Europy.
Malownicza wyspa Ré to już ostatni punkt mojego wyjazdu na Euro. Przyznaję: gdy planowałam swój pobyt we Francji, nawet do głowy mi nie przyszło – pomimo pozytywnych dla nas prognoz w polskiej grupie C – żeby sprawdzić, gdzie biało-czerwoni rozegraliby ewentualny mecz 1/8 finału. Dlatego gdy większość polskich kibiców kierowało się w stronę Saint-Étienne, ja zbierałam muszelki na pozbawionych jeszcze o tej porze roku turystów plażach i spacerowałam pomiędzy niewielkimi, białymi domkami. Czy żałuję? Absolutnie nie!
JEST BAR, JEST DOBRZE
– Dzień dobry, czy obejrzymy u Państwa mecz? – zapytałam wczoraj 15 minut przed godziną 15:00, wchodząc do lokalu na głównym placu miejscowości Sainte-Marie-de-Ré, jednej z dziesięciu na całej wyspie. Lokali wokół było jeszcze pięć, może sześć. Ludzi na ulicy jak na lekarstwo.
Pani zza baru z uśmiechem odpowiada „Oczywiście”, choć sprawia wrażenie, że gdyby nie została o to poproszona, telewizory w barze pozostałyby wyłączone. Barmanka znajduje pilota, chwilę później ma problem z namierzeniem kanału, na którym emitowany będzie pierwszy mecz 1/8 finału tegorocznych mistrzostw. Nieco już podenerwowana, w końcu go znajduje. „Uff, czyli oglądamy”, obie z siostrą odetchnęłyśmy z ulgą. To oznaczało jedno: w końcu można było zacząć denerwować się meczem, a nie tym, że na tym prawie-końcu-świata nie będzie nam dane go zobaczyć.
CHOPIN TEŻ KIBICEM
W lokalu o ładnie brzmiącej nazwie Bar à Quai jesteśmy o tej porze prawie same. Prawie. Mecz wraz z nami ogląda znajomy dziennikarz z Hiszpanii, który na Wyspie Ré jest już od 8. czerwca, a więc od dnia, w którym do Francji przyleciała La Roja. Przy stoliku obok siedzi starszy pan, który zaraz po regulaminowym czasie gry znika. Jest też jeden z pracowników pubu, który przeżywa mecz, bo obstawił zwycięstwo Polski. I jedna Szwajcarka – najpewniej mieszkanka wyspy.
Jeszcze przed rozpoczęciem spotkania, wspomniany pracownik lokalu przynosi nam gazetę. W połowie po francusku, w połowie po angielsku, z wyraźnym entuzjazmem prosi, żebyśmy przeczytali opis pod wskazywanym przez niego zdjęciem. A na zdjęciu? Grób Fryderyka Chopina, mieszczący się na jednym z paryskich cmentarzy, przyozdobiony przez kibiców polskimi barwami. Flagi, szaliki i inne rekwizyty – Chopin był wczoraj kibicem przez wielkie „K”.
POLSKA PO FRANCUSKU
Kamil „Groziki”, Grzegorz „Kryszowiak”, „Piszek” czy Robert „Lewądowski” – mecz z francuskim komentarzem już choćby z tego powodu kwalifikował się dla nas do tych raczej wyjątkowych. Ale wyjątkowe było także to, jak tych niewiele otaczających nas wówczas osób przyjmowało nasze reakcje. Pełna sympatia i sto procent serdeczności!
Już w momencie, gdy padła bramka Kuby Błaszczykowskiego, otrzymywałyśmy pierwsze gratulacje i wyrazy uznania dla tego, co Polska prezentuje podczas tegorocznego turnieju. Im dalej, tym było ich więcej.
„KRYSZOWIAK” BOHATEREM
Gdy drogę do polskiej bramki znalazł Xherdan Shaqiri, w lokalu zapanowała cisza. Słyszeć dało się tylko stonowane oklaski wspomnianej Szwajcarki, która była pełna podziwu dla pięknego gola z przewrotki. My zresztą również.
Cisza kontynuowała aż do momentu, gdy okazało się, że do rozstrzygnięcia meczu potrzebna będzie dogrywka. No i karne – te oglądałyśmy z siostrą na stojąco, krzątając się z jednego do drugiego rogu lokalu. Gdy strzał Grzegorza „Kryszowiaka” okazał się celny, skoczyłyśmy na siebie radośnie. I choć nie do końca docierało do nas, co się właśnie stało, już wtedy rozpoczęła się kolejna lawina sympatii ze strony Francuzów.
VIVE LA POLOGNE!
Z baru wyszłyśmy w koszulkach Roberta Lewandowskiego, niosąc w ręku niewielką flagę Polski i poszukując w mocno grzejącym słońcu drogi do domu. Nagle obok nas zwalnia samochód, którego właściciel – otwierając okno – pyta, kto wygrał mecz. „La Pologne!”, krzyczę z radością, otrzymując w zamian oklaski w geście gratulacji. Przejeżdża kolejny, również obniża szybę, a ze środka pojazdu wydobywa się okrzyk: „Vive la Pologne!”. „Świetny mecz, gratulacje”, słyszymy dalej, gdy po drodze zachodzimy do jednego ze sklepów. Seria uśmiechów w naszą stronę kontynuuje.
To ostatnie wspomnienia, które zabieram ze sobą z Francji. Chwilowo hiszpańska Wyspa Ré zakończyła moją prawie dwutygodniową wyprawę na UEFA Euro 2016. O Hiszpanii kilka słów jutro, tymczasem z nostalgią pozdrawiam z lotniska w Modlinie!