„Ciągle chcemy coś sprzedać, ma być kolorowo, krzykliwie, atrakcyjnie, a sztuka jest nie po to…”

Mieszka z mężem rzeźbiarzem w jego rodzinnej wsi Rodowo. Ciągle nie jest tu u siebie. Urodziła się na Śląsku, studia skończyła w krakowskiej ASP. Ale czerpie ze środowiska, w którym przyszło jej żyć, z religijności przedtem jej tak obcej, z obyczajowości. To tutaj zaczęła malować figuratywne obrazy, portrety, postaci dzieci i kobiet utrzymane w monochromatycznej, szarej kolorystyce.

– Ciągle chcemy coś sprzedać, ma być kolorowo, krzykliwie, atrakcyjnie, a sztuka jest nie po to… Mam głód mądrego obrazu i jeśli malarstwo wciąż żyje to jest po to, żeby mówić. O sobie i o świecie.

Ostatnio na obrazach Beaty pojawił się lśniący srebrną nicią lub krwistoczerwony, przypominający stygmaty haft. Haftowanie to mantra i przynoszące mimo wszystko odpoczynek rękodzieło. Beata Białecka pracuje systematycznie, ale maluje niewiele. I nie lubi pozbywać się swoich obrazów.

Zajrzyj na stronę artystki >>> TUTAJ.

Posłuchaj reportażu Małgorzaty Żerwe z cyklu Artyści: „Beata Białecka – głód mądrego obrazu”:

Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj