Przewodnik Kulinarny RG: Otwarty dwa miesiące temu Canis Music&Wine to nie restauracja „pod psem”

canis5

O Canis Music&Wine usłyszałam od mojej przyjaciółki, która w tym miejscu świętowała rocznicę związku. Ona i jej partner wybrali tę restaurację, bo jest przytulna, dyskretna i romantyczna. Po pozytywnej recenzji także ja wraz z przyjaciółmi postanowiłam sprawdzić ten nowy punkt na gastronomicznej mapie Gdańska. I muszę przyznać, że było warto!
Ale zacznijmy od początku. Canis Music&Wine została otwarta pod koniec grudnia ubiegłego roku w sercu starego Gdańska przy ul. Ogarnej 27, w miejscu gdzie kiedyś znajdowało się centrum British Council. Skąd taka nietypowa nazwa? Jak wytłumaczył mi mój partner, z zawodu biolog, canis to po łacinie wilk, a canis familiaris – pies domowy. I to by się zgadzało – logo canis przedstawia charta, z kolei Ogarna to przecież „Hundegasse”, czyli dosłownie „Psia” ulica.

LOKAL Z PRZESZKODAMI

Od samego wejścia do lokalu jestem pod wrażeniem wystroju. Do sali prowadzi bowiem korytarz otoczony starymi murami, na dole wyłożony wzorzystymi kafelkami w stylu marokańskim, ale dalej jest jeszcze lepiej. Kuchnia, bar i stoliki mieszczą się w jednym, dość dużym pomieszczeniu, które poodgradzano różnymi „przeszkodami”. To m.in. zmiana wzoru na ścianie, szklane szyby, umiejętne ustawienie sof dla klientów, wykorzystanie stolików różnych kształtów. Te drobne zabiegi sprawiają, że goście nie siedzą ściśnięci, nie zaglądają sobie do talerzy i nie słyszą rozmów sąsiadów obok. I jeszcze jedna rzecz, o której nie mogłabym zapomnieć – duży plus za pięknie pomalowany sufit, który bez wątpienia dodaje przytulnego klimatu.

Wnętrze Canis Music&Wine. Fot. facebook.com/CanisGdansk

KARTA? RACZEJ KARTKA

Rozczarowaniem jest wygląd menu. Jak na tak dopracowany wystrój, zadziwia to, że karty wydrukowane są na żółtych kartkach, o małej gramaturze papieru, do tego zapisane mało stylową czcionką. Trochę tak jakby ktoś o menu zapomniał i dodrukował je ad hoc tuż przed otwarciem. Nie zrażamy się jednak i zaglądamy do środka.

canisFot. Radio Gdańsk/Dominika Raszkiewicz

Wybór dań, choć mały, jest naprawdę ciekawy. Przystawki to m.in. tatar wołowy z majonezem z czerwonego wina (24 zł) czy śledź z gratin ziemniaczanym (36 zł). Są także zupy np. polecona mi przez przyjaciółkę cebulowa na ogonach wołowych (18 zł). Dania główne dzielą się na sałatki, mięsa i ryby. Choć nie brakuje popisowych potraw szefa kuchni, jak zielononóźka z masłem orzechowym (29 zł) i poliki wieprzowe w sosie własnym z pieczoną marchwią (28 zł), to my decydujemy się na klasyki – sałatkę cesarską z kurczakiem (25 zł) oraz burgera wołowego (28 zł).

PALCE LIZAĆ

O sałatce cesarskiej nie można rzec złego słowa, oprócz tego, że nie było to danie na duży głód. Podoba mi się nietypowe podanie w głębokiej miseczce zamiast talerza oraz wykorzystanie lokalnego składnika – zamiast parmezanu w sałatce znajdują się kawałki sera bursztyn. Podawany z frytkami burger wołowy to także strzał w dziesiątkę. Zaskakuje użycie specjalnego, gęstego sosu (nazywanego chutney) o smaku cebulowym – doskonale dopełnia to klasyczne amerykańskie danie, a jednocześnie wyróżnia od burgerów w innych restauracjach.

canis3
Sałatkę cesarską w Canis podają nietypowo, bo w miseczkach. Fot. Radio Gdańsk/Dominika Raszkiewicz

Co do napojów, ich wybór jest zdecydowanie większy niż dań. Przede wszystkim (czego można było się spodziewać już po nazwie restauracji) królują wina. Nie liczyłam dokładnie ile rodzajów proponuje Canis, ale śmiało mogę powiedzieć, że jest ich co najmniej dwadzieścia pięć. Są oczywiście i propozycje bezalkoholowe – ja testowałam lemoniadę ze świeżo wyciskanym sokiem z pomarańczy (10 zł) i jestem zachwycona jej orzeźwiającym, lekko słodkawym smakiem. Rozczarowuje za to grzane wino (17 zł) – jest zbyt kwaśne i dlatego po chwili zwróciliśmy je do kuchni. Na szczęście błąd został szybko naprawiony – kelnerka w ciągu kilku minut przyniosła nową wersję, tym razem z dodatkiem cukru.

TESTUJEMY DESERY

W końcu przyszedł czas na desery. Wybieramy sticky toffee pudding (16 zł) oraz mus topinambur ze słonym karmelem z borowikiem (17 zł). Pierwsze danie podawane jest z gałką lodów oraz syropem z malin. Choć sam pudding jest trochę suchy (liczyłam na coś bardziej „rozpływającego się w ustach”) to powinien zadowolić fanów klasycznych deserów. Mus topinambur to już zdecydowanie propozycja dla odważnych, głównie przez nietypowe połączenie słodkiego ze słonym. Przy naszym stole smakuje dwóm osobom z czterech, więc chyba wszystko jest kwestią indywidualnego gustu i kubków smakowych.

canis6
Mus topinambur to wyzwanie dla kubków smakowych. Fot. facebook.com/CanisGdansk

CZY WARTO ODWIEDZIĆ CANIS?

Podsumowując, Canis to powiew świeżości dla gdańskiego rynku restauracyjnego, w którym dominują raczej lokale z kuchnią tradycyjną lub typu bistro. Dodając do tego klimatyczny, nienaganny wystój, świetną kuchnię oraz perfekcyjną obsługę, należy się szkolna piątka z małym minusem za żółte menu. Na 1 lutego w lokalu zaplanowano pierwszy koncert (docelowo mają się tu także odbywać występy), co czyni z Canis jeszcze bardziej interesującą przestrzeń restauracyjno-kulturalną na mapie Trójmiasta.

Dominika Raszkiewicz
Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj