Michał Chaciński zdradza, że w planach festiwalu na przyszły rok jest szereg działań związanych z serialami. W tym roku plany te sygnalizowane są np. projekcją pojedynczych odcinków seriali nakręconych przez Agnieszkę Holland wyprodukowanych przez HBO współorganizatora gdyńskiego festiwalu.
– Rewolucja serialowa rozpoczęła się kilka lat temu od serialu „Rodzina Soprano”. W telewizji można zrobić coś o wiele bardziej złożonego niż w kinie. Dlatego, że zamiast 90 czy 120 minut ma się do dyspozycji aż 13 godzin. Chcieliśmy zwrócić uwagę na to, że w telewizji dzieje się bardzo dużo dobrego i bardzo często jest to na poziomie kina, realizowane przez ludzi kina – powiedział w Radiu Gdańsk Michał Chaciński.
Iwona Borawska: Witam serdecznie.
Michał Chaciński: Dzień dobry, witam.
IB: Ubiegły rok był rekordowy jeśli chodzi o frekwencję. 47 tysięcy widzów. Czy to jest dla Pana ważny sukces i cecha tego festiwalu? Jak Pan mierzy sukces kolejnych edycji? Bo to trzecia pod Pana dyrekcją artystyczną.
MC: To oczywiście jest ważne, bo to jest dowód na to, że po pierwsze, otwarcie festiwalu na Trójmiasto, w ogóle na widzów, którzy są spoza branży filmowej mogą się pojawić, kupić bilet i właściwie wziąć udział w dowolnym wydarzeniu festiwalowym ma znaczenie. Także mój pomysł na festiwal w Gdyni, czyli radykalne zmniejszenie filmów w konkursie głównym, a także dodatkowych konkursach. W tym przypadku naprawdę w konkursie głównym mamy właściwie połowę filmów, które się zwykle na nim znajdowały. Ale na całym festiwalu zjechaliśmy z poziomu dwustu kilku do stu kilku filmów. Okazało się, że widzowie zareagowali na to bardzo pozytywnie. Ja sam sobie dopisuję taką myśl, że ktoś pomyślał, że skoro to jest przebrane, to trzeba przyjść i oglądać, bo prawdopodobieństwo, że trafi się na coś nieudanego jest niewielkie. Ja faktycznie podpisuję się pod każdym tytułem, pod każdym z tych wyborów. Każdy film oglądam, zatem to jest naprawdę przesiane. Ale to nawet nie jest najważniejsze kryterium sukcesu festiwalu. Moim zdaniem funkcje tego festiwalu wśród całej serii różnych są przede wszystkim jednak dwie. Pierwsza to kwestia promowania polskiego kina wewnętrznie u nas w kraju. I ten komunikat, że jest kilkanaście bardzo ważnych, udanych filmów z danego roku, który idzie przez media w świat jest bardzo ważny. I oczywiście okazuje się, że w ciągu ostatnich dwóch, trzech lat, kiedy ja kieruję festiwalem, udało się doprowadzić do tego, że media nie interesują się tylko tymi trzema, czterema tytułami, które im się najbardziej spodobały, tylko właściwie całym konkursem głównym, czyli dwunastoma, czternastoma filmami. Druga funkcja to oczywiście komunikat, który idzie w świat, że mamy kinematografię, która potrafi co roku wyprodukować kilkanaście udanych, spełnionych artystycznie filmów. Cieszę się, że my jesteśmy taką częścią fali, która od pewnego czasu wzbiera i pokazuje, że rośnie zainteresowanie polskim kinem na świecie i jednocześnie rośnie liczba sukcesów polskiego kina. To jest zresztą szczególny rok.
IB: Mówił Pan o tym, że w jakiś sposób zrewidował listę gości zaproszonych z zagranicy. Że są to goście bardziej znaczący, też więcej mogący w sprawie promocji naszego kina zagranicą. Ale to są jakby dwa sposoby i dwa nurty. To znaczy z jednej strony mamy w tym roku w konkursie 14 filmów, które już często mają na swoim koncie nagrody na zagranicznych festiwalach. I ten rozgłos zyskują na własne konto i przyjeżdżają z tymi laurami tutaj, co też może mieć jakiś wpływ na ich popularność w kraju. Z z drugiej strony ci goście, którzy przyjeżdżają na nasz festiwal. Tuż po Wenecji, w trakcie Toronto, tuż po Montrealu, więc jak to się wszystko plasuje z takiego już światowego punktu widzenia czy z dalszej perspektywy? Nasz festiwal, nasza Gdynia.
