Dowódca ORP Błyskawica: Między 13 a 14 na pokład nie wpuszczamy zwiedzających, bo… jemy obiad

blyskawica gojke str

On troskliwie się nią opiekuje i wydaje polecenia, a ona nigdy nie zawodzi i od osiemdziesięciu lat trzyma się w dobrej formie. Mowa o ORP Błyskawica i jej dowódcy kmdr por. Jerzym Łubkowskim, który był gościem Piotra Jaconia w Gdyni Głównej Osobistej. Wojskowy zdradził między innymi dlaczego nie umiejący pływać marynarze chronią okręt najlepiej.
Jerzy Łubkowski mówił, że „Błyskawica” to jedna z największych atrakcji turystycznych Gdyni. Jak wskazują statystyki, plasuje się wśród takich miejsc jak Akwarium Gdyńskie czy Dar Pomorza. – Bezpieczeństwa pilnują specjalni kierunkowi marynarze, którzy pokazują właściwą stronę i prezentują urządzenia uzbrojenia okrętu. Jest ustalona trasa zwiedzania po wąskich uliczkach. Zdarza się, że ktoś pobłądzi, ale okręt nie jest aż tak rozległy, żeby się pogubić. To tylko 114 metrów.

Zadaniem komandora jest czuwanie nad łodzią przez cały rok. W sezonie wakacyjnym odbywają się tu wycieczki, w pozostałych miesiącach obsługi okrętu uczy się wojskowa załoga. – Wtedy ja zajmuję się papierkową robotą, mam swoją kabinę, ale często przebywam w mesie okrętowej, a gości przyjmuję w saloniku dowódcy. Rozdzielam zadania – od 2007 roku okręt jest jednostką wojskową i obowiązują ją takie reguły, jak każdą tego typu, wyjaśnił dowódca.

Jeszcze przed 2007 rokiem na Błyskawicę trafiali poborowi. Załoga składała się głównie z marynarzy cywilnych, którzy musieli odbyć służbę wojskową. – Losowano ich przypadkowo, a służba na Błyskawicy wymaga pewnych predyspozycji. Jeśli ma się oprowadzać pewną grupę ludzi, to trzeba być komunikatywnym. A nie każdy trafiający do wojska potrafi mówić. Powinien też oczywiście umieć pływać. Choć mówi się, że ci, którzy nie umieją pływać, najlepiej bronią okrętu, bo wiedzą, że nie mają innej drogi ucieczki.

ORP Błyskawica u wybrzeży Gdyni. Fot. Agencja KFP/Andrzej J. Gojke

Na antenie Radia Gdańsk komendant opowiadał również o wypadku, którego rocznica przypada 9 sierpnia. W 1967 roku podczas ćwiczeń przy brzegu Rozewia w kotłowni nastąpiło zerwanie ciągu parowego. Zginęła 7-osobowa załoga. – Dwóch udało się jeszcze wyciągnąć ze środka, ale mieli tak rozległe poparzenia, że mimo szybkiej pomocy medycznej, nie przeżyli. Wówczas podjęto decyzję o tym, że okręt przestanie pełnić służbę liniową. Obawiano się, że taka awaria może nastąpić ponownie. W tym czasie okrętem muzeum był ORP Burza, zbudowany z nieco gorszych materiałów. Zdecydowano, żeby Burzę przeznaczyć na złom, a jego miejsce zajęła Błyskawica.

Pierwszy raz rolę muzeum Błyskawica zaczęła pełnić w 1976 roku. Od 1990 roku Łubkowski był zastępcą dowódcy jednostki. – Wcześniej pracowałem w dowództwie Marynarki Wojennej. Nie bardzo lubiłem pracę za biurkiem, więc napisałem prośbę o służbę na okręcie. Rozmawiałem z urzędującym, ówczesnym dowódcą Błyskawicy komandorem Waryszakiem, który zaproponował mi to stanowisko.

blyskawica mystkowski  strPrzód ORP Błyskawicy. Fot. Agencja KFP/Krzysztof Mystkowski

Teraz, po 25 spędzonych tu latach, komandor Łubkowski zna okręt jak mało kto. Jako najpiękniejsze miejsce na jednostce wskazuje GSD, czyli główne stanowisko dowodzenia. – Stąd rozciąga się panorama Zatoki Gdańskiej. Z drugiej strony widać całe miasto, Skwer Kościuszki, turystów, którzy chodzą. Najbardziej jednak musiałem polubić własny gabinet i salonik, gdzie spędzam najwięcej czasu, przyznał. 

Na okręcie pełniona jest całodobowa służba. Raz na jakiś czas bez zapowiedzi sytuację przyjeżdża skontrolować kapitan. – Zaplanowane najścia nie mają najmniejszego sensu. Zimą sytuacja w nocy nie różni się od tej w dzień. Błyskawica zbudowana jest z dość z cienkich, przepuszczających dźwięk blach, więc wewnątrz doskonale słychać co dzieje się na Skwerze Kościuszki. Nie można jednak do niego dotrzeć, bo od lądu oddzielają je specjalne obijacze. Do środka prowadzi tylko trap na śródokręciu.

Jerzy Łubkowski wyjaśnił także, dlaczego okręt nie jest udostępniony zwiedzającym między godz. 13:00 a 14:00. – To dlatego, że jest obsadzony normalną załogą, taką jak na każdym innym wojskowym okręcie. Koku gotuje i serwuje obiad, a załoga spożywa posiłek. Miejsca jest aż dla czterech kucharzy, ale teraz jest tylko dwóch. Gotują bardzo dobrze, mimo że nie mogą się do końca wykazać inicjatywą. Współczesna armia niestety bazuje na dużej liczbie półproduktów. Kiedyś kucharz własnoręcznie lepił pierogi, teraz wysypuje je z woreczka, opowiadał.

Posłuchaj całej audycji:

dr
Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj