Kiedy film się kończy, a Ty nie wiesz o co chodzi, to niekoniecznie czujesz się usatysfakcjonowany. Nie mówię, że kino kończy się na akcji w stylu Avengers. Jednak warto utrzymać granicę pomiędzy filmem artystycznym a przeznaczonym „dla mas”. „Dziura w głowie” tego balansu nie trzyma. To po prostu nie jest kino dla wszystkich.
Długie momenty bez dialogów, rozmowy trochę wyrwane z kontekstu, świetna gra aktorska i brak jakiegokolwiek wyjaśnienia. Tak w skrócie opisałbym „Dziurę w głowie”.
Wiem, że brakiem zrozumienia tego filmu mocno się narażam – dla wielu osób z bardziej otwartymi głowami rzecz może być oczywista. Ja jednak gubiłem się wraz z głównym bohaterem (świetny Bartłomiej Topa) w jego problemie. On – najpierw oburzony brakiem wyczucia artyzmu ludzi ze wsi, wraca do swojego rodzinnego domu (również na wsi), gdzie, z umierającą matką, mieszka Andrzej. Andrzej jest upośledzony, nie odzywa się, nic do niego nie dociera. Główny bohater zaczął w nim widzieć swojego sobowtóra, klona. Ten opis fabuły wcale nie jest bardzo ogólny – większą część filmu właśnie to widzimy na ekranie.
Trzeba jednak oddać reżyserowi, co reżyserskie – Piotr Subbotko i reszta ekipy filmowej stworzyli naprawdę bardzo ładny film – kadry są świetne, dźwięki pozwalają poczuć scenerię wsi.
Czy to dobrze, czy to źle? Odpowiedź – jak najczęściej – brzmi: to zależy dla kogo. Film jest skierowany do wąskiej grupy filmoznawców, którzy lubią po seansie rozsiąść się w fotelu i analizować zamysły reżysera. A zadanie to nie jest łatwe. Obawiam się, że dla wielu innych może nie być strawny.
Trudno wydać ostateczną ocenę, bo ona zależy od rodzaju odbiorcy. Dlatego ostatecznie biorę pod uwagę jakość wykonania filmu i jego atrakcyjność dla każdego: 6/10.
Wiktor Miliszewski