MC: My jesteśmy festiwalem narodowym, czyli specyficznym tworem, który już szczerze mówiąc na mapie festiwalowej na świecie raczej zanika. Dlatego że niewiele jest kinematografii, które są w stanie zaproponować rzeczywiście co najmniej kilkanaście udanych filmów. Ale które w ogóle produkują na tyle dużo filmów, żeby co roku zaproponować uczestnikom odpowiednią liczbę seansów. My mamy narodowy festiwal, który trwa tydzień i którego program jest wystarczająco bogaty, żeby ten tydzień wypełnić.
IB: To już jest sygnał dla świata, że u nas jest świetnie.
MC: Nie przesadzajmy, że świetnie. Raczej jest tak, że mamy kinematografię, która jest dojrzała, która ma dokonania i z przeszłości, i teraźniejsze. Ale myślę, że bardzo ważne jest oczywiście to, że my też jesteśmy kinematografią, o której troszeczkę na przestrzeni ostatnich dziesięciu lat zapomniano. W latach 90 gdzieś tam poziom naszego kina zjechał. Także zjechała w dół liczba filmów. Właściwie z powrotem odbudowujemy świadomość, że po tych startych mistrzach, których wszyscy doskonale znają: od Andrzeja Wajdy, przez Agnieszkę Holland, Romana Polańskiego, Jerzego Skolimowskiego mamy teraz też znowu z powrotem średnie pokolenie twórców, którzy są ważni, realizują ciekawe filmy. Co też nie bez przyczyny się dzieje w ostatnich latach, którzy potrafią trochę szerzej spojrzeć na świat. W związku z tym, ostatnio realizują swoje filmy w koprodukcjach, znajdują dla swoich pomysłów pieniądze gdzieś za granicą.
IB: Na przykład Andrzej Jakimowski „Imagine”. Ale to nie jest jedyny. To jest jeden z bardzo wielu przykładów. Żałuje Pan, że „Wałęsy” Andrzeja Wajdy nie ma na festiwalu?
MC: Żałuje, bo to z jednej strony film mistrza, a z drugiej strony niesłychanie ważny film, także polityczny. Ale nie było takiej możliwości. Myśmy wcześniej planowali pokaz filmu, dlatego że Gdańsk chciał pokazać film na rocznicę porozumień sierpniowych. A o dacie premiery w Polsce decyduje wraz z producentami prezydent miasta Gdańska, który miał ogromny wkład również w produkcję tego filmu. Nam trochę w tryby weszła Wenecja. Okazało się, że pokaz w Wenecji ma się odbywać teraz, na samym początku września. W związku z tym z końcem sierpnia pokaz w Gdańsku przełożono na drugą połowę września. Gdynia niestety musiała się z tym zgodzić i u nas filmu nie będzie.
IB: Czternaście filmów w konkursie. Oczywiście Andrzej Wajda i tak by w konkursie nie startował, bo od lat tego nie robi. Zresztą ani w Gdyni, ani w Wenecji. Można by powiedzieć, że startują równorzędnie, bez względu na to jakie nagrody już tam mają na swoim koncie. Ale wysuwając na otwarcie festiwalu „Papuszę” Joanny i Krzysztofa Krauze w jakiś sposób akcentujemy wagę tego filmu czy nie?
MC: Wagę filmu na pewno. Oczywiście to jest szczególny film. To film twórców, którzy na festiwalu byli wielokrotnie nagradzani. Ale ważniejsze dla mnie właściwie jest to, żeby walczyć z takim przeświadczeniem, które jeszcze w branży działało parę lat temu. To znaczy, że na początek festiwalu pokazuje się coś mało ważnego. Było jakieś takie założenie wewnętrznie, że albo pokazujemy film, który może wiąże się z wybrzeżem i to jest klucz. Albo coś co pokazać trzeba, ale właściwie nie wszyscy muszą na to przychodzić. Odwrotnie. Od ubiegłego roku, kiedy festiwal rozpoczęliśmy filmem „Jesteś Bogiem”, definitywnie chcemy zacząć od mocnego uderzenia. Od filmu, który wiadomo, że widzowie muszą obejrzeć, że jest oczekiwany i na sam początek festiwalu bardzo wysoko zawiesza poprzeczkę.
