Pani Agata, prezes fundacji „Koty spod bloku” z Gdańska, stanęła przed sądem. Fundacja działa od ponad 10 lat i pomaga zwierzętom wolnobytującym. Jednak, jak twierdzi policja, jej prezes łamie ustawę o ochronie zwierząt. Pani Agata ma też inny problem. Jest nękana i nachodzona przez niektórych mieszkańców Wrzeszcza, ale tę sprawę policja umorzyła.
– W maju 2022 roku, czyli prawie rok temu, dostałam telefon od niejakiej pani Danuty z Wrzeszcza, że mają pod domem dwie budki, w których okociły się kotki i że stan tych kotów ich niepokoi. Jak zobaczyłam na miejscu, że faktycznie te koty nie są w najlepszym stanie, że mają koci katar, starałam się uświadomić ludziom, którzy dokarmiali zwierzaki, że należy zwierzakom również zapewnić opiekę weterynaryjną, nie tylko dokarmiać. Państwo byli nie do końca przekonani, ale umówili się ze mną na następny dzień. Odłowiliśmy wtedy jedną rodzinkę, jedna z pań karmicielek stwierdziła, że pojedzie do weterynarza z drugą. Wróciła po bardzo długim czasie i powiedziała, że według weterynarza koty są zdrowe, ale że nam je oddaje. Przekazała transporter i ustaliliśmy, że kotki zostaną wysterylizowane, poddane leczeniu, wrócą do miejsca bytowania i będzie można je odwiedzać. Do tej pory wszystko było normalnie – relacjonowała na naszej antenie pani Agata.
– Kilka godzin później, jak zaczęłyśmy oglądać koty i podejmować decyzję, gdzie one będą leczone, zadzwonił do mnie brat jednej z karmicielek i podał się za inspektora TOZ Elbląg. Stwierdził, że nie mogę tych kotków wysterylizować i natychmiast mają wrócić do miejsca bytowania. Wydawało mi się w tamtym momencie, że ktoś sobie żartuje. Inspektor, który zajmuje się prawami zwierząt, powinien zdawać sobie sprawę, jakie zagrożenia czyhają na koty wolnobytujące. Powinien być pierwszą osobą, która zajmie się interwencją medyczną – zaznaczała pani Agata.
„ROBILI WSZYSTKO, ŻEBYM POCZUŁA SIĘ ZAGROŻONA”
– Kiedy stan kotów został oceniony przez weterynarza, okazało się, że są zapchlone, zarobaczone, mają koci katar. Do tego jedna z kotek miała pięć kociaków, była bardzo wychudzona, jej leczenie trwało bardzo długo. Bardzo dużo pieniędzy pochłonęło to, żeby koty wróciły do normalnego stanu. W tym czasie państwo robili wszystko, żebym poczuła się zagrożona. Doszłam też do wniosku, że robią wszystko, żeby te zwierzęta nie żyły w dobrostanie. Moim obowiązkiem, jako inspektora i wolontariuszki, jest zapewnienie im dobrostanu, czego nie można było oczekiwać w tej budce pod blokiem – mówiła prezes fundacji.
We wspomnianej budce mieszkało 10 kotów. Jednemu z nich, mimo leczenia, nie udało się przeżyć. Pozostałe wróciły do dobrego stanu i dzisiaj mieszkają z nowymi właścicielami. – Dostajemy regularnie zdjęcia. Znalazły bardzo dobre domy, gdzie wiemy, że są dobrze żywione, bezpieczne i kochane – podkreślała.
PRÓBA WDARCIA DO MIESZKANIA I POBICIE
Jak opowiadała pani Agata, niepokojące sygnały zaczęły się pojawiać już w trakcie pierwszej interwencji. – Wtedy jedna z pań karmiących wypuściła swojego niewykastrowanego kota do ogródka, który zaczął się bić z jakimś okolicznym kotem, to pani kopnęła tego drugiego zwierzaka. To był sygnał, że coś jest mocno nie tak. Zaczęły się groźby, dzień po zabraniu kotów do fundacji, państwo zameldowali się na progu mojego mieszkania, próbowali się wedrzeć, grozili mi, pytali, czy się boję. Potem próbowali mnie oskarżyć o zabranie transportera, w którym sami dali mi koty. Policja doradziła mi, żebym go zwróciła. Jak go oddawałam, państwo się na mnie rzucili. Dostarczyliśmy dowód na policję, ale z tego, co pamiętam, nie znaleziono znamion przestępstwa – relacjonowała.
Jak dodawała pani Agata, przez tę samą grupę osób został pobity jej kolega. – Poprosiłam go naiwnie, żeby mi pomógł, bo myślałam, że widok obcego mężczyzny ich przestraszy, ale stało się wręcz przeciwnie i chłopak oberwał w mojej obronie – relacjonuje.
„MAM NADZIEJĘ , ŻE DOCZEKAM SIĘ SPRAWIEDLIWOŚCI”
Pani Agata po umorzeniu sprawy przez policję, złożyła zażalenie do sądu. – Sąd uznał to zażalenie, zwrócił uwagę na to, że film z tego zajścia nie został obejrzany i ta sprawa będzie rozpatrywana jeszcze raz. Mam nadzieję, że doczekam się sprawiedliwości. Po tej akcji musieliśmy zatrudnić też ochronę, to jest dla nas dodatkowy koszt. Ja osobiście bałam się przez tygodnie wchodzić do mieszkania, ręce mi drżały, jak otwierałam drzwi kluczami, bo wiedziałam, że to są osoby gotowe do konfrontacji – dodawała.
Sprawa cały czas się toczy, o jej rezultacie będziemy informowali na naszej antenie i stronie internetowej.
Posłuchaj całego programu „SOS Reporterzy”:
Czekamy na państwa propozycje tematów do audycji. Czym jeszcze powinniśmy się zająć? Nasz mail to: sosreporterzy@radiogdansk.pl
Grzegorz Armatowski/mm