Śmiech i brawa przerywały sobotnią premierę komedii „Ożenić się nie mogę” w Teatrze Miejskim w Gdyni. Mimo, że tekst hrabia Aleksander Fredro napisał w połowie XIX wieku, reżyser Grzegorz Kempinsky spojrzał na sztukę okiem współczesnego człowieka. Wykorzystując pogoń za plotkami oraz doniesienia typu kto z kim się pokazał i jak był ubrany – przenosi fredrowską komedię do świata polskich celebrytów. Głupota ludzka się nie starzeje. Im bardziej niektórzy się starają uchodzić w oczach innych „za lepszych”, tym śmieszniejsze są ich zachowania. Hermenegilda (w tej roli Beata Buczek Żarnecka) wychodzi za mąż za o wiele starszego od siebie Pana Gdańskiego (Eugeniusz Kujawski). Ona marzyła o poślubieniu kawalera, on ukrył, że jest wdowcem. Do tego dochodzi sprawa zapisu dużej sumki Hermenegildzie w razie separacji i nagłe pojawienie się córki Gdańskiego – Julii (Monika Babicka) oraz jego przyjaciela Floriana Florka (Rafał Kowal), który marzy tylko o ożenku, ale trudno mu znaleźć wybrankę. Jak to u Fredry bywa – akcja toczy się wartko, następują nagłe zmiany i tylko jedno jest niezmienne. Śmiech z ludzkiej głupoty.
Grzegorz Kempinsky wzbogacił tekst o prawdziwe wywiady „gwiazdek”. Teksty te wręcz porażają swoją infantylnością i doskonale są wplecione w napisane ponad 250 lat temu słowa. Konwencja świata celebrytów spowodowała pojawienie się „ścianki”, na tle której pozują główni bohaterowie. Jest stylizowany fotel ze złoceniami, kamery pokazują głównych bohaterów jakby występowali w telewizji. Scena momentami zamienia się w wybieg dla modeli, są błyski fleszy i oczywiście grono paparazzi. Pojawia się też dziennikarka (Marta Kadłub) szczerząca się do kamery i bardziej zajęta swoim wyglądem niż osobą, z którą rozmawia.
Bycie śmiesznym to jedno z najtrudniejszych zadań aktorskich. Członkowie zespołu Teatru Miejskiego poradzili sobie z tym znakomicie. Beata Buczek Żarnecka jako Hermenegilda jest typową celebrytką, błyszczącą i jednocześnie chcącą uchodzić za wzór cnót. Z prawdziwą przyjemnością ogląda się także Szymona Sędrowskiego w roli modela-amanta pana Mildena. Szczególnie bawi jego walka z mikrofonem w drugiej części sztuki, grymasy twarzy typu „jaki jestem piękny” i stylizowane „r” w oficjalnych wypowiedziach. Natomiast hiperpoprawność językowa to pomysł na Julię w wykonaniu Moniki Babickiej, która wygląda jak laleczka Barbie. Jedyną osobą, która w tym kolorowym towarzystwie jest najbardziej „fredrowska” to Pan Gdański Eugeniusza Kujawskiego. Widać, że wyłamuje się z bycia celebrytą. Dzięki temu mamy punkt odniesienia jak mogłaby wyglądać ta sztuka w klasycznym wydaniu.