IB: Dawid Ogrodnik, gwiazda filmu „Jesteś Bogiem” a także gwiazda filmu „Chce się żyć”, który mówił o tym, że trochę go to męczy i nie bardzo się z tym zgadza, że tak trzeba jeździć po festiwalach, że filmy promuje się w ten sposób. On by chciał, żeby ludzie po prostu przyszli do kina.
MC: Pamiętajmy, że to sytuacja aktora. Reżyser zwykle jest znacznie chętniejszy do tego, żeby promować film. Bo wiadomo, że reżyser ma jeden projekt na kilka lat, a aktorzy mają kilka projektów w roku. I doskonale wiem od aktorów, którzy są często zobowiązani umowami produkcyjnymi do tego, żeby jeździć z filmami, że dla nich to jest paradoksalnie najcięższy moment pracy. To znaczy, że nie mogą kontynuować swojej normalnej pracy w teatrze czy być na innym planie filmowym. Muszą jeździć w miejsca gdzie zwykle z jeden strony są twarzą, którą ktoś chce pokazać, a z drugiej strony muszą opowiadać o roli, z którą już nie mają nic wspólnego, bo kręcili ją prawdopodobnie sześć, osiem, może dziesięć miesięcy temu. To trochę specyficzna sytuacja, gdzie opowiada się o tym co robiło się rok temu mimo że prywatnie dla danego aktora dużo ważniejsze są oczywiście role, które właśnie w tym momencie powinien grać.
IB: Ale wróćmy do tego, że chodzi o to, żeby ludzie chodzili do kina, chodzili też na polskie filmy.
MC: Ale nikt nie wypromuje filmu lepiej niż znany aktor. W szczególności aktor, który ma taką swoją specyficzną rolę jak ta Dawida Ogrodnika, czyli osoby z porażeniem mózgowym, która na ekranie, na naszych oczach przekształca się w kogoś zupełnie innego.
IB: On schudł kilka kilogramów, trenował z mimem. Ale myślę, że ważne są też tematy. Czego dowodem jest choćby „Układ zamknięty” Ryszarda Bugajskiego, który zebrał ogromną widownię. Okazało się, że to jest coś bolącego, coś ważnego, fascynującego. Bez względu na to co myślimy o samym filmie, bo można mieć jakieś zastrzeżenia. Wydaje mi się, że w tym roku co się spojrzy, to tytuł jest ważny z takiego czy innego powodu. A to ksenofobia, a to sprawy polityczne, szaleństwo, niepełnosprawność, dzieci mające dzieci.
MC: Moim zdaniem bardzo ciekawe jest to, że my nie jesteśmy dzisiaj w stanie przyłożyć jednego klucza do polskiego kina. Kiedy spojrzymy w tym roku, dwa, trzy lata temu na ten konkurs główny, to wychodzi nam to, że za każdym razem mamy kilkanaście filmów, które ani nie prezentują żadnej szkoły, ani nie są nakręcone w określonej stylistyce. To za każdym razem jest wypowiedź albo artystyczna, albo niekoniecznie, bo to może być wypowiedź rzemieślnika, która w danym momencie się udała. Ale za każdym razem widzimy, że to jest coś niemal osobnego: tematy, stylistyka, to jak do nas mówią twórcy. To już się w polskim kinie na tyle dobrze rozstrzeliło, że możemy powiedzieć, że właściwie każdy znajdzie w nim coś dla siebie. To nie jest klucz mojego doboru. Ja tego konkursu głównego nie dobieram tak, żeby tutaj się znalazły filmy, które się od siebie różnią. To raczej jest po prostu skutek tego, że nasze kino dzisiaj na szczęście nie podlega jakimś pojedynczym falom czy wpływom.
IB: Czternaście filmów w konkursie głównym, jedenaście w panoramie. W tym osiem debiutów. Ale to oczywiście nie jest cały festiwal. Przyznaję, że chociaż ja jako dziennikarz na pewno znowu poddam się temu rytmowi konkursu głównego, bo nie da się tego uniknąć, to będę jednocześnie zazdrościć tym, którzy mogą w tym czasie robić zupełnie inne rzeczy. Zupełnie fascynujący wydaje mi się pomysł „Zagubionych w przestrzeni”. I zastanawiam się, czy to „Kongres” Ali Folmana związanego z naszym festiwalem, bo był jurorem i znakomitego reżysera filmu animowanego „Walc z Baszirem” tutaj sięgnął po Stanisława Lema. Czy to sprawiło, że Pan przypomniał sobie o filmach, które poza „Przekładańcem” Wajdy właściwie nie są znane? Stare polskie science fiction, bardzo skromne, bez efektów specjalnych. Po prostu mądre, dziwne kino.
MC: Nie, to był przypadek. To, że akurat Ali Folman w dzień urodzin Lema będzie w Gdyni pokazywał „Kongres” według „Kongresu Ideologicznego” to tak się po prostu zbiegło. Natomiast cały ten pomysł „Zagubione w przestrzeni” wziął się z mojej pracy w TVP Kultura z profesorem Markiem Henrykowskim nad największą w historii retrospektywą polskiego filmu telewizyjnego, którą robiliśmy pod hasłem „Tele Kino”. Tomek Kolankiewicz z działu filmowego TVP Kultura ten przegląd zaprogramował po sygnale z mojej strony, że przecież myśmy wygrzebali zupełnie niesłychane rzeczy z archiwów telewizji. Myśmy po prostu w ciągu tych kilku lat pracy z profesorem odkryli, że są zapomniane rozdziały polskiego kina. Że te rozdziały często dotyczą właśnie kina gatunków, czyli czegoś na co my narzekamy, że Polacy tego nie potrafią albo nigdy tego nie mieli. I okazuje się, że my często pozapominaliśmy o tym, że znakomici, doświadczeni twórcy mieli możliwość poszaleć w telewizji i z tej możliwości skorzystali, mimo że w kinie realizowali zupełnie inne opowieści. Filmy Janusza Majewskiego czy Andrzeja Wajdy jak „Przekładaniec” to jest kino si-fi, które jest zrobione z przymrużeniem oka. Często ma charakter anegdoty, ale oprócz tego jest na świetnym poziomie realizacyjnym z wykorzystaniem absolutnie znakomitych aktorów. Więc co ważne to jest przegląd, który nie ma na celu wywołania uśmiechu politowania u widza, tylko odwrotnie. Film ma na celu pokazanie, że istnieje jakaś twarz polskiego kina o której myśmy trochę zapomnieli. Bardzo się cieszę, że udało się wprowadzić to do programu festiwalu, bo zainteresowanie tą sekcją jest ogromne.
IB: Będzie specjalny cykl związany z HBO i serialami. Tu seriale wchodzą w krąg naszych zainteresowań, stają się bardzo odważnym środkiem wyrazu. Tak jak np. „Krzew gorejący” Agnieszki Holland, ale nie tylko. Czy tu, tak jak kiedyś kino telewizyjne, czy film telewizyjny, może będzie kiedyś miejsce dla seriali?
MC: To wiąże się z dwoma elementami. W moim odczuciu w ciągu ostatnich dziesięciu, dwunastu lat telewizja bez najmniejszych wątpliwości wyprzedziła kino. Rewolucja serialowa rozpoczęła się kilkanaście lat temu właśnie od HBO od takich seriali jak chociażby „Rodzina Soprano”, które pokazały, że w telewizji można zrobić coś bardziej złożonego, na dużo lepszym poziomie i wyśmienicie zrealizowanego i zagranego niż w kinie. Dlatego że zamiast 90 czy 120 minut mamy trzynaście godzin na opowieść. Z jednej strony chcieliśmy zwrócić uwagę, że w telewizji dzieje się bardzo dużo dobrego i że bardzo często jest to nie tylko na poziomie kina, ale realizowane przez ludzi kina. Z drugiej strony HBO jest nowym partnerem festiwalu. W tym roku z racji różnych przetasowań na rynku medialnym Canal+ po długim okresie udziału w komitecie organizacyjnym musiał się wycofać. Można powiedzieć, że na jego miejsce pojawia się stacja, która ma fantastyczne dokonania jeśli chodzi o produkcję telewizyjną. Można powiedzieć, że jest to klasa sama w sobie. Mogę zdradzić, że w naszych planach od przyszłego roku jest cały szereg różnych działań, które mają zahaczać o pracę ze scenariuszem, o pracę nad serialem telewizyjnym. A sygnalizujemy to w tym roku pokazując te produkcje HBO, które wiązały się z Agnieszka Holland. Czyli albo pełnometrażowe filmy takie jak „Strzał w serce”albo pojedyncze odcinki seriali takich jak „Prawo Ulicy”.
IB: A jeśli włączymy jakiś polski kanał, to pewnie trafiłoby się wśród seriali bardzo łatwo na „Noce i Dnie” Jerzego Antczaka. To oczywiście film kinowy, ale także serial. A Jerzy Antczak otrzyma platynowe lwy w tym roku.
MC: Tak, to najwyższa nagroda festiwalowa. To taki głęboki ukłon festiwalu w stronę mistrza polskiego kina, kogoś kto miał wielki wkład w rozwój polskiego kina i polskiej kultury w ogóle. I co bardzo ciekawe, pan Jerzy Antczak i pan Jadwiga Barańska także pojawią się na festiwalu, przylecą ze Stanów. Okazało się w trakcie naszych przygotowań, że pan Antczak przygotowuje także nową wersję Nocy i Dni. To znaczy podchodzi do filmu, montując go, skracając jak się okazuje ponad trzydzieści minut. Nikt z nas jeszcze tej nowej wersji nie widział. Ona przyleci do nas razem z reżyserem. Jestem bardzo ciekaw tego pokazu bo też pan Jerzy Antczak to jest postać, która bynajmniej nie straciła wyczucia pulsu kina. To jest aktywny wykładowca, człowiek, który ma ciągły kontakt z amerykańską młodzieżą, z młodymi reżyserami. Także ja dużo sobie obiecuję przed tym pokazem, ciekaw jestem jak teraz wyglądają”Noce i dnie”.
IB: Wiemy, że będzie Janusz Antczak, Jadwiga Barańska, Agnieszka Holland, Janusz Głowacki. Nie będzie Romana Polańskiego, ale będzie jego film „Wenus w futrze”. Gdybyśmy mogli jeszcze kusić kogoś, aby zajrzał na czerwony dywan, powiedzieć czyja obecność jest oczekiwana?
MC: Proszę przede wszystkim przejrzeć listę filmów konkursowych. Tam niemal za każdym razem pojawiają się ważne i znane nazwiska. Bardzo się cieszę, że festiwal w Gdyni jest dobrze postrzegany przez branżę bo zawsze był i pozostaje miejscem, które jest wizytówką naszego kina. Co oznacza, że trzeba tam być. Zatem jeżeli mamy „Układ zamknięty” z Januszem Gajosem, Gajos nie odmawia, pomimo tego że jest bardzo zajęty przez teatr. Cała plejada polskich aktorów i aktorek grających pierwszoplanowe i drugoplanowe role w filmach oczywiście będzie na miejscu.
IB: Oczywiście będzie też konkurs młodego kina i przegląd kina niezależnego i będzie można zobaczyć etiudy filmowe jeszcze studenckie twórców dziś znanych ale ciągle jeszcze młodych. I mnóstwo innych atrakcji także warsztaty, spotkania na które zapraszamy. Będzie się Pan starał, będzie Pan chciał być znowu dyrektorem artystycznym tego festiwalu? Bo ten kontrakt się kończy.
MC: Tak, ja podpisałem kontrakt na trzy edycje, ale jednocześnie od samego początku mówiłem komitetowi organizacyjnemu, żeby po pierwsze wypróbować najróżniejsze rozwiązania. Po drugie, żeby przyzwyczaić branżę do nowej formuły. A po trzecie, żeby rzeczywiście nie wykonywać szokowej terapii, tylko krok po korku iść coraz dalej. Właściwie trzeba czterech, pięciu lat tak, żeby na dobre zreformować festiwal. Zatem mam taki plan, żeby iść dalej. Ale oczywiście komitet organizacyjny będzie tę decyzję podejmował po tej edycji gdzieś dopiero jesienią.
IB: Dziękuję za rozmowę.
MC: Dziękuję.