We wtorek Sejm rozpoczął prace nad rządowym projektem ustawy o dodatku węglowym. Ma ona zastąpić rozwiązania zawarte w ustawie o maksymalnej cenie węgla na poziomie 996,60 zł. Jak zapowiedziała minister klimatu i środowiska Anna Moskwa, dodatek będzie wypłacany w wysokości 3 tys. zł na odbiorcę, na każde gospodarstwo domowe, które jest zarejestrowane w Centralnej Ewidencji Emisyjności Budynków lub złożyło wniosek ze wskazaniem źródła ogrzewania opartego o węgiel.
O problemach z węglem, a także rządowych rozwiązaniach, rozmawialiśmy w programie „Ludzie i Pieniądze”. Gośćmi Michała Pacześniaka byli Andrzej Sadowski, założyciel Centrum im. Adama Smitha oraz Artur Kiełbasiński, redaktor naczelny „Dziennika Bałtyckiego”.
– Poprzednia ustawa nie była specjalnie konsultowana co do skutków z przedstawicielami realnej gospodarki. Okazało się, że trudno będzie uzyskać taką cenę od dystrybutorów węgla, bo na zwrot tej różnicy musieliby czekać wiele miesięcy, a przy dzisiejszej inflacji, jest to dal nich ewidentna strata. Trudno sobie wyobrazić, że chcieliby wziąć udział w dystrybucji, która jest dla nich pozbawiona sensu ekonomicznego. Dlatego ta korekta wskazuje na próby poszukiwania innego rozwiązania. Co nie oznacza, że żadna rekompensata nie zapewni węgla – komentował Andrzej Sadowski.
– Istotą problemu jest to, czy węgiel będzie w ogóle dostępny i kiedy będzie. Nie jest powiedziane, że cały węgiel musi być dostępny już w październiku, te dostawy mogą być przesunięte w czasie. Kluczowe jest to, czy będą zapewnione dostawy węgla, bo przypomnijmy, że nie tylko Polska boryka się z tym problemem. U nas oczywiście skala tego jest bardzo duża, bo przyjmuje się, ze 4 miliony rodzin w Polsce mieszka w lokalach ogrzewanych węglem. Tu jest dużo niepewnych elementów – podkreślał Artur Kiełbasiński.
mm