„Gastrobanda – czyli wszystko co powinieneś wiedzieć, zanim wyjdziesz zjeść” Kamila Sadkowskiego i Jakuba Miliszewskiego to książka, którą lekko się czyta. O ile nie jesteś weganinem, bo autorzy dość ostro rzucają mięsem dosadnie pisząc o codziennej rzeczywistości polskiej gastronomii. Dlaczego ten język jest tak mocny? Bo tak wygląda życie od kuchni mówią autorzy. Rzeczywistość prowadzenia restauracyjnego biznesu ma się zupełnie inaczej do wyidealizowanych obrazków serwowanych w popularnych programach kulinarnych. W tej książce zaskakuje wszystko, nawet rozdział o tym kto właściwie pracuje w restauracji. Oto krótka charakterystyka najniższego szczebla w hierarchii:
„Pomywaczki, czyli królewny na zmywaku. Zastanawiałeś się kiedyś nad tym, kto właściwie zmywa po twoim czipsie z siana z jarzębiną sous vide? Ano właśnie one. Królewny. Większość tych, które poznałem osobiście, to były miłe i pracowite osoby do momentu, gdy się po cichaczu nap…y w pracy alkoholem podprowadzonym z baru.[…]
Miałem na przykład do czynienia z Krysią, która ciągnęła wódę cały czas i pod koniec dnia zawsze, ale to zawsze była nawalona. Do dzbanka z herbatą dolewała sobie gorzały, i to różnej – trafiało tam wszystko, co się nawinęło rano podczas sprzątania restauracji. Ale zdarzało jej się też pić z gwinta, co kończyło się nieciekawie, jak na przykład wtedy, gdy znaleźliśmy ją o 11:00, kiedy wszyscy pracownicy przyszli do restauracji. Była tak pijana, że leżała na schodach między salą a barem w kałuży moczu i machała rękami, odganiając muchy.
Krysia była strasznym penerem. Powiedziałbym, że klasycznym miejskim żulem. W wolnej chwili zbierała puszki i butelki, żeby mieć parę groszy na chlanie.[…] Zazwyczaj z takimi właśnie ludźmi ma się do czynienia na zmywaku. Na ogół jest im absolutnie wszystko jedno, co robią, byleby się znalazło parę złotych i było co chlać. Kuchenne kariery od pucybuta do milionera, czyli od pomywacza do szefa kuchni albo przynajmniej kogoś bardziej poważanego, pewnie się zdarzają, ale nie są częste.”
Posłuchaj audycji o „Gastrobandzie„
Autorzy „Gastrobandy” w Radio Gdańsk.
„Gastrobandę” można potraktować jak zbiór anegdot, ale też podręcznik prowadzenia gastronomicznego biznesu, bo przecież prowadzenie klimatycznej knajpki to prawie powszechne marzenie. Warto jednak pamiętać, że słońce rzuca cień i autorzy dość mocno to uświadamiają. Na dowód jeszcze jeden anegdotyczny fragment z „Gastrobandy”, teraz o barmanach.
„Klient przy barze wcale nie musi być podpity, żeby opowiedzieć ci historię swojego życia. Po kilku głębszych jedynie się rozkręci. Ale przecież przyszedł tam, żeby się narąbać, więc prędzej czy później barman będzie miał tej nocy do czynienia z jego pijaną w sztok wersją. A wtedy zdarzają się różne historie.
Miałem kiedyś stałą klientkę, która przychodziła razem z mężem. Zawsze zostawiali dobre tipy. Pewnego razu trochę się posprzeczali i on wyszedł, zostawiając ją przy szklance. Strasznie się najebała. W pewnym momencie wywaliła nogi na bar, rozsiadła się na tym hokerze, zaczęła wyrywać sobie włosy z głowy. I taka nawalona zabełkotała do mnie:
– A jak Ty masz na imię?
– Kamil.
– A ja ci, ku..wa, nie wierzę!
I się zaczęło. Histeria i krzyki. Powiedziałem do ochroniarza: „stary, zostawiam cię z nią, bo nie mam siły na ten pijacki beł-kot”. A ten gość wystawił ją za hotel, za bramę na mróz, a było ku… zimno, i zapomniał, że ona w ogóle istnieje. Po prostu wy… ją na zbity pysk. Nie chciałbym mieć jej kaca i jej przeziębienia. Nie wiem, jak dotarła do domu, ale dotarła, bo jej mąż jakieś dwa dni później przyszedł i pytał, co się z nią stało tego wieczora. Po tym już się nie pojawili w lokalu.”