Ponad 30 polskich firm z branży jachtowej zrywa współpracę z Rosją. Wstrzymano między innymi transakcje, zamrożono także zaliczki na nowe jednostki. Jakie skutki wojny w Ukrainie poniesie polski przemysł jachtowy? Na ten temat Iwona Wysocka rozmawiała z prof. Markiem Grzybowskim, prezesem Bałtyckiego Klastra Morskiego i Kosmicznego oraz Tomaszem Chamerą, prezesem Polskiego Związku Żeglarskiego.
– Przemysł jachtowy sobie poradzi, bo przez 30 lat zdobył dobrą markę i pozycję na rynkach międzynarodowych. Wielu brokerów uzależniło swoją współpracę i sprzedaż od produktów z polskiego rynku. Wypadnięcie rynku rosyjskiego tego nie zburzy, tym bardziej że obliczu pandemii wielu ludzi nastawiło się na to, że będzie spędzać wczasy samodzielnie i na wodzie. Nie w środowisku turystyki pobytowej, ale turystyki żaglowej i jachtowej. To będzie się rozwijać. Jacht jest praktycznie jak karawan. Daje możliwość przemieszczania się w dobrych warunkach do wielu miejsc, do których nie dotrze się w normalnych warunkach – mówił prof. Marek Grzybowski.
– Nie ma co ukrywać, że każda wojna rodzi problemy ekonomiczne, na które wszyscy musimy się przygotować. Ważne jest, żeby zminimalizować to ryzyko. Chociażby fakt, że 25 procent stali pochodzi z Rosji i Ukrainy, to czynnik, który ma znaczenie w wielu branżach, podobnie jak strefa produkcyjna. Jestem pod wrażeniem działalności naszego biznesu wodniackiego. Przychody to niezwykle ważna sprawa w kontekście zachowania pełnej funkcjonalności w swojej branży, ale działa tu pełna solidarność z tym, co się dzieje i pełne nastawienie przeciw działaniom wojennym. Te rzeczy są ponad biznes i ponad pieniądze. Natomiast nasza branża z pewnością liczy sobie przychody i działania są podejmowane na bieżąco – komentował Tomasz Chamera.
ua