Mieszane uczucia pozostawia po sobie mecz Legii Warszawa z Realem. W Madrycie padło wiele bramek, jednak to przede wszystkim gospodarze strzelali.
Ostatecznie zakończyło się 5:1. Wynik, który w normalnych okolicznościach byłby wstydem, dziś jest odbierany z dystansem z dwóch powodów. Po pierwsze to „Królewscy” byli zdecydowanymi faworytami, po drugie piłkarze z Warszawy wcale nie zostawili po sobie złego wrażenia.
REAL PRZY PIŁCE, LEGIA Z KONTRAMI
Różnicę klas obu drużyn było widać od samego początku spotkania. Przyjęcie, podanie, „ruletka” Marcelo. Wystarczy chyba powiedzieć, że przez pierwsze 6 minut piłkarze Legii Warszawa praktycznie nie powąchali piłki. Tym bardziej zaskoczył pierwszy w tym meczu strzał na bramkę, którego autorem był Moulin. Piłka poszybowała jednak prosto w ręce Keylora Navasa.
Piłkarze Realu jednak żadnych klarownych sytuacji sobie nie stwarzali. A już w 9 minucie po stracie Kroosa prowadzenie gościom mógł dać Tomasz Jodłowiec. Można się tylko zastanawiać, co by było, gdyby w jego miejscu znalazł się bardziej ofensywnie usposobiony zawodnik.
Blisko (dużego) zaskoczenia było w 12 minucie. To wtedy Odjidja-Ofoe po dobrej akcji Guilherme uderzył prosto w słupek. Keylor Navas nie miałby szans. Przed oczami kibiców „Królewskich” zapewne stanęły wszystkie okładki hiszpańskich dzienników, w których jeszcze przed meczem przypisywany 3 punkty Realowi, wszystkie żarty z szatni i jej otoczenia, jak choćby „nie grajcie w Fifę Legią, ona nikogo nie ma”. Ten słupek pokazał, że w piłce wygrać może każdy.
KONKRETNI „KRÓLEWSCY”
Nastroje, tak przyjemnie pobudzone trzema kontrami przyjezdnych, ostudził Gareth Bale. Dostał piłkę na prawym skrzydle, szybkie odejście na lewą nogę, Hlousek nie miał szans go dogonić, a Walijczyk swym firmowym strzałem zerwał siatkę przy długim słupku. Legia zaskakująco niezła, wynik już bez żadnych zaskoczeń – 1:0!
Dalsze minuty mijały pod dyktando Realu. Złe prognozy przyniósł szybki drugi gol dla gospodarzy. Benzema pojawił się na lewym skrzydle, zagrał do Marcelo. Brazylijczyk uderzył z pierwszej piłki, która po drodze jeszcze trafiła Jodłowca. Malarz po tym rykoszecie nie miał żadnych szans na skuteczną obronę.
JAK RADOVIĆ OŚMIESZYŁ RYWALA
I w momencie, gdy wydawało się, że ten mecz został przedwcześnie zabity, świetną akcję skonstruowała Legia. Jej największym bohaterem został Radović, który wręcz ośmieszył Danilo i dał się sfaulować w polu karnym. Chwilę pod tym sam ustawił piłkę na jedenastym metrze i pewnym strzałem pokonał Navasa. Po 20 minut gry padły już 3 bramki, Real wygrywał 2:1.
Naprawdę nieźle oglądało się Legię. Real co prawda miał przewagę optyczną, dłużej utrzymywał się przy piłce, ale piłkarze polskiej drużyny grali tak, że nikt z nas nie mógłby się ich powstydzić. Podwójna szkoda, że w 37 minucie Asensio spokojnie pokonał Malarza i zdobył tym samym trzecią bramkę dla gospodarzy. Warto odnotować, że w tej akcji prawdopodobnie Danilo znajdował się na minimalnym spalonym.
Bez zmian minęła pierwsza połowa. Chociaż Real prowadził zasłużenie, to musimy przyznać, że przyjemnie dla oka prezentowali się Legioniści. Obrazki takie jak Malarz odbijający „spadającego liścia” Cristiano Ronaldo, czy Guilherme stosujący na Marcelo zwód podpatrzony u Ronaldinho… No cóż, musimy przyznać, że na co dzień ich nie widzimy. A szkoda. Chętnie obejrzelibyśmy to na żywo w Warszawie. Szkoda, że to będzie niemożliwe.
DOPEŁNIENIE FORMALNOŚCI
Obraz gry nie zmienił się w drugiej części gry. Real przez większość czasu utrzymywał się przy piłce i tworzył sobie bardziej klarowne sytuacje, ale Legia nie odpuszczała. Zaskakiwać mogło to, że niemal każda akcja gości kończyła się w polu karnym „Królewskich”.
Bramki jednak nie padały aż do 68 minucie. Wtedy to świetną akcję przeprowadzili dwaj Hiszpanie, którzy chwilę wcześniej pojawili się na boisku. Najpierw świetnie wywalczył pozycję na lewym skrzydle Alvaro Morata, a później dokładnie zagrał do Lucasa Vazqueza, który bez problemów pokonał Malarza. I chociaż Legię przyjemnie przez cały mecz się oglądało, to wynik wszystko weryfikował. 4:1 przewaga znacząca.
Od tamtej pory przewaga Realu się tylko zwiększała. Udokumentował to Morata, który zaliczył świetne wejście z ławki rezerwowej. Po dobrym podaniu Cristiano Ronaldo pewnie zmieścił piłkę strzelając w krótki róg bramki Arkadiusza Malarza. Piąta bramka to popularna w Hiszpanii manita, co w zasadzie oznacza coś na miarę pogromu.
Mecz zakończył się bez zaskoczeń jeśli chodzi o rezultat. Ważne jednak były TE momenty, do których doprowadzili piłkarze Legii. W wielu sytuacjach pokazali zaskakujący luz i mimo wysokiej przegranej mogą się spodziewać czegoś więcej niż miażdżącej krytyki polskich kibiców.
Kolejne starcie w Lidze Mistrzów Legia ponownie rozegra z Realem Madryt. Tym razem jednak odbędzie się ono w Warszawie. Mecz będzie można obejrzeć 2 listopada o 20:45. Spotkanie zostanie rozegrane przy zamkniętych trybunach z powodu kary nałożonej na polski klub przez UEFA.
Wiktor Miliszewski