Trzy asysty w jednym meczu – poprzedni sezon Mateusz Szwoch rozpoczął w fantastyczny sposób. Od tego czasu minęło jednak czternaście miesięcy, a wychowanek Arki w kolejnych miesiącach grał już tylko gorzej. 24-letni rozgrywający, którego można było określać mianem dużego talentu, regularnie pracuje na to, żeby zacząć nazywać go rozczarowaniem. Jego statystyki przypominają raczej liczby przeciętnego bocznego obrońcy, niż ofensywnego pomocnika. Kiedy Szwoch w 2014 roku trafił do Legii Warszawa, był dużą nadzieją polskiej ligi. Karierę zahamowała mu arytmia serca – pomocnikowi realnie groził koniec przygody z piłką. Po operacji wrócił jednak do gry i Gdyni, gdzie w ogromnym stopniu przyczynił się do awansu do ekstraklasy. Na najwyższym stopniu rozgrywkowym nie może jednak nawiązać do dobrej gry z poziomu niżej i z miesiąca na miesiąc jego postawa wygląda coraz gorzej, a ostatniego gola z gry strzelił jeszcze w I lidze.
KOSMICZNY POCZĄTEK I TYLKO TYLE
Bilans Szwocha ratuje, ale jednocześnie zaburza realny obraz jego statystyk, mecz z Ruchem Chorzów w 3. kolejce rozgrywek 2016/17 i trzy asysty zaliczone w tamtym spotkaniu. Dalsza część sezonu to dla rozgrywającego z takim potencjałem powód do wstydu. Portal transfermarkt.pl zapisuje mu cztery ostatnie podania do końca rozgrywek, ale jako jedno z nich traktuje wywalczenie rzutu karnego. Faktycznie pomocnik grający na „dziesiątce” w 33 meczach zanotował trzy asysty! Dołożył do tego taką samą liczbę bramek, ale każdą z rzutu karnego. Jeżeli odjąć z bilansu gole z jedenastu metrów statystyki Szwocha przypominają bardziej liczby przeciętnego bocznego obrońcy, niż pomocnika, który miał walczyć o miejsce w składzie w drużynie mistrza Polski.
Pod uwagę warto również wziąć to, w jakich meczach urodzony w Starogardzie Gdańskim zawodnik notował punkty liczące się do klasyfikacji kanadyjskiej. W ciągu ostatniego roku w meczach ligowych tylko raz zdarzyła się sytuacja, w której asysta Szwocha zapewniła żółto-niebieskim punkty (1:1 z Cracovią). Pozostałe dwie nie miały większego znaczenia na ostateczny wynik meczu (1:4 z Lechem i 3:1 z Zagłębiem). Nawet gole z rzutów karnych nie miały znaczącego wpływu na wyniki drużyny – jedno trafienie zapewniło remis 1:1 z Piastem. Poza tym były to wysokie zwycięstwo (4:1 z Koroną) i porażka z gliwiczanami 2:3, a więc dwie z trzech bramek z „wapna” nic nie zmieniły.
BEZ RÓŻNICY W PUCHARZE
Oczywiście przekłamaniem byłoby powiedzenie, że rozgrywający był Arce zbędny. Przyczynił się do zdobycia Pucharu Polski, ale w sposób, który nikomu nie może imponować – dwa trafienia z karnych i asysta przy golu w finale. Jednak słowo „asysta” to nie do końca adekwatne określenie kilkumetrowego podania na własnej połowie, które Szwoch posłał do Zarandii. To Gruzin popędził z piłką kilkadziesiąt metrów, ograł dwóch obrońców i pokonał bramkarza.
Obecny sezon wygląda, jak do tej pory, jeszcze gorzej. W lidze Szwoch jest bez bramki lub asysty, w Pucharze zaliczył, choć kluczowe w kontekście pokonania Śląska Wrocław, to jednak tylko jedno ostatnie podanie. W kontekście obecnych rozgrywek słowo „zbędny” może wkrótce okazać się bardzo trafne. Pokazują to trzy ostatnie mecze, które zawodnik rozpoczynał na ławce rezerwowych.
BYĆ ALBO NIE BYĆ DOBRYM ROZGRYWAJĄCYM
Pomocnik jest, jak na polskie warunki, wciąż stosunkowo młodym zawodnikiem. Wiek, w którym powinien być w szczycie formy, osiągnie dopiero za trzy, cztery lata. Problem w tym, że od ponad roku, zamiast regularnie robić postępy, drastycznie cofa się w rozwoju. Wygląda na to, że kolejnej szansy w Legii już nie dostanie, a i w Arce przestaje być podstawowym zawodnikiem. Jeżeli w najbliższych miesiącach nie pokaże, że zasługuje na grę w ekstraklasie, o kolejną okazję na tym poziomie może być mu o wiele trudniej niż do tej pory. Na ten moment rozgrywającym Szwoch jest tylko z nazwy.
Najbliższy mecz żółto-niebiescy rozegrają już w piątek, 29 września. O 20:30, na Stadionie Miejskim w Gdyni Arka podejmie Cracovię.