Potężne zmęczenie, ale i satysfakcja. Miłe przyjęcie u Salezjanów. Radiowe Tour de Pologne [DZIEŃ 3]

pawelnarowerze

Niemałą atrakcją mieliśmy stać się w poniedziałek na polu kempingowym we wsi Kościanka nad jeziorem Jeziorsko. Nocą dnia poprzedniego prawie nikt nas nie zauważył – zmęczeni cykliści przemknęli bezszelestnie o 22:30 wokół biesiadujących wczasowiczów.
Byliśmy potężnie zmęczeni, ale w zmęczeniu fizycznym jest jakaś nieoderwalna satysfakcja – moment w którym kończysz wysiłek, wiesz że dojechałeś do miejsca planowanego i teraz zostaje ci tylko wypoczywać w namiocie „dwa na półtora”. Ten czas kiedy mięśnie przestają pracować, psychika nie szepce do ucha „nie dasz rady”,
a oczom dajesz prawo się zamknąć. Błogo…

Rano przybyły nowe siły a z nimi twarze wlepione w dwóch podróżujących z Pomorza. – To wy dacie radę? – pytali turyści spod Opola, z którymi ewidentnie znaleźliśmy wspólny język.

Pozwolili nam skorzystać ze swojego stolika, w schowku samochodowym znaleźli linkę, która miała nam ułatwić prawidłowe rozmieszczenie sakw. Każdy ruch nas, rowerzystów, głośno komentowany. W tej niezmiennej harmonii w wersji kamper – piwko – leżakowanie, pojawiliśmy się my, dla nich wyczynowcy, których należy chwalić i rozpieszczać. Miło, ego połechtane.

WIEŚ ŻYCZLIWOŚCIĄ STOI

– Co to tam za ogromny, łysy kopiec w oddali? – zapytałem gdzieś na 80 km kolejnego, trzeciego już etapu. Odpowiedź, choć istotna – bełchatowska kopalnia, która uzmysłowiła jak daleko już jesteśmy – stała się przyczynkiem do bardzo miłej godziny przerwy. Właściciele sklepu w Drobnicach (powiat wieluński) zaproponowali kawę, poczęstunek i uraczyli nas garścią anegdot, które – jak tylko będzie czas – opowiem po powrocie. Niesamowite jak prosty gest wpływa na morale i samopoczucie podczas dalszej jazdy. Wypada więc nadmienić jak wyglądały sprawy techniczne – rowery okej, nasmarowanie łańcucha nadszarpnęło czas, ale wpłynęło na poprawę komfortu jazdy.

W poniedziałek przejechaliśmy 130 km. Fot. Radio Gdańsk/Paweł Kątnik

INTUICJA CZYNI CUDA

Jakoś tak tydzień przed wyjazdem, przygotowując pobieżny plan wycieczki, szukałem miejsca na nocleg pod Częstochową. Samo miasto odpadało – chcieliśmy możliwie jak najdalej od zgiełku miasta rozbić obóz. Znalazłem na mapie ciek wodny, zauważyłem, że na miejscu jest nowicjat bractwa Salezjanów i… bez słowa zapowiedzi, właśnie tam z kompanem podróży w dwuosobowym peletonie ruszyliśmy. Chcieliśmy tylko rozbić namiot, mieć kawałek trawy i pewność, że nie będziemy potraktowani jak intruzi. Otrzymaliśmy? Dwa łóżka z pościelą, możliwość wykąpania się w komfortowych warunkach i historię tego miejsca. Ta, od hitlerowskiej okupacji począwszy, na dzisiejszej świetności skończywszy znajdzie swoje ujęcie po powrocie z wyprawy.

W poniedziałek przejechaliśmy 130 km. Jesteśmy u progu Wyżyny Krakowsko-Częstochowskiej i dopiero tu zacznie się prawdziwa wspinaczka. Ale tam gdzie zabraknie sił, rekompensaty poszukamy w pięknym Ojcowskim Parku Narodowym.

Cel na dziś – 140 km i podkrakowskie Balice. Oby słońce było odrobinę łaskawsze niż dotychczas.

Paweł Kątnik
Zwiększ tekstZmniejsz tekstCiemne tłoOdwrócenie kolorówResetuj