– Kiedyś było więcej polityki w kabaretach. Teraz ludzie potrzebują śmiać się z codzienności – mówi artystka kabaretowa Joanna Kołaczkowska z kabaretu Hrabi. O śmiechu w codziennym życiu, przyszłości kabaretu w Polsce i poczuciu humoru Polaków rozmawiała Anna Rębas. Aktorka przyznała, że choć ostatnio rzadko występowała ze swoją grupą kabaretową w Trójmieście, bardzo lubi tu bywać. – Ostatni rok przyjeżdżaliśmy tu rzadko, po prostu nie składało się. Ale są takie rejony, gdzie bardzo lubimy przyjeżdżać, i takim rejonem jest Trójmiasto. Gramy tu z ogromną przyjemnością. Mieszkańcy Trójmiasta i Polacy w ogóle są bardzo spragnieni humoru. Chcą się zrelaksować, odprężyć. Sama tego doświadczyłam wybierając się kiedyś na kabaret. I odpoczęłam przez dwie godziny, jak nigdy dotąd. Dlatego uwielbiam kabaret.
Okazuje się, że na przestrzeni ostatnich 25. lat zmieniło się poczucie humoru Polaków. – Kiedyś było więcej polityki. Ludzie potrzebowali takiego miejsca, w którym mogli sytuację w kraju bez strachu pokrytykować i obśmiać. Po zmianie ustroju ludzie mają potrzebę pośmiać się z codzienności, np. z miłości. Polityka nie jest już potrzebna do obśmiania ludziom na scenie. Niektóre nazwiska przelatują przez kabaretowe sceny bardzo szybko. Mieliśmy co prawda taki pomysł, żeby zrobić polityczny program kabaretowy, ale porzuciliśmy ten temat na razie.
Kołaczkowska przyznaje, że jej samej także nie bawi to, co dzieje się w polskiej polityce. – Wkurza mnie to i przeraża. Jest paru polityków, którzy mają talent komediowy, np. Kalisz albo Palikot, choć Palikot jest już bardziej agresywny, a kabaret nie znosi agresji. Ale takich komicznych naprawdę jest niewielu. Czasem jak oglądam występy polityków, patrzę bez słów na moich kolegów i wszystko już wiemy. Naprawdę czasem ręce opadają.
Choć rozśmiesza ludzi, ją samą trudniej rozbawić. Zdarzało się jednak, że płakała ze śmiechu. – Bawią mnie sytuacje niespodziewane, kiedy koledzy robią mi żarty. Albo takie sytuacje, jaka mnie spotkała np. w sklepie w Sosnowcu. Poszłam do warzywniaka po marchew, bo potrzebowałam jej jako rekwizytu do skeczu. Pani za ladą pyta mnie „Czy pani nie jest z kabaretu?”. „Tak”, odpowiedziałam. „Aha”, mówi ekspedientka. „Tak myślałam, tylko mnie ta marchew zmyliła”. Koledzy bardzo się z tej scenki śmiali i uświadomili mi humor płynący z tej sytuacji.
Zaznacza jednak, że w pracy aktora, zwłaszcza komediowego, najważniejsze jest panowanie nad emocjami. – Kabaret to jest występ, za który ludzie zapłacili. Wybuch wesołości nie powinien się zdarzyć, to jest bardzo nieprofesjonalne. Ale oczywiście bywają takie sytuacje, kiedy ja, jako aktorka, się rozsypuję. Ciężko to opanować. Trzymam emocje przeponą, ale nie zawsze to wychodzi. Ciekną mi łzy po twarzy i nie potrafię nad sobą zapanować. Tak jak np. w Spadkobiercach, gdzie Robert Górski, który ze mną improwizuje, rozśmiesza mnie do łez. Tam odpadam zupełnie.
Kołaczkowska uważa, że nie tylko aktorka, ale i matka powinna mieć poczucie humoru. – Mam 14-letnią córkę. Wychowuję ją trwożnie, tak jak mnie wychowywała mama. Wszystko tradycyjnie, tak normalnie. Jestem zupełnie normalną mamą. Czasem zachowuję się nawet jak kwoka, śmieje się aktorka. – Ale staram się trudne chwile rozładowywać śmiechem. Wiem, że na dzieci najlepiej działa śmiech a nie strach. Nie znoszę kiedy dzieci się boją dorosłych. Kiedy widzę w oczach swojej córki strach, staram się natychmiast obrócić wszystko w żart.
– Sami robimy program kabaretowy dla dzieci, mówi Kołaczkowska. – Skecze i piosenki, adresowane do dzieci od 10. roku życia. Czasem dzieci dogadują, przeszkadzają, ale nam nie może to przeszkadzać. Dzieci bywają też bardzo inteligentne, to wymagająca publiczność. Jak się wychodzi na scenę, wszystko musi być przygotowane na sto procent.
Aktorka jednak źle wspomina swoje początkowe doświadczenia z młodymi widzami. – Pierwszy występ dla dzieci poważnie odchorowałam. Nie wiedzieliśmy co nas czeka. Jak zareagują dzieci. Męczyliśmy się przed występem okrutnie. Stres nas po prostu zjadł. Bardzo to przeżywaliśmy. Ale po występie wszystko odeszło jak ręką odjął. Mieliśmy kiedyś taką sytuację, że rzucamy cukierki. Jaki to był błąd zrozumieliśmy za późno. Te dzieci rzucały się na siebie, zaczął się płacz. Niestety takie błędy też się popełnia, mówi Kołaczkowska.
– W życiu codziennym z córką jestem normalna, spokojna. W trasie z kolegami lubię się wygłupiać. Zdarza mi się przekląć, oczywiście nie przy córce. W skeczu, jeśli jest powód do użycia przekleństwa, to czasem przeklinamy. Ale to zawsze musi mieć uzasadnienie. Przeklinanie na scenie bez powodu jest bez sensu, uważa aktorka.
Kołaczkowska wypowiedziała się też na temat przyszłości kabaretu w Polsce. Jej zdaniem, przetrwają tylko niektóre. – Z tej grupy średnich kabaretów, a to ich jest najwięcej, kilka się rozwiąże. Te najsłabsze powalczą najdłużej. Zostaną najlepsze. Ale to dobrze, że tak się stanie. Dobija nas telewizja. Jak wszystkich Polaków. Dla nas wszystkich telewizja i polityka to jeden wielki kabaret. Jak rozmawiam z ludźmi, to mówią mi, że telewizję w każdej chwili są w stanie wyłączyć, jeśli ich zdenerwuje. To znaczy, że nie jest to prawdziwa miłość. Ale to chyba dobrze, że potrafimy powiedzieć dość.