Na początku zaznaczę – z całego serca życzę Arce utrzymania. Jednak względem tego, co w meczu z Ruchem zrobił Rafał Siemaszko, nie można pozostać obojętnym.
Siemaszko w ostatnim czasie wyspecjalizował się w zdobywaniu kluczowych bramek. To jego trafienie w 30. kolejce „zabrało” grupę mistrzowską Wiśle Płock. To jego gol zapewnił zwycięstwo z Górnikiem Łęczna parę tygodni później. To on strzelił na 2:0 w pierwszym meczu z Wigrami Suwałki w Pucharze Polski i to on jako pierwszy wbił gola Lechowi Poznań w finale tych rozgrywek. Każda z tych bramek coraz bardziej budowała pozycję Siemaszki w oczach kibiców z całego kraju. Reportaż o chłopaku, który na treningi dojeżdżał po pracy w stoczni, wyemitował nawet Canal+. I w przedostatnim odcinku historii tego sezonu, w której napastnik był bez wątpienia jedną z pierwszoplanowych postaci, postawił potężną rysę na swoim wizerunku.
Oczywiście, każdy klub w Polsce od gry fair play wolałby utrzymanie. Od żadnego zawodnika nie oczekiwałbym, że po strzeleniu tak ważnego gola przyzna sędziemu, że zrobił to niezgodnie z przepisami. Do tego zdolni są tylko gracze pokroju Paolo Di Canio. Ale też od każdego oczekuję, że w finałowej części sezonu nie będzie nawet próbował w tak bezczelny sposób oszukiwać. Jeszcze bardziej w oczy kłują pierwsze zdania Siemaszki w wywiadzie udzielonym w przerwie meczu. – Czy była strzelona ręką czy nie, to pozostanie moją tajemnicą. (…) Trzeba pomóc szczęściu. Wstyd mi trochę, ale co zrobić. Henry strzelił kiedyś gola ręką na wagę awansu do mistrzostw świata. Był przez to opluwany, ale koniec końców wszyscy o tym zapomnieli i myślę, że o tej bramce również wszyscy zapomną.
Pomijając już sam fakt porównywania się do Thierry’ego Henry’ego – zdobywcy mistrzostwa świata i Europy, pucharu za zwycięstwo w Lidze Mistrzów i wielu innych trofeów – gdyński napastnik uważa chyba, że wszystko jest w porządku. Oszukał sędziego, kibiców i przeciwną drużynę, ale w jego mniemaniu pomógł szczęściu, a ludzie i tak szybko zapomną.
Henry zapewnił Francji udział w Mundialu. „Trójkolorowi” na turnieju w RPA całkowicie się jednak skompromitowali i wrócili do domu po dwóch porażkach i jednym remisie, a ich niedawny bohater zagrał łącznie 53 minuty. Ciekawe, czy i o tym pamiętał Siemaszko, porównując się do jednego z najwybitniejszych piłkarzy tego wieku.