Próbę odwołania wrocławskiego spektaklu uważa za bzdurę, choć sama nie chciałaby w nim zagrać. O tym, co sądzi o cenzurze w teatrze, czego obawia się w nowej władzy oraz… dlaczego nie pozwoliłaby urzędnikowi założyć sobie stanika – Dorota Kolak opowiada w rozmowie z Anną Rębas.
Anna Rębas: Polski teatr żyje tym, co wydarzyło się ostatnio we wrocławskim teatrze. Czy dla aktorki, takiej klasy jak Dorota Kolak, zagranie w spektaklu razem z aktorami porno byłoby problem?
Dorota Kolak, aktorka: Tak, byłoby. Ale proszę nie zapominać, że ja jestem aktorką starej daty, wychowaną na innym teatrze. Mimo wszystko niczego nie wykluczam. Tylko musiałabym mieć możliwość wyboru. Natomiast cenzurowanie sztuki z góry, uważam za bezzasadne.
Zwłaszcza, że spektakl powstał, aktorzy zagrali, reżyser doprowadził sprawę do końca?
– Dokładnie. A dyrektor podjął decyzję i za to mu płacą. Po to bierze pieniądze od marszałka i prezydenta żeby wydawać takie decyzje. Urzędnicy nie powinni wstrzymywać przedstawienia. Nie widziałam go, ale być może ta para uprawiająca seks naprawdę ma tak piorunującą siłę rażenia dla wymowy spektaklu, że to jest konieczne. Odważne sceny i nagość były i będą w teatrze. I tak my w Polsce jesteśmy bardzo grzeczni w porównaniu z tym, co dzieje się na światowych scenach. I nie mówię tylko o nagości, ale o sile rażenia, o przestrzeń dotykową i psychikę człowieka. To mnie bardziej interesuje. Mimo to, jeśli prywatnie pyta mnie pani, czy chciałabym grać w takim przedstawieniu to odpowiadam: nie. Jednak bez zobaczenia sztuki, nie wolno jej z góry oceniać.
Dla polskich aktorów, najbliższe cztery lata to będzie dobry czy zły czas?
– Myślę, że nikt z nas tego nie wie. Jest taka piosenka Wojciecha Młynarskiego o leszczynie. Opowiada o tym, że jeżeli gałązka jest zbyt długo wygięta w jedną stronę, to odbije się w drugą z podwójna siłą. Cenzura powodowała kiedyś, że robiliśmy fajne przedstawienia. Może teraz będziemy robić jeszcze lepsze. Myślę, że będzie to raczej rodzaj mobilizacji i próba dotarcia do tej bardziej konserwatywnej widowni.
A gdyby jakiś urzędnik z ministerstwa przyszedł na spektakl, gdzie gra pani topless i kazał pani…
– Założyć stanik na przykład?
No właśnie… zastanawiałam się czy zadać to pytanie.
– To śmieszne. Ja mam głęboką wiarę w to, że nałykaliśmy się wolności. Wiemy, jak smakuje. I wydaje nam się, że jest dana na zawsze. Jeśli się nam ją odbierze, natychmiast poczujemy brak tego smaku. Nikt się na to nie zgodzi. Upomnimy się jakoś o tę wolność.
Interesuje się pani tym, co dzieje się w kraju? Czy aktualne decyzje polityczne będą miały wpływ na pani pracę?
– Tak jak pan minister powiedział do dyrektora Teatru Polskiego we Wrocławiu – jeśli będą trudności to ministerstwo może cofnąć dotacje. Jeśli komuś się mój Teatr Wybrzeże nie spodoba, to może się to również przełożyć na cofnięcie dotacji. A to z kolei spowoduje mniejszą ilość premier i tak dalej, i tak dalej…
Dorota Kolak w czasie wywiadu z Anną Rębas. Fot. Radio Gdańsk/Dominika Raszkiewicz
W latach 90. grała pani na scenie Teatru Wybrzeże z takimi tuzami jak Halina Winiarska, czy Halina Słojewska. W trudnych czasach transformacji także spierałyście się ze sobą, ale jakoś inaczej. Teraz jedna aktorka na oczach widzów kłóci się z drugą. Czy takie sytuacje przeszkadzają pani?
– No jasne, że przeszkadzają. Wtedy nasze środowisko stało po jednej stronie barykady i wszyscy graliśmy do jednej bramki. Łączyło nas marzenie o wolnej Polsce. Teraz natomiast podziały są bardzo głębokie i trudne do zniwelowania.
Teraz jak mówimy „Jerzy Zelnik” to każdy myśli „o, to ten pisowski aktor”.
– To prawda, zaczęło się takie tabloidowe, skrótowe myślenie o drugim człowieku. Mnie się to generalnie nie podoba.
Przyszły takie czasy, w których aktorzy są utożsamiani z opcją polityczną. Kiedyś było inaczej?
– Kiedyś to byli ludzie walki i idei. Dzisiaj? Nie wiem. Nie znam tego środowiska. Niewielu ludzi znam, którzy myślą odmiennie ode mnie, więc trudno mi ich oceniać.
Jest pani kochana przez publiczność za swoje role, czasem mroczne i pokręcone. Jednocześnie boi się pani kredytów, tłumów i samolotów. Jak się udaje pani być aktorką, jeśli tego wszystkiego się pani obawia? Nie wygląda pani na osobę nieśmiałą.
– Decydując się na pójście do teatru w Kaliszu wiedziałam, że na pierwsze strony gazet nie trafię. Że będę uprawiać tę swoją małą sztukę, to moje kaliskie poletko. Chciałam grać, grać, grać. Nigdy nie myślałam o tym, że będę występować w telewizyjnym serialu. Nigdy o tym nawet nie marzyłam. Wszystko co się zdarzyło uważam więc za taki dar losu, dodatek, bonus.
A co się zmieniło teraz, po 30 latach? Też pani nie myśli o sukcesie? Czy to pragnienie przychodzi z wiekiem?
– O sukcesie nadal nie myślę. Za to im jestem starsza, tym bardziej boję się porażki. Myślę o tym, by nie zawieść tych, którzy przyjdą mnie zobaczyć. Żeby to, co im zaproponuje było świeże, ciekawe i mądre.
Jak sobie pani radzi ze zmęczeniem kursując między Gdańskiem a Warszawą? Scena, plan filmowy i tak w kółko?
– Przez te wszystkie lata nauczyłam się spać w pociągach. Wkładam stopery, wyciągam poduszkę i zapadam w sen. Wsiadam w Warszawie po zdjęciach o 23.00 i wysiadam w Gdańsku o 5.00. Od razu zaczynam zajęcia ze studentami.
A jak się pani resetuje i odreagowuje pracę?
– W tym celu muszę się wyciszyć, a najlepiej mi to wychodzi w domu. Mój mąż idzie wcześnie do pracy, a ja mogę wtedy wreszcie zwolnić tempo, zmienić rytm. Mniej gadać. Trochę pomilczeć z samą sobą i pospacerować.
Czy ma pani czas na to, by chodzić jako widz do teatru lub kina?
– Kiedy chciałabym pójść na to, co mnie interesuje, wówczas sama występuję. Ciekawi mnie natomiast, jak młodzi aktorzy dzisiaj grają. W którym kierunku podążają. Są inaczej ukształtowani i to widać. A co do kina, do tych dużych nie chadzam, bo nie cierpię zapachu popcornu. Czasem bywam w małych, studyjnych. Jednak najchętniej kupuję filmy i oglądam je w domu. Ostatnio widziałam wszystkie „Gwiezdne Wojny”. Choć to nie mój klimat, na tym filmie można prześledzić jaki skok wykonaliśmy, jeśli chodzi o estetykę.
Jak się pani pracuje z młodymi aktorami?
– Młodzież jest teraz odważna. My byliśmy zachowawczy. Oni są uczeni sztuki improwizacji już w szkole. Bardzo dużo w nich tej improwizacji, robią to bez lęku.
Pani też tak działa?
– Staram się. Ta przestrzeń jest dla mnie ciekawa, ale nie będę ukrywać – trudna.
U których polskich reżyserów zagrałaby pani teraz?
– Strasznie mi żal, że nie udało zagrać mi się w filmach Marcina Wrony [przyp. red. zmarł w czasie Festiwalu Filmowego w Gdyni w 2015 roku]. To był jeden z tych reżyserów, z którymi miałam nadzieję kiedyś pracować. Człowiek musi mnie zarazić światem, który za sobą ciągnie, spróbować mi go opisać, dać mi przestrzeń. Reszta należy do mnie. Mam ogromna potrzebę, by z tymi młodymi ludźmi się spotykać. Z reżyserem Tomaszem Wasilewskim wystarczyły mi cztery zdania, żebym wiedziała, że to bardzo mądry i rzemieślniczo przygotowany do zawodu twórca. Ma swój świat.
A jak wygląda czas wolny Doroty Kolak?
– W Sylwestra gram. W święta też gram. Ale nie zapomniałam o ładowaniu akumulatorów. Poczyniłam pewne kroki, aby zastopować i pomyśleć trochę o sobie.
To gdzie to ładowanie akumulatorów?
– My, mieszkańcy Gdańska, mamy morze. No i blisko na Kaszuby, a tam jeziora i dzikie miejsca. Kiedy przyjeżdżają tu
warszawiacy to wzdychają, że mamy tak dobrze. Można też wybrać się na Mazury. Ale te są zbyt mroczne i ciemne. Są jak baśnie. A Kaszuby są jak bajki – rozjaśnione i pełne słońca.
Anna Rębas/amo