„Mówili nam, żeby te wybory bojkotować, bo to nie prawdziwa demokracja, tylko układ”

– To były takie momenty, jak z papieżem, kiedy ludzie zaczynali siebie liczyć, nagle widzieli, że jest ich dużo. Miałem poczucie, że to jest dobry ruch, który otwiera te kurki z wolnością, tak Marek Wałuszko z TVP Gdańsk w Komentarzach Radia Gdańsk wspominał przygotowania do pierwszych wolnych wyborów w Polsce. Marek Wałuszko był jednym z tych, którzy 4 czerwca 1989 roku oddali swój głos i zaważyli na losach Polski. – Nie byłem przeciwny głosowaniu, choć pamiętam różne dyskusje na ten temat. Krzysiu Skiba mówił „nie idziemy na żadne wybory, bojkotujemy je, to nie są prawdziwe wybory”. Jednak ja postanowiłem zagłosować. Przekonałem do tego całą rodzinę, stworzyłem taką miniakcję „znajdź dowód babci”, żeby też wszystkie możliwe babcie będące w rodzinie poszły, wspominał Wałuszko.

Dziennikarz TVP zaznaczył, że wziął udział w głosowaniu, bo czuł, że Solidarność powoli chyli się ku upadkowi. – Miałem takie przeświadczenie, zarówno po strajkach majowych, jak i po sierpniowych, że Solidarność nie wydoli, że to już nie jest ta organizacja, bo jest bardzo słaba i nie jest w stanie prowadzić walki. I że trzeba ją jakoś galwanizować, bo jeśli teraz tego nie zrobimy, to będzie jeszcze słabsza i już nikt jej nie podniesie. W 1988 Lech Wałęsa już przez tych młodych stoczniowców prawie nie był słuchany, podkreślał Marek Wałuszko.

W wyborach o mały włos nie zagłosowałby prowadzący Komentarze Mariusz Nowaczyński. Dziennikarz przyznał, że w tamtych czasach silnie ulegał wpływom. – Pamiętam tę atmosferę i swoje rozdarcie. Młodzi ludzie, jak to młodzi, są dość radykalni w poglądach. Mi wtedy blisko było do haseł Solidarności Walczącej, Federacji Młodzieży Walczącej, Andrzeja Gwiazdy, który stał się patronem tych środowisk – żeby te wybory bojkotować, dlatego że nie były wolne i to nie była prawdziwa demokracja, a efekt układu Okrągłego Stołu.

– Wahałem się, ale w końcu poszedłem, uległem tej atmosferze, wspominał Nowaczyński. – Wziąłem znaczek Solidarności z 80. roku, już pożółkły, który leżał u taty w szufladzie. Wpiąłem go i poszedłem na wybory. Siła emocji zdecydowanie była po stronie obozu solidarnościowego.

– Ja nie miałem takich mocnych sympatii jak Ty, i przekonali mnie do tego, żeby pójść. Ufałem stronie warszawsko-wałęsowskiej, skomentował Wałuszko. – Uważałem, że trzeba pójść i spróbować zrobić coś legalnie, że to ma sens. Byłem na kilku spotkaniach wyborczych, gdzie do głosowania przekonywali bracia Kaczyńscy, Jacek Merkel, Jan Krzysztof Bielecki i inni. Spotkania odbywały się w klubach osiedlowych lub na świeżym powietrzu. To były takie momenty, jak z papieżem, kiedy ludzie zaczynali siebie liczyć, nagle widzieli, że jest ich dużo. Miałem poczucie, że to jest dobry ruch, który otwiera te kurki z wolnością, uważa Wałuszko.

Maciejowi Kosycarzowi z Agencji KFP z tamtego okresu najbardziej zapadła w pamięć samo przygotowanie do wyborów i kampania. – Pamiętam oplakatowany Gdańsk. Czegoś takiego wcześniej nie było. Koniec maja, początek czerwca i nagle pojawiają się wielkie banery, zbieranie podpisów, słupy ogłoszeniowe zaklejone słynnymi plakatami z Wałęsą. Strona rządowa też się zaktywizowała. Pamiętam hasło PZPR: „My słowa dotrzymujemy”. Trochę mnie dziwiło to hasło, wspominał ze śmiechem Kosycarz.

ao/marz
Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj