Cztery tygodnie temu wyruszyli z Sopotu, wioząc do obwodu donieckiego dla żołnierzy najpotrzebniejsze rzeczy. Zabrali ze sobą to, czego najbardziej brakuje na froncie. Fundacja „Zupa na Monciaku” tym razem dotarła niemal do samej linii frontu, aby dostarczyć walczącym ciepłą odzież, hełmy i agregaty prądotwórcze. Pomoc już dotarła do potrzebujących, wolontariusze właśnie wrócili do Polski, a o tym wyjeździe w rozmowie z Anną Rębas opowiedziała Aleksandra Kamińska.
– To był jeden z naszych najdłuższych wyjazdów na Ukrainę. Miały być dwa tygodnie, a trwało to ostatecznie cztery. Zakładaliśmy, że w ciągu dwóch tygodni uda nam się dostarczyć dary i w sumie to się udało. Ale kolejne dwa tygodnie zajęło nam zdobycie wszystkich niezbędnych dokumentów koniecznych do wyjazdu z Ukrainy do Polski. Tego się nie spodziewaliśmy – opowiadała Aleksandra Kamińska.
– Odwiedziliśmy wiele miejscowości, spotkaliśmy się z wieloma żołnierzami, wszystko przekazywaliśmy w ich ręce. Z wieloma osobami byliśmy poumawiani już wcześniej, ale na miejscu dołączały do nich kolejne osoby. Musieliśmy się zmierzyć też z kolejną „akcją” pod hasłem „brak samochodu”. Bardzo szybko udało nam się z tym uporać, dzięki ogromnemu, zdalnemu wsparciu z Gdańska. I tak oprócz tych wszystkich darów, które wieźliśmy, kupiliśmy żołnierzom samochód. To, co różniło ten transport od poprzednich, to to, że tym razem pojechaliśmy z pomocą skierowaną typowo do żołnierzy. I to, co mnie najbardziej zaskoczyło, to było to, że żołnierze wyjątkowo oszczędnie korzystali z pomocy. Nie chcieli wziąć jak najwięcej i jak najszybciej, tylko martwili się tym, czy starczy dla ich kolegów i że może ktoś tego będzie potrzebował jeszcze bardziej – opowiadała Kamińska.
POSŁUCHAJ CAŁEJ ROZMOWY:
raf