W kolejnej odsłonie programu „Co za historia” wróciliśmy do wydarzeń z czerwca 1944 roku, a mianowicie do desantu w Normandii. Bitwa normandzka była największym zwycięstwem aliantów zachodnich podczas II wojny światowej.
Jak patrzy się na tę bitwę z dzisiejszej perspektywy oraz jak się ją pamięta? O to Wojciech Suleciński zapytał swojego gościa, którym był dr Jan Szkudliński, historyk wojskowości z Muzeum Gdańska. Aby jednak to zrozumieć, konieczne jest najpierw cofnięcie się nieco przed czerwiec 1944 roku i przeanalizowanie, jak do tego otwarcia oczekiwanego drugiego frontu doszło.
– Skąd w ogóle Normandia? Rozumiem, że powrót na kontynent był pewnego rodzaju idée fixe, zarówno ze strony aliantów zachodnich, jak i tez oczekiwań Stalina, który toczył te wielkie zmagania na wschodzie i cały czas dopominał się drugiego frontu. Z drugiej strony ten powrót już nastąpił, bo była Sycylia, były południowe Włochy, a ponadto w maju 1944 roku we Włoszech nastąpił przełom i w tych pierwszych dniach czerwca alianci wkroczyli do Rzymu – przypomniał Wojciech Suleciński. – Ale chyba to nie było jeszcze to, o co chodziło? Tak naprawdę powrót do Francji był tym, co było oczekiwane, tym co miało być elementem drugiego frontu i odciążeniem wschodu oraz odniesieniem własnego zwycięstwa? Czy tym była Normandia? – pytał prowadzący program.
– Francja to było właśnie to państwo, podbite cztery lata wcześniej przez hitlerowskie Niemcy. A Włochy? No cóż, wylądowano w tych Włoszech w roku 1943, Sycylia to lipiec, potem operacje na kontynencie włoskim, tylko ten front tam ugrzązł. Ugrzązł na prawie pół roku w tych górach, w tych wąskich gardzielach pomiędzy grzbietami górskimi, w tych dolinach, którymi trudno było atakować. A każdy, kto spojrzał na mapę, rozumiał to, że nawet jeśli alianci doszliby do północnych Włoch, to w dalszym ciągu jest potężna bariera Alp, która mogła jeszcze bardziej niż Apeniny powstrzymać ofensywę aliancką – wyjaśniał dr Jan Szkudliński.
raf