W Ergo Arenie zabrzmiał jeden z najbardziej znanych głosów. – To będzie słodko-gorzki występ. Słodki, gdyż zagramy wam cały album „Reckless”, niestety dziś dajemy ostatni koncert w Europie i to jest właśnie ta gorzka część, mówił Bryan Adams.
Dwie i pół godziny muzyki Adamsa przechyliło szalę na tę bardziej słodką stronę. A występ można opisać cytatem z piosenki, która pojawiła się na koncercie „Gdziekolwiek pójdę – dzieciaki chcą rocka.” Trasa koncertowa Adamsa odbywa się z okazji 30. rocznicy wydania krążka „Reckless”, więc na wstępie nie mogło zabraknąć tytułowego utworu. Fani usłyszeli piosenki w kolejności, do której przyzwyczaili się słuchając albumu- „One night love affair”, „She’s only happy when she’s dancing”, „Run to you”.
– Teraz zagram ostatnią piosenkę z płyty z 1984r., niestety nikt jej nie zna, a to przecież piękna i smutna ballada. Na te słowa część widowni zaczęła się śmiać, znając dobrze szybkie „Ain’t gonna cry”. W trakcie występu pojawiło się kilka akustycznych kawałków m. in. wydane na albumie z okazji 30-lecia „Let me down easy”. – To koniec albumu „Reckless”, ale spokojnie mam jeszcze 12 płyt, żartował Adams, po czym zaśpiewał „Everything i do, i do it for you”, ”Can’t stop this thing we started” i „Please forgive me”.
Na bis widownia nie usłyszała jednego utworu, ale mini koncert. – Po polsku znam dwa słowa: dziękuję i pamiętam. I właśnie piosenkę Pamiętam chcę wam zaśpiewać na koniec. Faktycznie śpiewając muzyk zastępował angielskie remember polskim pamiętam.
– Uwielbiam, gdy śpiewacie. Spotkanie artysty z publicznością i wspólne śpiewanie, to magia. Gdziekolwiek śpiewacie w domu, pod prysznicem, to dla mnie magia. Te słowa uznania za odśpiewanie m.in. „Summer of 69” i „Straight from the heart”, usłyszała widownia pod koniec koncertu.
W trakcie występu nie zabrakło wzruszeń i żartów. Bryan przerwał wykonywanie piosenki „Heaven”, by zrobić zdjęcie fanom. Muzyk chciał utrwalić pięknie wyglądającą akcję. Publiczność na płycie podniosła do góry czerwone serca, a osoby na trybunach– białe. – To było piękne. Zawsze robicie takie rzeczy w Polsce? Po tym pytaniu artysta wystawił mikrofon w stronę tłumu i usłyszeliśmy głośny chór śpiewający „Heaven”.
Zabrakło na scenie Tiny Turner, choć usłyszeliśmy jej głos, a tym samym piosenkę „It’s only love”. Na wielkim ekranie pokazał się obraz Bryana z poruszającymi się ustami i śpiewem wokalistki. – Ten głos na początku to nie ja, to genialna Tina. Chylę przed nią głowę, jestem wdzięczny za jej wkład w album „Reckless”, tłumaczył Adams. Po solówce Bryan nazwał swojego gitarzystę Keitha Scotta, najszybszymi palcami w Gdańsku. Rozumiem, że Bryan nie ma pojęcia o gdańskiej muzyce i lokalnych gitarzystach, dlatego też wybaczam mu te słowa.
Wszyscy, którzy słyszeli koncertowe wykonanie „If ya wanna be bad, ya gotta be good” wiedzą, że muzyk wskazuje z widowni jedną wybrankę do tańca. Wczorajszą szczęśliwą „dziką kobietą” była Gosia.
Nie było idealnie, bo podczas koncertu usłyszeliśmy też kilka nieczystych brzmień, ale i coś bardziej denerwującego – pogłos. Dawał się we znaki zwłaszcza w trakcie ciszej śpiewanych piosenek i gdy Bryan rozmawiał z publicznością. Pogarszało to odbiór w znacznym stopniu.
Anna Polcyn/mat