Fuzja Orlenu z Lotosem szkodzi Polsce? Publicyści kontrują: „bezpieczeństwu państwa zagraża propaganda TVN”

(fot. Radio Gdańsk)

W czwartek miał miejsce kolejny atak na fuzję Orlenu i Lotosu. Chodzi o materiały publikowane przez TVN24 i „Gazetę Wyborczą”, które zarzucają, że sprzedaż części udziałów rafinerii saudyjskiemu koncernowi Aramco odbyła się bez udziału służb specjalnych i zagraża bezpieczeństwu państwa. Jak rozumieć te kolejne ataki? O tym w „Studiu Polityka” Piotr Kubiak i Jarosław Popek rozmawiali z Markiem Formelą z „Gazety Gdańskiej” i portalu wybrzeże24.pl oraz Andrzejem Potockim z tygodnika „Sieci” i portalu wpolityce.pl.

Wśród opozycyjnych senatorów, którzy chcą zbadać sprzedaż części Rafinerii Gdańskiej Saudyjczykom, jest nasz lokalny polityk – marszałek Senatu Bogdan Borusewicz. I właśnie od niego zaczęła się dyskusja w „Studiu Polityka”.

– To „wybitny” ekspert rynku paliwowego, specjalista od marki Lotos. Wydaje się, że rodzinnie na pewno, może nie indywidualnie. Pan Borusewicz chyba z przyjemnością opowie o swoich uprzednich możliwościach rezonowania marki Lotos. Myślę, że w archiwach grupy Lotos można sobie poczytać, kto za markę Lotos odpowiadał, jaki związek z tą osobą miał były marszałek i jak ważnym gościem był na wszelkich możliwych spotkaniach wewnętrznych, także grupy Lotos, jaką opieką ją otaczał, jak razem z prezesem Olechnowiczem podróżowali 100 metrów rządową czy marszałkowską limuzyną pod trap samolotu do Warszawy, który czekał aż obaj dżentelmeni dojadą jako ekskluzywni goście. Ten związek, sądzę, polegał na nieustannych korepetycjach, których prezes Olechnowicz udzielał marszałkowi Borusewiczowi, a marszałek Borusewicz udzielał korepetycji politycznych. Był taki piękny obiad wydany przez prezydenta Komorowskiego dla prezydenta Miedwiediewa z udziałem wielu ważnych ministrów rosyjskich. Są bardzo przyjemne zdjęcia, jest bardzo dobra atmosfera, szampan się leje. Przy jednym stole zasiadł m.in. marszałek Borusewicz, pan prezydent, minister Ławrow, rosyjski minister rynku surowcowego, gdański prezes rafinerii Grupy Lotos, wicepremier Pawlak. To był okres, w którym trwały intensywne przymiarki do sprzedaży grupy Lotos partnerom rosyjskim – przypomniał Marek Formela.

– Każda władza ma takich menadżerów, na jakich zasługuje. To jest właśnie różnica między filozofią zarządu pana Obajtka a filozofią zarządu pana Krawca, który przyjaźnił się z premierem Tuskiem i razem gaworzyli radośnie, że po wyborach paliwo może kosztować nawet 7 zł. To jest różnica między ministrem Sasinem a ministrem Gradem, między sprzedażą Rosjanom, którą promował Tusk, a skomplikowanym wehikułem inwestycyjnym, który Orlen zbudował w oparciu o dostępne aktywa umacniające polską rację stanu. Więc dzisiaj jakieś docinki medialne, pomruki odtrąconych konsumentów władzy, recenzentów globalnej operacji Orlenu z Lotosem i Saudi Aramco mogą tylko rozczulać publiczność swoją lekkostrawnością. Pocieszny w tej roli jest zwłaszcza marszałek Borusewicz, który – z tego, co wiem – doświadczeń w pracy na froncie gospodarczym nie ma żadnych. Jest ekspertem marki Lotos, ale to z zupełnie innych uwarunkowań wynika i moim zdaniem nie powinien w tej sprawie zajmować stanowiska – dodał.

