Dawne lotniska w Gdańsku. O tym, jak korzystano z transportu powietrznego w pionierskich czasach lotnictwa
Na wakacje najlepiej udać się samolotem. Skoro już można, to czemu nie? A skąd odlatywali dawni gdańszczanie? Lotnisk było kilka.
Na wakacje najlepiej udać się samolotem. Skoro już można, to czemu nie? A skąd odlatywali dawni gdańszczanie? Lotnisk było kilka.
Kojarzą Państwo scenę z filmu „Noce i dnie”, kiedy przez wieś biegnie jedna z wiejskich bab i krzyczy: „Ludzie uciekajta! Doktory jadą! Do szpitali zabierać!”?
Żył w XVII wieku, a urodził się na Pomorzu. Jego życie to materiał na film szpiegowski. Duchowny, kapelan byłej królowej Szwecji, zausznik Jana III Sobieskiego, a do tego opat oliwski.
Narzekamy na maski, na ograniczenia, ale mamy wykwalifikowanych lekarzy i zaawansowaną aparaturę medyczną. Zapewne nie chcielibyśmy trafić na medyka sprzed kilkuset lat, który próbowałby nas leczyć… ciasteczkami albo mało przyjemną lewatywą i upuszczaniem krwi.
Do uzdrowiska! Do Sopotów! Do nowoczesnego wynalazku tego francuskiego wesołego doktora pana Haffnera – mógł powiedzieć w latach 20. XIX wieku gdańszczanin pragnący rozrywki i podreperowania zdrowia. Ale wypadałoby jeszcze jakoś się tam dostać. Piechotą – długo, konno – daleko. Kolej to dopiero pieśń przyszłości, a skoro pojawił się popyt, to pojawili się i przedsiębiorczy dostawcy transportu. Jak więc można było
Pozbywanie się czarownic w Gdańsku nie było zbyt popularne, ale od czasu do czasu pewna nieszczęsna kobieta padła ofiarą oskarżeń i kończyła marnie. Wciąż pozostaje pytanie, kto ostatni stał się ofiarą zabobonu i kiedy zabito ostatnią czarownicę?
Bili się o nich w Wiedniu, bili się w Berlinie i w wielu innych stolicach Europy. O kogo chodził? O gdańskich inżynierów, którzy zbudowali system wodno-kanalizacyjny w mieście. Ale to dopiero XIX wiek, a wody ludzie potrzebowali od dawna. Ścieki też musieli jakoś usuwać.