– Tworzenie traktuję jak rozmowę z samą sobą. Myślę, że dzieła mówią mi coś, czego o sobie jeszcze nie wiem – przyznaje artystka Małgorzata Kalinowska. Tworzy prace nieoczywiste, kontrowersyjne, bardzo kobiece. W rozmowie z Radiem Gdańsk artystka o najnowszej wystawie „Dotknięta”, która właśnie trwa w Sztuce Wyboru oraz swojej drugiej pasji – modzie. Radio Gdańsk: Twoja praca dyplomowa nosi tytuł „Przekleństwa cielesności”. A jak Ty interpretujesz cielesność? Czy jest to już trochę „wyświechtany” temat z racji dużej obecności ciała w mediach czy ciało nadal może być czymś wyjątkowym i szeroko interpretowanym w sztuce?
Małgorzata Kalinowska: W mediach ten temat jest mocno spłycony, zbanalizowany. Ciało ma być przede wszystkim ładne, sprawne i nie sprawiać problemów. I o tym mówi się dużo. Natomiast świadomość ciała, rozumienie tego, co ma nam do powiedzenia jest na bardzo niskim poziomie. Uważam, że w przypadku choroby nie jest najważniejsze zwalczanie jej objawów, tylko wgłębianie się w nie, znalezienie przyczyny. To jest oczywiście bardzo trudne, bo media podsycają lęk przed chorobami. Każdy, najmniejszy nawet objaw należy jak najszybciej zwalczyć, a nie się nad nim pochylić. Moim zdaniem ciało przemawia do nas za pomocą objawów, informuje o jakichś wewnętrznych, emocjonalnych konfliktach. W momencie, gdy ich na bieżąco nie słuchamy (a często nie słuchamy), powstają poważne, czasem śmiertelne choroby.
Kiedy u Ciebie pojawiła się fascynacja tematem ciała?
Fascynacja ciałem, na różne sposoby, przejawiała się u mnie od dzieciństwa. Kiedyś moją pasją był taniec, potem joga. Aktualnie bardzo interesują mnie terapeutyczne metody pracy z ciałem i oczywiście moja – bardzo bliska ciału twórczość.
Na ile pomogły Ci studia na Akademii Sztuk Pięknych?
Na pewno bardzo mnie rozwinęły, zyskałam dużo nowych umiejętności. Ale otwarcie się na to co robię teraz nastąpiło dopiero na ostatnim roku studiów kiedy z całą pracą dyplomową przeniosłam się do domu, a profesorowie przyjeżdżali do mnie wyłącznie na korekty.
fot. archiwum prywatne Małgorzaty Kalinowskiej
Dom, bo musisz mieć spokój tworzenia?
Proces twórczy jest dla mnie tak intymny, że nie byłam w stanie działać w pracowni, kiedy ciągle ktoś się kręci, zagaduje, patrzy na ręce. To bardziej miejsce spotkań, a nie pracy. W trakcie studiów oczywiście pracowałam w pracowni, ale to nie było tworzenie z głębi, tylko na zasadzie: studiuję malarstwo, więc muszę malować. Z czasem zrozumiałam, że to w ogóle nie jest moja droga.
Czy praca dyplomowa była pierwszą, z której byłaś w pełni zadowolona?
Tak, potrzebowałam całych studiów, by dotrzeć do tego co chcę robić i co mi sprawia przyjemność.
Szczególnie upodobałaś sobie kobiece ciało. To dlatego, że sama jesteś kobietą?
Tak, robię to wszystko z własnej perspektywy, własnej – kobiecej intymności. Nie mam pojęcia, jak wyglądałaby moja twórczość, gdybym była mężczyzną.
Twoje prace budzą kontrowersje. Pojawia się w nich krew czy wizerunek damskich narządów płciowych. Czy na proces tworzenia przełożyły się jakieś traumatyczne wydarzenia z Twojego życia?
W swoim życiu nie znajduję takich doświadczeń. Nie wykluczam jednak, że być może wydarzyło się kiedyś coś, czego nie pamiętam. Traumatyczne zdarzenia często zostają zepchnięte w podświadomość. Twórczość traktuję jako rozmowę z samą sobą, ze swoim wnętrzem. Myślę, że dzieła mówią mi coś, czego nie jestem świadoma. Uważam, że tematyka, której dotykam musi mieć jakąś przyczynę. Takie rzeczy nie biorą się znikąd. Zwłaszcza, że moja twórczość rodzi się z wizji, które same do mnie przychodzą. Nie jest tak, że intensywnie nad czymś myślę, planuję. Wszystko począwszy od formy, skończywszy na tytułach wychodzi z mojego wnętrza.
fot. archiwum prywatne Małgorzaty Kalinowskiej
Podczas ostatniego wernisażu powiedziałaś, że nie chcesz narzucać komuś konkretnej interpretacji dzieł.
O to chodzi w twórczości. Nawet gdybym w jakiś sposób próbowała skontrolować to jak moje prace zostaną odebrane, to i tak każdy czyta dzieło przez własną wrażliwość, przez pryzmat własnych przekonań i doświadczeń. Więc nawet nie próbuję na to wpływać. Bardzo ciekawe jest dla mnie to, że słyszę różne opinie. Dostaję wiadomości, że prace powodują łzy, słyszę, że są bolesne lub wywołują dreszcze. Na takie rzeczy czekam.
Czy odbiór przez kobiety i mężczyzn różni się między sobą?
Gdy o to zapytałaś, uświadomiłam sobie jak niewiele komentarzy dotyczących moich prac płynie od mężczyzn. To w większości opinie, że coś im się podoba lub nie, jest intrygujące lub nie. Ale raczej nie dzielą się swoimi uczuciami.
W Twoich pracach widzę bardzo dużo inspiracji modą. Pojawiają się ubrane manekiny, elementy kobiecej garderoby. Czy to związek z Twoją drugą pasją jaką jest moda?
To nie był świadomy zabieg, ale niewątpliwie te dwie sfery naturalnie się łączą. Faktycznie, moim drugim zajęciem jest prowadzenie własnej marki odzieżowej. Robię ręcznie farbowane ubrania.
Kiedy wystartowałaś z własną marką?
Nazwę Goshko wymyśliłam w czerwcu 2012 roku. Zaczynałam od biżuterii, rękodzieła. Robiłam formy z gliny, a potem tworzyłam naszyjniki. Ubrania pojawiły się dopiero później. Moje pierwsze projekty wcale nie były spójne, nie było w nich żadnej konkretnej wizji.
W jaki sposób ukształtowała się ta wizja?
Zaczęłam ręcznie farbować dżinsy – na początku na własny użytek, potem dla znajomych. Powoli zaczęłam się obywać z farbami, zafascynowało mnie to. Do tego akurat na studiach mieliśmy przedmiot tkanina artystyczna. Z dżinsów przeszłam na inne ubrania i postanowiłam, że właśnie na tym się skupię.
fot. archiwum prywatne Małgorzaty Kalinowskiej
Jak wygląda proces farbowania ubrań? Niewtajemniczonej osobie wydaje się, że wystarczy pochlapać tkaninę i gotowe.
Jeśli farbuję bluzkę na jeden kolor, to całość zamyka się w ciągu jednego dnia. Ale rzadko mam tak proste projekty. Najczęściej łączę kolory, wzory, używam wielu szablonów, tworzę motywy. Żeby skończyć jedną rzecz, często potrzebuję kilku dni. To zajęcie wymagające czasu i zaangażowania.
Zarówno tworzenie instalacji jak i farbowanie ubrań wymagają nie lada precyzji. Cierpliwość jest Twoją mocną stroną?
Kiedy w trakcie studiów malowałam farbami olejnymi, strasznie mnie denerwowało, że tak długo schną i nie mogę od razu wprowadzać zmian. Nadal czasem mi się to włącza i próbuję coś przyspieszyć, ale zazwyczaj kończy się to tak, że tylko coś psuję i muszę zaczynać od nowa. Sztuka uczy mnie cierpliwości. Wiem, że nie ma tu dróg na skróty.
W rozmowie jesteś oazą spokoju, ale Twój wizerunek jest bardzo nietypowy – masz włosy pofarbowane na różowo, do tego dziś masz na sobie różową sukienkę.
Mam swoją drugą naturę. Jeśli chodzi o wygląd, bardzo lubię eksperymentować. Dosyć często zmieniam kolor włosów. Teraz mam etap na czerwień i róż. Może to dlatego, że przez ostatni miesiąc przygotowywałam się do wystawy. Wcześniej miałam na głowie turkusowy, ale to był zupełnie inny etap – pracy.
Jakie etapy teraz przed Tobą? Czy otwarcie wystawy w lipcu zamyka jakiś rozdział?
Chciałabym umiejętniej połączyć działalność zawodową z twórczością. Do tej pory miałam dosyć duże przerwy w tworzeniu. Pomysły klarowały mi się dużo wcześniej, ale potrzebowałam czasu, by je ucieleśnić. Chcę znaleźć w moim codziennym życiu więcej przestrzeni na twórczość. Zacząć pokazywać prace w innych miejscach w Trójmieście, a także poza. Odczuwam ostatnio dużą potrzebę dzielenia się swoją sztuką.
Czy sztuka pomogła w zwalczaniu Twoich lęków?
W zwalczaniu moich lęków pomaga mi zarówno twórczość, jak i praca nad sobą. Fascynuje mnie rozwój osobisty i od ponad dwóch lat bardzo intensywnie się na nim skupiam. Ma to duże przełożenie na to, jak postrzegam moje prace. Jestem w stanie dużo z nich wyczytać. Wcześniej coś powstawało i zostawiałam to. Teraz uczę się z nimi „rozmawiać”, próbuję dowiedzieć się czegoś na swój temat. Proces twórczy stał się przez to głębszy i bardziej wciągający.
Zdarza się, że po latach wracasz do starych prac i próbujesz inaczej je interpretować?
Zauważyłam, że moje pierwsze prace były bardziej stonowane, symetryczne, czystsze. Im dalej, tym więcej się w nich dzieje. Stają się bardziej żywe, kolory są intensywniejsze. Dlatego na wystawie w Sztuce Wyboru zdecydowałam się pokazać stare prace w zestawieniu do nowymi, żeby odbiorcy zobaczyli tę różnicę. To nie był mój świadomy zabieg, żeby je zróżnicować. To stało się mimowolnie, z biegiem czasu.
fot. archiwum prywatne Małgorzaty Kalinowskiej
Potrafiłabyś zrezygnować z firmy na rzecz sztuki bądź odwrotnie?
Dużo o tym ostatnio myślę. Kiedy całą energię skupiam na Goshko, przychodzą momenty zmęczenia tym tematem. Wiem jednak, że nie potrafiłabym tego zostawić. Stworzyłam tą firmę od podstaw i jestem do niej bardzo przywiązana. Poza tym mam coraz więcej wspaniałych klientek, dla których z przyjemnością tworzę. Nie zamierzam też rezygnować z twórczości. Wręcz przeciwnie, mam zamiar poświęcić jej więcej czasu niż dotychczas, by nie doprowadzać do kryzysów spowodowanych zbyt długim „siedzeniem” w jednym temacie.
Dominika Raszkiewicz