– Zacznę od krytyki fuzji Orlenu z Lotosem przedstawianej przez TVN. Dla mnie, jako człowieka interesującego się polityką, wiarygodność tej stacji jest bardzo niska. Jest dużo przykładów, podam ostatni: sprawę Tomasza Lichockiego, domniemanego współpracownika Macierewicza, bo tak to przedstawiało TVN, a na końcu okazało się jak w Radiu Erewań – czy to prawda, że w Moskwie rozdają wołgi rowery? Tak, to prawda, ale nie w Moskwie tylko w Leningradzie i nie rozdają, tylko kradną. I to jest kwintesencja „całej prawdy całą dobę”, czyli tego, co przedstawia TVN 24 w kwestiach politycznych. Okazało się, że Lichocki nie jest protegowanym Macierewicza w komisji ds. likwidacji WSI, tylko jest protegowanym Radosława Sikorskiego, podobnie jak piętnastu innych żołnierzy. A teraz oni wyjeżdżają z tematem fuzji, który nie jest do końca udowodniony i ja nie wierzę ani jednemu słowu, które oni piszą. Jeżeli w tę sprawę zaangażowany jest „wybitny” specjalista od sprawy energetyki, marszałek Borusewicz, to po prostu ręce opadają. TVN stawiał tezę, że to zagraża bezpieczeństwu państwa, ja powiem inaczej: bezpieczeństwu państwa zagraża propaganda TVN – stwierdził Andrzej Potocki.

Jak zwrócił uwagę Piotr Kubiak, atak na Orlen pojawił się w niemal tym samym czasie, co atak na pomysł budowy elektrowni atomowej w Polsce. Czy to może coś oznaczać?

– Może to nie jest telefoniczne skoordynowany atak, ale niemniej jednak wspólny interes w tym, żeby osłabiać pozycję Polski na arenie międzynarodowej – tutaj wniosek jest ewidentny. I w tej „zabawie” bierze udział zarówno polityka niemiecka, jak i polskie stacje komercyjne, które z uwielbieniem sypią piach w tryby funkcjonującej państwowej maszynie Polski po to tylko, żeby osłabić partię rządzącą, bowiem zasada rządzi prosta: im gorzej, tym lepiej – dodał Potocki.

– W polityce wszystko się łączy. Sprawa energetyki jądrowej w Polsce budzi takie napięcie w Niemczech, bo jest to współczesny wymiar walki o ogień, o niezależność, suwerenność. Niemcy sięgają po argumenty bliskie Timmermansowi, które są fałszywe i obłudne, bo wiatry wieją z północnego zachodu i z zachodu, czyli jakiekolwiek zagrożenie, które miałoby charakter ekologiczny dla dobrostanu niemieckiego mieszczaństwa, jest całkowicie iluzoryczne. Przypomnę, że kiedy Rosjanie rozpoczęli intensywne prace nad rozwojem swojej elektrowni jądrowej w rejonie Królewca, to nie było słychać żadnych sprzeciwów. Między Lubiatowem a Królewcem jest sto kilkadziesiąt kilometrów w linii prostej. Więc mamy do czynienia z próbą destabilizowania sytuacji w Polsce w różnych wymiarach. Z jednej strony są dyplomatyczne farmazony, spotykanie się prezydenta z prezydentem, wydanie pojednawczych komunikatów, a z drugiej strony jest Turoszów, są roszczenia, które pojawią się w rejonie Görlitz, Zgorzelca dotyczące polskich kopalń odkrywkowych, jest sprawa stowarzyszeń ekologicznych, które są politycznym zagończykiem dla rządu niemieckiego, który bada głębokość polskiej reakcji i linię oporu. A z trzeciej jest ta sprawa polskiego koncernu multienergetycznego, bez którego padnie rafineria, która musi być zasilana za pośrednictwem gdańskiego Naftoportu i rurociągów, które posiadamy. Reasumując, kiedyś kompanię polityczną Donalda Tuska i Bogdana Borusewicza cieszył jeden tankowiec, który z trudem dopłynął z Arabii Saudyjskiej do Gdańska, a dzisiaj martwi ich prawo dostępu do 20 milionów ton ropy. Na tym polega istota tej hipokryzji – zauważył Formela.

W drugiej części audycji wrócono do tematu korupcji w Parlamencie Europejskim. Partner byłej już wiceprzewodniczącej PE Evy Kaili przyznał się do udziału w aferze korupcyjnej. Próbuje oczyścić ją z zarzutów. Padają już pierwsza nazwiska europarlamentarzystów. Jak potoczy się dalej ta sprawa? Jak patrzymy na Unię Europejską, kiedy widzimy ponad milion euro zabezpieczone w domach Kaili? Co można kupić w PE?

– Sprawa wiceprzewodniczącej Evy Kaili jest dobitnym przykładem na to, jak funkcjonuje Unia Europejska i jak postrzegana jest praworządność. Eva Kaili bardzo interesowała się polską praworządnością, głośno orędowała za atakowaniem Polski artykułem 7 i była jednym z głównych polityków, który atakował polski rząd za to, co zdaniem UE dzieje się w polskim wymiarze sprawiedliwości. I wszystko byłoby pięknie i ładnie, gdyby nie to, że wpadła do jej domu policja i znalazła w worku kupę euro pochodzących z Kataru. Jej ojciec był bardziej finezyjny, bo trzymał kasę w walizce. Sławomir Nowak ukrył pieniądze w nodze od stołu, więc tu Unia Europejska może brać przykład od swoich przyjaciół z Platformy Obywatelskiej, jak ukrywać pieniądze. Rzecz w tym, że to pokazuje potworną hipokryzję, w jakiej to całe towarzystwo funkcjonuje. W przypadku Evy Kaili sprawa może się skończyć „happy endem”, bo policja i prokuratura belgijska już prowadzą dochodzenie, te osoby zostały aresztowane i zatrzymane, i nie widać możliwości, żeby się od tego wykręciły. Ale jak się weźmie poprzednią aferę, w której brali udział politycy i sędziowie TSUE, opisaną niecały roku temu przez „Libération”, to co z tego wynikło? Nic z tego nie wynikło. Powtórzę swoją puentę, którą napisałem w komentarzu do „Gazety Gdańskiej”. To będzie moja definicja władz Unii Europejskiej. Cytat pochodzi z Ewangelii Mateusza z kazania na górze: „Obłudniku, wyjmij najpierw belkę z oka swego, a wtedy przejrzysz, aby wyjąć źdźbło z oka brata swego” – zauważył Potocki.

– Był już taki przypadek, gdy cała Komisja Jacques’a Santera podała się do dymisji w oparach podejrzeń korupcyjnych, więc ta instytucja jest słabo zaszczepiona na praworządność, bo kolejna generacja polityków okazuje się mieć kłopoty. Jeśli to były legalnie zarobione przez panią Evę pieniądze, to tylko przez niedopatrzenie one nie przeszłe przez rachunek bankowy i nie widnieją na koncie. To mi trochę przypomina wyjaśnienia pewnej znanej europarlamentarzystki gdańskiej, która tłumaczy, że majątek rodzinny pochodził z walizki przywiezionej przez dziadka z robót przymusowych w Niemczech i starczyło na dostatek dla kilku pokoleń w Słupsku, a potem jeszcze w Gdańsku, na zakupy mieszkań i inwestycje kapitałowe różnej jakości. Tu sąd uznał, że prokuratura – ślepa i niesprawna – nie potrafi powiedzieć, skąd są te pieniądze. No a policja belgijska, też ślepa i niesprawna, gdy posiadaczka pieniędzy nie potrafiła powiedzieć, skąd one pochodzą, wtrąciła ją do aresztu – zauważył Formela.

am

Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj