Dziki atakują mieszkańców Gdańska i ich zwierzęta domowe. Rozszarpały psa jednej z gdańszczanek

(Fot. Anna Rezulak / KFP)

Dziki atakują ludzi i psy w Gdańsku – skarżą się mieszkańcy Ujeściska i Zakoniczyna. Jak mówią, zwierzęta są coraz śmielsze i podchodzą pod klatki schodowe, na parkingi czy place zabaw. Miasto zapewnia, że problem zna i z nim walczy. Tymczasem dzików przybywa.

– Wyszłam wieczorem z dwoma psami na spacer. Jednego miałam na smyczy, drugi biegał luzem. To był mały piesek, chihuahua, już dość wiekowy. Od strony śmietnika osiedlowego nagle wybiegły na nas dwa dziki. Zaczęłam uciekać i wołać pieska, ale nie zdążyłam wziąć go na ręce, gdy tymczasem kolejne dziki do nas podbiegły. Udało mi się uciec, słyszałam tylko, jak pies piszczał, ale nie widziałam nawet, co się stało. Od razu zadzwoniłam do rodziny, żeby wezwać pomoc. Wróciłam tam kilka minut później, ale nie było już śladu: ani dzików, ani psa. Dopiero po chwili znalazłam szczątki psa, został po prostu rozszarpany. Nawet nie wiem dokładnie, ile dzików mnie zaatakowało, bo starałam się ratować chociaż jednego psa i siebie. Miesiąc temu urodziłam dziecko. Gdybym jeszcze była w ciąży, to nawet nie dałabym rady uciec – opowiada gdańszczanka.

DZIKÓW JEST CORAZ WIĘCEJ

Kobieta podkreśla, że na osiedlu robi się coraz bardziej niebezpiecznie.

– W pobliżu śmietnika wszystko jest poryte przez dziki. Obok jest plac zabaw dla dzieci i  tuż przy płocie jest tak samo: cała ziemia zryta. Dziki pojawiają się tu bardzo często, strach wychodzić. Gdy o 19:00 robi się ciemno, to one już tu grasują. A przecież zimą będzie się robiło ciemno już o 16:00. Jak wtedy wyjść z psem? Jak w ogóle wrócić z pracy do domu? Czytałam wpisy na grupach na Facebooku, ludzie boją się wejść i czekają wieczorem w samochodach, bo chodzi tu kilka dzików. Trzeba coś z tym zrobić, bo z roku na rok jest coraz gorzej. Mieszkam tu od dwunastu lat, wówczas nie było takiego problemu – opowiada.

– Nie obawiam się o siebie, bo wieczorami nie wychodzę, ale obawiam się o dziecko. Przedwczoraj córka widziała dziki przez okno, cały teren jest poryty. Moim zdaniem bywa niebezpiecznie, szczególnie gdy np. idzie locha z młodymi – dodaje inna mieszkanka.

NIE WSZYSTKIM TO PRZESZKADZA

Niektórzy jednak uważają, że dziki nie są niebezpieczne i wystarczy ich nie drażnić.

– Często je tu widuję, szczególnie gdy wychodzę z psem na spacer. Ale to my mieszkamy na ich terenach, a nie one są intruzami. Nie obawiam się tu spacerować z psem, bo wystarczy mieć kawałek suchego chleba. Jeśli pies nie zaczepia dzików, to dziki przechodzą. Jak tylko z daleka widzę lochę z małymi, to nie podchodzę zbyt blisko, unikam ich. Nie przeszkadzają mi, bo ja jestem tu intruzem. Nic złego jeszcze mnie nie spotkało. Śladów bytności tych zwierząt jest sporo, widać np. w pobliżu klatki schodowej, że ziemia jest poryta – zauważa kobieta mieszkająca na osiedlu.

– Pamiętam czasy, gdy wyłapano i wywieziono dziki z Górek Zachodnich na Górki Wschodnie. One po prostu przyszły z powrotem, więc wywożenie chyba nic nie da. Jest ich za dużo, więc może jakoś kontrolować ich liczbę? Ale na pewno nie przez odstrzał, tu jestem absolutnym przeciwnikiem. Nie jestem fachowcem, ale jestem pewna, że można znaleźć inny sposób, niż strzelanie do nich – dodała mieszkanka.

PROBLEM NASILA SIĘ PO ZMROKU

Przeciwniczką odstrzału jest też inna kobieta, napotkana przez naszego reportera.

– Nie obawiam się spacerować tu z psem, ale ja nie mieszkam tutaj, przyjechałam w odwiedziny. Moi rodzice mieszkają w tej okolicy i nieraz widziałam, że są tu dziki. Widziałam także reakcję innych właścicieli psów, którzy zwyczajnie się boją. Na pewno stanowi to zagrożenie, szczególnie w przypadku, gdy pies zacznie reagować. Nie jestem za odstrzałem, ale za łapaniem i wywożeniem jak najbardziej – wyjaśnia.

Mieszkańcy podkreślają, że w ciągu dnia w okolicy jest w miarę bezpiecznie, ale problem pojawia się, gdy zaczyna zapadać zmrok. Napotkany mężczyzna mówi, że już wcześniej dochodziło do sytuacji, w których dziki atakowały psy.

– Z tego, co słyszałem, to już drugi pies, który stracił życie. Dwa tygodnie temu miał miejsce incydent, dziki rzuciły się na psa mojej sąsiadki. Bardzo się obawiam, tym bardziej, że tu na spacer z psami wychodzi bardzo dużo dzieci. Miasto powinno coś zrobić, te dziki powinny zostać wyłapane i wywiezione gdzieś, np. w Bory Tucholskie – relacjonuje mężczyzna.

MIASTO: WIEMY I REAGUJEMY

Przedstawiciele gdańskiego magistratu informują, że problem znany jest już od lat.

– Od dawna walczymy z dzikami, od lat apelujemy do mieszkańców, by tych zwierząt nie dokarmiali, bo to jest główną przyczyną tego, że one się pojawiają na terenach zamieszkałych. Apelujemy też o to, aby dbać o tereny przy śmietnikach. My, jako miasto i za pośrednictwem Straży Miejskiej interweniujemy, gdy otrzymujemy zgłoszenia. Ale najważniejsze jest to, aby mieszkańcy przestali dokarmiać te zwierzęta. A niestety wiemy i widzimy, że to robią, bo to dla nich atrakcja i uważają, że to takie fajne zwierzątka.

– Dzików jest coraz więcej i będzie coraz więcej, jeśli będą widziały, że tu mają pożywienie. Wówczas będą przychodzić, a jak już przyjdą raz, to potem bardzo ciężko jest je z danego terenu wyeliminować. Jako miasta od lat tez stawiamy poletka zaporowe, które powodują to, że dziki są zatrzymywane w swoim naturalnym środowisku. Ponadto prowadzimy odstrzał redukcyjny, co roku do odstrzału jest około 150 dzików. Nie jesteśmy w stanie określić, ile obecnie jest dzików w Gdańsku, tym bardziej, że część terenów należy do koła łowieckiego i my, jako miasto, nie możemy na tym terenie działać – wyjaśnia Paulina Chełmińska z Referatu Prasowego Urzędu Miejskiego w Gdańsku.

„GDAŃSKI MAGISTRAT PRZERZUCA ODPOWIEDZIALNOŚĆ”

Co zatem należy robić i gdzie zgłaszać przypadki ataków na zwierzęta ze strony dzików?

– Do Centrum Zarządzania Kryzysowego w Gdańsku, ponieważ to właśnie ta instytucja powinna się tym zająć. Zwierzyna w stanie wolnym jest własnością Skarbu Państwa. Nie jest do końca tak, jak to przedstawia gdański magistrat. 24 lutego 2020 roku przez Sejmik Województwa Pomorskiego została podjęta uchwała o wyłączeniu tego terenu z obwodu łowieckiego. Czyli my, jako myśliwi, nie mamy prawa nic tam robić – wyjaśnia Rafał Lemańczyk z Koła Łowieckiego Raróg.

– Kto był tu pierwszy: dziki czy mieszkańcy? Zanim powstały osiedla, te dziki już tu były, to ludzie weszli na ich teren. Trudno powiedzieć, czy to normalne, że atakują zwierzęta domowe. Dzik w lesie będzie się bał człowieka, będzie się bał zwierząt domowych. Tu dziki są już przyzwyczajone do ludzi. Podchodzenie do nich z psami powoduje, że one się bronią. Po co mają siedzieć w lesie i walczyć o pokarm, jeśli tu mają śmietniki i mają ludzi dobrych woli, którzy je dokarmiają. Dzików będzie coraz więcej. Centrum Zarządzania Kryzysowego powinno coś zrobić, podjąć jakąś decyzję, a nie tylko przerzucać maile z zawiadomieniami od mieszkańców do kół łowieckich. Przerzucają odpowiedzialność, nie robiąc nic. A muszą zacząć działać – podsumowuje Rafał Lemańczyk.

POSŁUCHAJ:

Grzegorz Armatowski/raf

Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj