Budowlańcy mieli wyremontować klinikę weterynaryjną w Gdańsku. Wzięli pieniądze i zniknęli [SOS REPORTERZY]

(Fot. Archiwum prywatne)

Pani Ania, lekarz weterynarz z Gdańska, buduje w Pieckach-Migowie klinikę dla zwierząt z chorobami nerek. Ma to być szpital z prawdziwego zdarzenia dla czworonożnych przyjaciół. Inwestycja warta jest ponad 350 tysięcy złotych. Kobieta wynajęła ekipę budowlaną z Gdańska i zapłaciła jej ponad 160 tysięcy złotych. Pracę ruszyły, ale potem nagle, z dnia na dzień, po przekroczeniu kolejnego terminu, wykonawca po prostu zniknął.

Część pomieszczeń pozostawiono w stanie surowym. Pani Ania jest załamana, bo utopiła pieniądze i nadal nie może pracować.

– Miało tu powstać specjalistyczne centrum weterynaryjne dostosowane do potrzeb pacjentów, o wysokim standardzie i z dużym zapleczem możliwości technicznych. Ekipa została znaleziona w internecie. Pierwsze negocjacje były najprawdopodobniej prowadzone z kimś innym. Ta firma miała pod swoją opieką kilka niezależnych ekip i dla jednej z nic szukała zlecenia. Krótko przed tym, jak podpisaliśmy finalną umowę, doszło do kłótni między tymi dwiema firmami, bo budowlańcy nie wywiązali się z wykonania trzech innych inwestycji. Tamta firma nie przedstawiła nam tej historii. Być może wzięli prowizję, więc nie mieli żadnego interesu, żeby powiadomić nas o zaistniałej sytuacji. Ostateczna umowa została podpisana z drugą firmą, tą, która pozostawiła po sobie takie zgliszcza – relacjonuje pani Ania.

WYKONAWCA BEZ SPECJALISTYCZNEJ WIEDZY

Czy od początku widać było, że coś jest nie tak w tym wszystkim? – Ja nie mam wiedzy budowlanej. Dopiero jak przyszli rzeczoznawcy i ocenili stan zaawansowania prac, to wychodziły tak rażące błędy, że można było złapać się za głowę. Oczekiwałam, że zapłacę komuś za wykonanie realizacji i będę mogła spać spokojnie. Ta inwestycja wymagała dosyć specjalistycznej wiedzy. W planach było rozprowadzenie instalacji tlenowej po całym lokalu tak, żeby w każdym gabinecie był do niej dostęp. Wszystko zostało jednak wykonane na złych rurach, łączeniach czy zaworach. Ja nie posiadałam takiej wiedzy, żeby ocenić w trakcie realizacji, czy materiał jest dobrany prawidłowo – tłumaczy właścicielka lecznicy.

WSZYSTKIE POMIESZCZENIA ZALANE

Jak długo i ile osób pracowało przy remoncie? – Na stałe były tu trzy lub cztery osoby. Doraźnie przychodził także ktoś jeszcze, żeby wykonywać określone prace. Gdy okazało się, że hydraulik wykonał instalację źle, to wykonawca poszukał innego, aby sprawdził, czy da się uratować to, co zostało zrobione. Finalnie wykonali próbę szczelności instalacji, czego nie wolno im było robić, i zalali wszystkie pomieszczenia lecznicy. Pracowali przez grudzień, styczeń i luty. Gdy zaczął się pierwszy tydzień marca, kiedy zaczęły im grozić kary umowne za przekroczenie drugiego terminu, to się zawinęli. Zabrali łącznie około 160 tysięcy złotych – mówi pani Ania.

– Próbowaliśmy kontaktować się z firmą – my i nasza adwokat. Chcieliśmy doprowadzić do ugody, rozliczyć stan faktyczny i odzyskać część pieniędzy, ale nie było żadnej woli współpracy z drugiej strony. Po prostu przestali się odzywać. Nie odbierali telefonu – precyzuje.

„NIE BYŁO CZASU”

Dziennikarz Radia Gdańsk postanowił zatem osobiście skontaktować się z firmą i spróbować wyjaśnić sprawę. Dlaczego robotnicy porzucili plac budowy?

– Nie było możliwości kontynuowania prac z tego względu, że cały czas przychodnia weterynaryjna działała do godziny 18:00. Był czas, w którym można było wykonywać te prace, ale później przychodnia zaczęła funkcjonować w gabinetach, które zostały częściowo ukończone. Podpisaliśmy aneks, w którym termin został przedłużony – wyjaśnia przedstawiciel firmy, która miała zrealizować remont.

WINNI? „KAŻDA STRONA”

Co więc z zainkasowanymi pieniędzmi? Reprezentant firmy budowlanej twierdzi, że zostały tam wykonane prace dodatkowe, ale nie był w stanie powiedzieć dokładnie jakie, gdyż nie miał przy sobie notatek.

– Każda strona powinna czuć się winna. Nie było tak, że po prostu sobie poszliśmy. Informowałem, jak wygląda sytuacja. Potrzebowaliśmy jeszcze trochę czasu, żeby wszystko dokończyć, ale nie było możliwości, żeby to zrobić. Przychodnia zamykała się o godzinie 18:00, kiedy na osiedlu zaczynała się cisza nocna. Sąsiedzi przychodzili do nas i prosili, aby to uszanować – uważa.

Trzeba przyznać, że wytłumaczenie jest oryginalne, lecz raczej mało przekonujące. Po sugestii naszego dziennikarza, aby spróbować znaleźć jakąś nową ekipę, usłyszał w słuchawce, iż „byłoby to jakieś rozwiązanie”. Przedstawiciel firmy powiedział, że będzie dążył do załatwienia całej sprawy polubownie, ale potrzebuje na to tydzień.

ZBIÓRKA, ABY LECZNICA RUSZYŁA

– Na początku była złość, ale teraz jestem po prostu rozbita. Nie możemy znaleźć nowej ekipy, która podejmie się kontynuacji tych prac. Nikt nie chce robić poprawek po kimś, a dodatkowo nie do końca wiadomo, co tu zostało źle wykonane. Założyliśmy zrzutkę i próbujemy uzbierać środki na to, żeby skończyć tę realizację. Mam wsparcie lokalnych władz weterynaryjnych, kolegów po fachu oraz klientów. Środków jednak cały czas brakuje. Kwota, którą musimy uzbierać, jest dosyć duża. To ponad 70 tysięcy złotych. Mam nadzieję, że dzięki temu uda się uruchomić działalność szpitala i zacząć wykonywanie zabiegów chirurgicznych na naszej sali. Na razie nie ma takiej możliwości. Nie wiem, czy mam jeszcze nadzieję. Po prostu staram się przetrwać, ale zaczyna brakować wiary i sił – podsumowuje właścicielka kliniki.

Pani Ani można pomóc, wpłacając datki w ramach internetowej zbiórki. Wszystkie informacje na ten temat dostępne są >>>TUTAJ.

My zobaczymy, czy pan wykonawca dotrzyma słowa. Do tematu z pewnością wrócimy.

Posłuchaj całego materiału:

Czekamy na Państwa propozycje tematów do audycji. Czym jeszcze powinniśmy się zająć? Nasz mail to: sosreporterzy@radiogdansk.pl.

Grzegorz Armatowski/pb

Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj