Polskie kwiaty zamiast chińskich biustonoszy. Recepta na handel uliczny w Gdańsku

– Gdybym zobaczył strażnika miejskiego przepędzającego starsze panie sprzedające pietruszkę czy cztery jabłka, czułbym zażenowanie, mówił w Komentarzach Roman Daszczyński, dziennikarz Gazety Wyborczej Trójmiasto. Prowadzący Komentarze Jacek Naliwajek przyznał, że nielegalni handlarze na ulicach Gdańska nie przeszkadzają mu. Jego zdaniem, mogą sprzedawać nawet w reprezentatywnych punktach miasta, jeśli ludzie chcą od nich kupować. – To jest problem trochę wydumany. Jeżeli jest potrzeba, ludzie kupują np. przy Bramie Wyżynnej biustonosze, majtki, koszule, inne rzeczy, to dlaczego tam ich nie sprzedawać? Dlaczego nie zrobić tam miejsc do sprzedaży? Dlaczego mamy mówić, że w takich pięknych okolicznościach nie pasuje sprzedaż takich rzeczy? Dlaczego zabraniać osobom, które przynoszą z działki pietruszkę, marchewkę, pomidory i sprzedaży poza systemem rynku?

– To są dwie różne sprawy, skomentował Wojciech Suleciński, dziennikarz TVP Gdańsk i prowadzący audycję „Co za historia” w Radiu Gdańsk. – Uważam, że osoba, która ma własną działkę i próbuje sprzedać z niej płody rolne, powinna mieć np. miejsce, gdzie można kupić ekologiczne przetwory. Miasto powinno darmowo udostępniać stolik, gdzie można handlować. I wtedy ludzie, którzy są zainteresowani kupieniem czegoś takiego, byliby bardzo zadowoleni, że kupują coś, co jest z pewnych rąk, prawdziwego producenta. Cudowne rozwiązanie.

– Natomiast czymś innym jest próba powrotu Polski do takiego klimatu przełomu lat 80. i 90., czyli szczęk i łóżek, kontynuował dziennikarz. – Wydaje mi się, że nie jesteśmy w tej chwili na tym etapie gospodarczym, aby uznawać, że to jest coś, co polską gospodarkę jest w stanie wyciągnąć z przepaści i uratować określoną grupę ludzi przed prawdziwym bezrobociem.

Roman Daszczyński uważa, że warto zastanowić się nad motywacją władz ścigających nielegalnych sprzedawców. – Czy tutaj problem jest brak opłat ze strony tych osób, czy one są według władz miasta nieestetyczne, w związku z czym nie mają prawa sprzedawać, choćby się opłacili? – Ja zawsze słyszę argument, że nie można sprzedawać przy historycznym ciągu, na wejściu na Trakt Królewski, biustonoszy, majtek, koszuli, odpowiedział mu Naliwajek.

Marek Ponikowski przyznał, że nigdy nie widział, by w okolicach gdańskich zabytków stały stragany. – Jeśli rzeczywiście tam coś takiego jest, to nie jest najlepszy pomysł, żeby to było akurat w tym miejscu. Skoro przez parę miesięcy tak poważnie dyskutowaliśmy o samochodach na Targu Węglowym… Wolę żeby w miejscu łóżek z biustonoszami stanęły np. kwiaciarki, które tworzyłby klimat miejsca. Nie można łączyć perły zabytkowej Gdańska z jakimś nędznym straganem. Wprawdzie nie jestem antychiński, ale podejrzewam, że te majtki, itd., to import z Dalekiego Wschodu. A kwiaty są polskie.

– W rejonie hali przy takim murku sąsiadującym z Klasztorem Dominikanów zawsze stoi grupa starszych pań. Jedna sprzedaje pietruszkę, inna cztery jabłka na krzyż. To ma swój koloryt. Gdybym zobaczył strażnika miejskiego przepędzającego te kobiety, czułbym zażenowanie, podsumował Daszczyński.

Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj