– Choć urodziłem się w Sopocie, mieszkam w Gdyni. Mam dużą kuchnię, w której to ja rządzę, mówił w Gdyni Głównej Osobistej profesor Jerzy Limon, dyrektor i współtwórca Gdańskiego Teatru Szekspirowskiego. W rozmowie z Piotrem Jaconiem opowiadał o swoim domu w Wielkim Kacku, sukcesie teatru i dlaczego czasem ma dość hejterów.
Profesor przyznał, że jest typem „domolubnym”. – Moja żona i córka najchętniej ciągle by podróżowały, a ja wolę zostać w domu. Może dlatego, że wychowałem się nad morzem i nie musiałem nigdzie wyjeżdżać, by być na wakacjach. Teatrolog jest także miłośnikiem gotowania. – Najchętniej gotuję w swoim domu w Gdyni. Mam dużą kuchnię, a w niej sześciometrowy blat. Również zakupy są moją domeną. Nigdy nie układam sobie menu naprzód, często jest to sprawa improwizacji. Żona i córka degustują moje dania i ostro krytykują. Nawet w kuchni mam hejterów, śmiał się profesor.
Jerzy Limon powiedział, że kuchnia jest najważniejszym punktem jego domu. – Często gotowanie jest celebrą rodzinną. Bardzo lubimy przebywać razem w kuchni, która jest bardzo ważną przestrzenią w naszym domu. Niestety, ostatnio cierpię na chroniczny brak czasu i żona z córką zaczynają narzekać. Gość Piotra Jaconia dodał także, że gotuje już od czasów studiów. – Moje popisowe dania to potrawy kuchni śródziemnomorskiej i hinduskiej. Byłem także prekursorem chińskiej kuchni na Wybrzeżu w latach głębokiej komuny. Różni znajomi cudzoziemcy przywozili mi przyprawy, bo wtedy w sklepach nic nie można było dostać.
Dyrektor Gdańskiego Teatru Szekspirowskiego cieszył się z sukcesu, jaki odniósł spektakl „Wesołe kumoszki z Windsoru”. – Powiem nieskromnie, że w spektaklu zagrało wszystko. Teatr Wybrzeże był świetny, dał energię i siłę. Reżyseria była dobra, aktorstwo wspaniałe, przestrzeń także wiele dała. Nasz teatr w końcu został obsadzony w roli teatru szekspirowskiego. Bardzo się z tego cieszę, ponieważ jest to przestrzeń dostosowana do tego typu przedstawień.
Choć Jerzy Limon teraz jest zadowolony z sukcesów teatru, dodaje że nie zawsze było tak różowo. – Miałem wielokrotnie dosyć, już przymusowa ewakuacja na otwarciu teatru nie wróżyła nic dobrego. Ale tylu ludziom już zawróciłem w głowie, tylu instytucjom, że nie mogłem się wycofać, bo po prostu nie wypadało. Wszystko trzeba do końca doprowadzić. Cały czas dostaję jednak listy od hejterów. To trochę przykre, bo nie piszą ci, którym się podoba tylko ci, którzy chcą się do czegoś przyczepić. Często listy wysyłają osoby, które nie były w teatrze. Chciałem ich nawet zaprosić, żeby zobaczyli teatr, ale było to zbyt trudne logistycznie.
Profesor nie uważa, że sukces teatru to jego osobiste osiągnięcie. – Sukces należy do wielu ludzi. Moim sukcesem było stworzenie zespołu ludzi, którzy są zaangażowani w pracę i traktują to jako swoistą misję. To jest właśnie fantastyczne.